Страница 97 из 101
– Gdzie?
– Na prawo od wejścia.
Jakub spojrzał. Rzeczywiście. Na poziomie gruntu coś się ruszało. Wyżej: zniszczone drzwi do obiektu, framuga okopcona. Zarepetował broń.
– Dwoje… troje ludzi. Ten z przodu chyba toruje drogę. Ten z tyłu ma broń – głos operatora był monoto
– Chcą zwiać – mruknął Tyszkiewicz. – Musieli dostać cynk.
– Możliwe. Posuwają się w stronę garażu. Po skuter albo coś…
– Jeżeli pojadą w stronę Warszawy, zdejmiemy ich.
– Mogą pojechać w drugą stronę.
Jakub wzruszył ramionami. Musieli zacząć improwizować.
– Delta Dwa, pozycja? – rzucił do mikrofonu.
– Dokładnie na tyłach budynku – usłyszał.
– Obejdźcie od lewej. Trzy osoby próbują się wydostać i uciec. Dwie są uzbrojone. Pomiędzy nimi jest zakładnik – mówił, obserwując uciekinierów. Mieli do garażu najwyżej dziesięć metrów. – Najprawdopodobniej znajduje się pośrodku. Spróbujcie obezwładnić eskortę.
– Wykonujemy, Delta Jeden.
– Mamy gości – mruknął towarzysz Jakuba.
– Gdzie? – nadkomisarz był tak skoncentrowany na celu, że w pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym tamten mówi.
– Na wprost. Dochodzą do posesji.
Jakub gwałtownie przerzucił obiektyw noktowizora. Uchwycił czterech ludzi odpinających narty. Nawet w tak kiepskim świetle można było zauważyć, że są uzbrojeni w broń maszynową.
Przybyła na plac boju ekipa całkowicie zmieniała układ sił.
11.
Strzelec rozglądał się uważnie i starał nasłuchiwać, wiedział jednak, że takie środki bezpieczeństwa mogą się okazać dalece niewystarczające. Monoto
Pomimo to usłyszał coś niepokojącego, właściwie nawet z dwóch miejsc naraz. Gdzieś za domem zaskrzypiał śnieg. Po chwili odgłos powtórzył się, w momencie, w którym strzelec był już odwrócony twarzą w stronę niebezpieczeństwa. Jednocześnie, poprzez dźwięki wydawane przez nadal pracującego w pocie czoła Smotrycza, dobiegł i
Może.
Niebezpieczeństwo od frontu chwilowo zignorował. Było dalsze i jeszcze nierozpoznane. To, co miał przed sobą niosło konkretne zagrożenie: dwie ciemne sylwetki, w zielonkawym świetle noktowizora całkowicie wyraźne i jednoznaczne.
Dwóch uzbrojonych ludzi, dwadzieścia metrów.
Pły
12.
Dowódca był zaskoczony tylko przez sekundę. Członkowie grupy zdążyli zdjąć narty i odstawić je na bok, gdy usłyszeli stłumiony warkot serii. Ktoś strzelał, stojąc przed domem. Do nich?
Nie, raczej nie. Byli schowani za ogrodzeniem przysypanym grubą warstwą śniegu; konstrukcja kryła ich przed zagrożeniem od strony domu. Nie było słychać świstu przelatujących kul, brzęku rykoszetów, nic. Dowódca ostrożnie wyjrzał zza osłony. Dwie ciemne sylwetki leżały na śniegu, kilka metrów od garażu. Trzecia, nieco oddalona, pochylała się nad celownikiem pistoletu maszynowego skierowanego gdzieś w stronę zaplecza posesji.
Kim byli ci ludzie? Ochrona ewakuująca więźniów? Czy odsiecz, która wykończywszy strażników, próbuje zwiać?
Odsiecz raczej byłaby liczniejsza. Nie ograniczałaby się do jednej osoby. Dowódca wyciągnął z kieszeni komórkę. Sieć była nadal nieaktywna. Zaklął po raz kolejny, pomyślał, że to grube niedopatrzenie, by nie przewidzieć alternatywnego systemu łączności, po czym ostrożnie ruszył do przodu.
Ciemna postać odwróciła się i zaczęła strzelać. Sekundę później otworzyli ogień członkowie grupy interwencyjnej.
