Страница 98 из 101
Intuicja, jak zwykle, nie zawiodła go.
Za plecami zaczajonego mężczyzny zamajaczyły dwie niewyraźne sylwetki. Były może o piętnaście metrów od niego; zawahały się przez chwilę, analizując sytuację. Wahanie było naprawdę krótkie, napastnicy jak na komendę podnieśli broń i wycelowali w plecy ukrytego za hałdą przybysza, najprawdopodobniej nieświadomego niebezpieczeństwa.
Napastnicy stali blisko siebie; takich błędów nie powi
Obie postacie upadły w śnieg.
Sekundę później padł ostatni strzał tego starcia.
18.
Kule zagwizdały Jakubowi nad głową.
Gdyby miał czas, by się nad tym zastanowić, z pewnością doszedłby do wniosku, że nie on był celem ataku. Seria poszła co najmniej półtora metra wyżej; leżący na śniegu strzelec do tej pory nie pudłował w ten sposób, przeciwnie. Jego strzały były niezwykle celne, świadczyły o wysokich umiejętnościach i stalowych nerwach. Jednak Tyszkiewicz dał się ponieść potężnemu kopowi adrenaliny, która wyzwoliła się w jego organizmie; zareagował odruchowo, starając się zlikwidować źródło potencjalnego zagrożenia.
To nie był ekstremalnie trudny strzał; Jakubowi zdarzało się wykonywać nieporównanie bardziej skomplikowane zadania bojowe. Wstrzymał oddech, w szkle celownika optycznego, dostrzegł sylwetkę strzelca, łagodnym, pły
Wystrzał zabrzmiał ostro w mroźnym powietrzu, potem iglica stuknęła metalicznie…
Cisza zabrzmiała niemal tak samo donośnie jak kanonada.
Potem usłyszał krzyk. Straszny, przeszywający zew rozpaczy, bólu i strachu. Ten krzyk wydał się czymś znajomym, nawet nie wydał się, był czymś znajomym, bliskim, kochanym…
Mając świadomość, że popełnia błąd, poderwał się na nogi i biegiem ruszył przed siebie. Zmienił magazynek, wysunął lufę do przodu i biegł, ile tchu starczyło.
Strzelec leżał bez ruchu. Na kurtce, tuż obok szyi, powiększała się ciemna plama. Klęcząca nad nim zakapturzona postać nadal krzyczała. Obok, wprost na śniegu, leżał zrobiony z koców podłużny kokon, z którego dobywało się ciche kwilenie kojarzące się z czymś dalekim, mało uchwytnym, a jednocześnie dziwnie znajomym…
Najbliżej leżący człowiek próbował wstać. Jakub dostrzegł, że on również trzyma coś w rękach i to coś bynajmniej nie kwili, nie gada, w ogóle się nie odzywa. Wielkokalibrowe strzelby śrutowe z reguły są milczące jak głaz.
– Rzuć broń! – krzyknął. – Policja!
Postać znieruchomiała, pozostając na klęczkach. Po chwili wahania odrzuciła strzelbę.
– To ja, Smotrycz.
Jakub rozpoznał głos, słaby i przestraszony, ale nawet nie miał czasu ucieszyć się z tego nieoczekiwanego spotkania. Klęczący człowiek przestał tracić energię na nieproduktywne wrzaski. Pochylił się nad leżącą postacią, błyskawicznie rozpiął pokrytą krwią kurtkę i przytknął ucho do klatki piersiowej. Najwyraźniej nie był zadowolony z efektu, bo zdecydowanym ruchem zdjął okalający głowę kaptur, a potem narciarską czapkę. Kruczoczarne włosy rozsypały się po plecach.
Jakub drgnął.
Helena delikatnie zdjęła strzelcowi maskę śnieżną.
Zuza
Jakub również klęknął, tuż obok żony. Zwróciła ku niemu twarz ściągniętą bólem i rozpaczą, z oczami zamglonymi przez łzy. Nie sprawiała wrażenia, że poznaje, kto przybył jej z pomocą. Nie liczyło się dla niej nic poza umierającym na śniegu człowiekiem.
Rana szyi krwawiła okropnie.
Zuza
– Zaopiekujcie… się… Zosią – usłyszał.
19.
Jechali w milczeniu.
Jakub, Helena trzymająca w objęciach Zosię, Smotrycz i krwawiący, ale przytomny operator.
Od strzelaniny minął kwadrans. Jakub długo trzymał w ramionach Helenę, potem serdecznie uściskał Smotrycza. Już w ratraku odbył krótką rozmowę z Krzeptowskim, w kilku zdaniach streszczając ostatnie wydarzenia i nakazując natychmiastowe przysłanie do Dawidów ekipy kryminalistycznej.
Uzgodnili następne posunięcia i Jakub rozłączył się.
