Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 95 из 101



Helena zerknęła na leżącą pod przeciwległą ścianą dziewczynkę. Oddychała regularnie. Wyglądała krucho i bezbro

– W czasie ciąży czułam się fatalnie, parę razy chciałam przyznać matce rację i usunąć dziecko. Donosiłam ją na złość sobie. Sama chyba chciałam się ukarać. Przychodziły mi do głowy i takie myśli, że będę się mogła odegrać na dziecku, zwłaszcza gdyby okazało się podobne do tatusia – Zuza

– Niemożliwe.

– Wydaje się niemożliwe. Ale tak wtedy myślałam. Zosia urodziła się jako wcześniak, sześć tygodni przed terminem. Leżała w inkubatorze. Zobaczyłam ją po raz pierwszy dopiero po kilku dniach. I wtedy zmieniło się wszystko.

– Poczułaś sens.

– Sens i siłę. Głupie pomysły przeszły, jak ręką odjął. Problem się zrobił wtedy, gdy lekarze oznajmili mi, że Zośka nigdy nie będzie chodzić ani mówić, ani nie zobaczy świata.

– Problem…

– Nie ze mną. Kopnęło mnie, nie powiem, ale tym bardziej wzmogło motywację. Miałam już naprawdę po co żyć, wiedziałam, że dziecko przez całe życie będzie ode mnie uzależnione. Muszę mu zapewnić opiekę i ochronę, najlepszą, jaką można zdobyć. I nic nie jest ważniejsze niż szczęśliwe życie mojego dziecka.

– Każda odpowiedzialna matka by tak pomyślała.

– Tyle że nie każda odpowiedzialna matka natychmiast po takim postanowieniu wali głową w mur. Jak masz dziecko niepełnosprawne, nikogo nie obchodzisz, ty i twoje problemy. Na każdą decyzję trzeba czekać miesiącami. Opieka jest na takim poziomie… Neurologia to nauka bezradna jak saper na polu minowym. Brak jakichkolwiek zorganizowanych mechanizmów pomocy. Dziecku i matce. Są teoretycznie specjalne placówki, ale uwierz mi, nie chciałabyś w nich spędzić ani minuty. W efekcie zostajesz sama. A im większe dziecko, tym większy problem.

– Dlatego Zosia była w domu? Z matką?

– Częściowo. Matka chciała wziąć na siebie winę i uczyniła z opieki nad Zosią prywatny czyściec. Doszło do tego, że musiałam się prosić o wizyty. Sama nie do końca rozumiem, co tak naprawdę nią kierowało. Traktowała Zosię dobrze, ale z urzędowym chłodem. Mnie otwarcie nienawidziła.

– A ci… sprawcy?

– Och, złapano ich następnego dnia. Dostali łagodne wyroki, dwóch było niepełnoletnich. Wszyscy niekarani. Choć sąd miał moje pełne zeznanie i zeznanie tego mojego chłopaka, obrońcy sprytnie zagrali na młodym wieku i niekaralności. Pamiętam, że na ogłaszaniu wyroku niemalże się śmiali.

– Więc stąd twoja praca… ?

– Że niby poszukiwanie sprawiedliwości? – zaśmiała się gorzko. – Aż taka głupia nie byłam. Po tym wszystkim, gdy już matka uwolniła mój czas, zastanawiałam się, co w ogóle zrobić ze swoim życiem. Najpierw rzeczywiście myślałam, że się zemszczę. Zaczęłam trenować thai box, potem szybko przerzuciłam się na mieszane sztuki walki. Zawsze byłam sprawna fizycznie, więc po dwóch latach zostało niewielu facetów, którzy mogliby mi dać radę – uśmiechnęła się smutno. – W międzyczasie zrobiłam maturę, oczywiście w i

– Wydawało mi się, że jesteś w dochodzeniówce.

– Wylali mnie po roku. Nie mogli ścierpieć, że byłam lepsza od większości z nich. No i kilku chciało mi się dobrać do tyłka, przeważnie w sensie dosłownym. Już wtedy wiedziałam, że praca w policji to zły pomysł, ale zostałam, bo…

– Bo?