Dowódca już tego nie widział. Pierwsza kula z serii trafiła prosto w gardło.
13.
Strzelec odwrócił się i upadł w śnieg. Za wysokim ogrodzeniem ktoś klęczał, najprawdopodobniej członek zespołu interwencyjnego, towarzysz zlikwidowanej przed chwilą pary. Strzelec nacisnął spust, pistolet kopnął krótko, trzy pociski poleciały w stronę przeciwnika.
Strzał w gardło. Krew trysnęła szerokim strumieniem, wyraźnie widocznym nawet z tej odległości.
14.
– Delta Dwa pod ostrzałem – krzyknął leżący obok Jakuba operator. Błyskawicznym ruchem zamienił noktowizor na karabinek szturmowy M-4.
Tyszkiewicz nie zdążył wydać żadnego polecenia, gdy przed budynkiem rozległa się kolejna, przytłumiona seria i pierwszy z grupy narciarzy upadł na ziemię. Pozostała trójka odpowiedziała ogniem.
Uciekinierzy walczyli z patrolem interwencyjnym przybyłym na nartach.
Jakub nacisnął spust.
Jeden z narciarzy upadł. Pozostali dwaj nadal ostrzeliwali znajdującą się przed budynkiem grupkę uciekinierów. Leżący obok Jakuba operator strzelił krótką serią. Liczba narciarzy zmniejszyła się do jednego.
Ostatni członek grupy interwencyjnej w końcu zorientował się w niebezpieczeństwie. Przeturlał się na bok i otworzył ogień w stronę śnieżnej hałdy, za którą skrywał się Jakub. Strzelał bardzo celnie – śnieg tuż przed twarzą Tyszkiewicza zagotował się, obok z gwizdem przeszła kula.
Operator jęknął i odjechał na brzuchu do tyłu, znacząc śnieg krwawą smugą. Z oddali Jakub usłyszał znane już, wytłumione szczeknięcie, daleki krzyk umierającego człowieka, po czym strzały ucichły.
15.
Strzelec obserwował przedpole. Słyszał serie dochodzące z obu stron. Strzelił. Usłyszał krzyk. Najprawdopodobniej uciszył ostatniego z grupy napastników atakujących z prawej flanki. Pozostał jeden, być może dwóch napastników leżących za hałdą po lewej. Miał dogodną pozycję strzelecką. Zmienił magazynek i skupił się na przyrządach celowniczych. Gdy tamci zaatakują, będzie gotowy.
16.
Operator jęknął. Przytknął dłoń do policzka. Kula rozorała szeroką bruzdę i spowodowała obfite krwawienie, ale większych szkód nie wyrządziła.
Jakub przeturlał się w bok, mniej więcej dwa metry od poprzedniego stanowiska. Ostrożnie wyjrzał na przedpole. Strzelec, który rozprawił się z ostatnim członkiem grupy interwencyjnej, był niemal niewidoczny. Jednak niewyraźny, podłużny cień przed jego stanowiskiem wskazywał jednoznacznie, że celuje dokładnie w stronę nadkomisarza.
Nie usłyszał, że za jego plecami, może o piętnaście metrów, wyrosło dwóch mężczyzn, ostatnich członków patrolu interwencyjnego. Popełnili błąd i poszli nieco za daleko. Dwie posesje dalej wyszli na drogę i zaczęli się cofać w stronę Głównej sześć. Zobaczyli wielką zaspę i leżącego na jej szczycie człowieka z karabinem. Nikt od nich. Decyzja była prosta.
Zdecydowanym ruchem podnieśli broń.
17.
Strzelec obserwował tajemniczego człowieka po lewej. Widział fragment jego głowy, reszta skryta była za wysoką hałdą śniegu. Tamten nie strzelał, czekał. Strzelec wiedział, że z tamtego miejsca padały strzały, jednak był niemal pewien, że nie w jego kierunku; raczej w stronę narciarzy przybyłych na odsiecz pokonanym w domu strażnikom. Strzelec zatem również nie otwierał ognia, ale nie zdejmował palca ze spustu. Intuicja podpowiadała mu, że to nie koniec, że limit ofiar nie został jeszcze wyczerpany.