Zima cofała się na całym froncie. Śnieg przestał padać, mgła ustąpiła, wiatr osłabł prawie do zera, temperatura podnosiła się zauważalnie. Wicherek najwyraźniej się pomylił. Anomalia trwała krócej i była znacznie słabsza od prognozowanej. Jakub niespecjalnie się tym martwił; szczerze mówiąc, w ogóle o tym nie myślał.
Było już całkowicie jasno, niebo przybrało normalną barwę, jakże odległą od wczorajszej ołowianej zasłony. Na ulicach pojawił się ruch. Za Wyścigami spotkali gąsienicowy, wojskowy pług, który mozolnie, z widocznym wysiłkiem, starał się utorować pierwszy ślad wśród księżycowego krajobrazu.
– Odwieziesz ich do Komendy Stołecznej, odszukasz aspirant Jadwigę Stec. Chcę, żebyś został z nimi, aż to się wszystko skończy – powiedział Jakub do żołnierza, gdy ratrak zatrzymał się na wprost wejścia do budynku Urzędu Rady Ministrów.
Operator kiwnął głową. Wyglądał na osłabionego, opatrunek trzymał się twarzy w dość prowizoryczny sposób, rozkazy jednak wykonywał dokładnie i miał twarz wzbudzającą zaufanie. Wyglądało na to, że da sobie radę. Jakub przechylił się do tyłu, pocałował Helenę (znacznie dłużej, niż pozwalał na to nieubłaganie upływający czas), mruknął „na razie” do Smotrycza, raźno wyskoczył z ratraka i przewiesił przez pierś karabin szturmowy. Ratrak wionął spalinami i ruszył w stronę centrum miasta.
Tyszkiewicz dojrzał stojącą nieopodal grupkę biało odzianych żołnierzy z bronią gotową do strzału. Na jej czele stał generał Lucjan Dreszer. Trzymał w ręku niewielki neseser. Spojrzał na Jakuba pytająco, a Jakub skinął głową.
W milczeniu uścisnęli sobie dłonie.
Gdy podeszli do budynku, otworzyły się drzwi i wyszło z nich kilku ludzi ubranych w cywilne płaszcze. Równie dobrze mogli mieć na sobie galowe mundury. Nawet z odległości kilometra wyglądali na funkcjonariuszy służb.
– W jakiej sprawie? – zapytał jeden z nich.
Asysta Jakuba zrobiła na nim wrażenie, ale starał się to ukryć.
– Jestem umówiony z panem premierem.
– Umówiony? Ciekawe. Nie widziałem w grafiku premiera żadnych spotkań – ponownie zerknął na stojących za Jakubem żołnierzy i nieco łagodniejszym tonem dodał: – Trwa nadzwyczajne posiedzenie Rady Ministrów. Pan premier nie ma czasu.
– Dla mnie znajdzie – Jakub starał się, by nie wypadło to nonszalancko, ale sądząc po minie rozmówcy, chyba tak właśnie wypadło.
– Nie sądzę – tamten starał się zachować spokój, podobnie jak stojący za jego plecami funkcjonariusze. – Pan premier nie życzył sobie widzieć nikogo.
Tyszkiewicz powolnym gestem sięgnął za pazuchę. Wyciągnął stamtąd złożoną we czworo kartkę, rozłożył ją i podsunął rozmówcy pod nos.
– Proszę uważnie przeczytać – powiedział. Drugą ręką dobył z kieszeni legitymację służbową.
Tamten powiódł wzrokiem po tekście, przyjrzał się legitymacji. Wszystko odbyło się w ciszy.
– Mimo wszystko… Otrzymałem bardzo wyraźne instrukcje, aby posiedzenie Rady Ministrów przebiegało bez zakłóceń.
– Od kogo?
– Proszę?
– Od kogo pan otrzymał instrukcje?
– Od swojego przełożonego, działającego z upoważnienia pana premiera – ostatnie dwa słowa mężczyzna wymówił z pewnym niemal niezauważalnym lekceważeniem.
– Nazwisko.
– Słucham?
– Nazwisko przełożonego. I kontakt do niego.
– Pan żartuje.
– W najmniejszym stopniu – Jakub postąpił krok do przodu i niemal zetknął się nosem z rozmówcą. – Chcesz załatwić to na siłę? Naprawdę? Za mną stoi sześciu żołnierzy jednostki specjalnej GROM. Może o niej słyszałeś. Mrugnę okiem i oni zdmuchną twoich harcerzy, zanim zdążą sięgnąć do kieszeni po swoje zabawki. Po co ci to? Zwłaszcza że – dodał jeszcze ciszej, jakby starając się, by nic z tego, co powie, nie dotarło do nikogo poza nimi dwoma – układ, któremu służysz, to karta bita. Starzy chłopcy rządzą i będą rządzić nadal. Jak myślisz, co zrobią, gdy kurz opadnie, a oni zaczną zastanawiać się, kto w godzinach próby nawalił, a kto nie? Kto brykał, a kto do końca stał po ich stronie? Uwierz mi, umieją pamiętać zasługi i zapomnieć przewiny. O ile chcą.