Zuza

– Bo zauważyłam, że mogę tam robić rzeczy… – zawahała się – …dające pieniądze.

– Pieniądze? – Helena znowu pomyślała, że się przesłyszała. Naprawdę chodzi o coś tak banalnego?

– Pieniądze. Duże. Ostatnio bardzo duże.

– Łapówki?

– Nie – pokręciła głową.

– Przestępstwa?

Zuza

– Po co? W jakim celu?

Pytanie zawisło w próżni. Zuza



Później, gdy już się uspokoiła, a Helena usnęła, ubrała się, sprawdziła, czy obie najważniejsze w jej życiu kobiety są dobrze okryte, dotknęła delikatnym gestem bladego policzka córki, po czym zeszła na dół.

Czuwała z bronią gotową do strzału, aż nadszedł ołowiany i brudny świt.

4.

– Kubuś – delikatne szarpnięcie za ramię. – Wstawaj. Już czas.

– Usnąłem? – zapytał, jeszcze nie do końca przytomny, ale już z nogami na podłodze salonu.

– Skąd. Siedziałeś przez trzy godziny z zamkniętymi oczami.

– Dowcip ci wraca.

– Nigdzie nie wyjeżdżał. Pogoda się poprawia.

Tak się umówili. Jeden czuwa, drugi odpoczywa. Pobudka w razie poprawy warunków.

Jakub przetarł oczy. W salonie panował półmrok, rozjaśniany przez mały kinkiet w holu. Żołnierzy nie było widać; pełnili wartę albo spali. Jakub założył buty, ciepłą bluzę i wstał. Wziął z fotela rynsztunek. Po dwóch minutach był gotowy.

– Powiedział coś?

– Śpiewał. Dałeś mu nieźle w kość. Jak tylko zaczynał się wahać, po prostu patrzyłem na tę cholerną nagrzewnicę i zaraz sobie wszystko przypominał. – Krzeptowski był blady i zmęczony. Pogodna zwykle twarz była ściągnięta zmartwieniem. – Jest taki syf, że nawet sobie nie wyobrażasz.

– Wyobrażam. Działajcie zgodnie z planem. Biorę ludzi i jadę.

– Komórki wysiadły. Łączność przez kanał Dreszera.

– Okej. Punkt zborny: fabryka.

– Fabryka może być trefna.

– Mamy ochronę – Jakub spojrzał na wchodzącego do salonu generała. – To my jesteśmy ci dobrzy.

– Ten cały spisek może działać i bez wodza – Krzeptowski pokręcił głową. – Struktura jest bardzo autonomiczna. I zabezpieczona procedurami postępowania.

– Ale koniec końców bez ośrodka decyzyjnego padnie. Straci motywację. To tylko najemnicy. A grube ryby zaraz wygarniesz.

– Może. Wszystko może nie być takie proste.

Jakub klepnął go w ramię.

– Nigdy nie jest proste – powiedział i poszedł do garażu.

Trzej przydzieleni operatorzy zdążyli już uruchomić ratrak, wcześniej uzupełniwszy paliwo. Po krótkiej dyskusji okazało się, że jeden z nich umie się maszyną posługiwać. Jakub z ulgą pozbył się przywileju bycia kierowcą. Wrota poszły w górę i ratrak wyjechał na zewnątrz.

Panowały głębokie ciemności (piąta rano to w grudniu środek nocy), ale nawet w świetle samych reflektorów można było dostrzec, że pogoda się poprawiła. Mróz zelżał o kilka stopni, ale przede wszystkim uspokoił się wiatr. Nie kładł już drzew, nie pędził poziomo lodowatych kryształków, w jakie zamieniały się płatki śniegu, nie obalał ludzi i samochodów. Nie ustał zupełnie, ale był możliwy do zniesienia; Jakub miał wrażenie, że słabnie z każdą chwilą.

Mgła również nieco się przerzedziła. Mniej intensywnie padał śnieg.

Gdy wyjechali na ulicę, Jakub odniósł wrażenie, że jest w tym miejscu pierwszy raz w życiu. Hałdy śniegu, nietknięte ludzką ręką, zalegały nawet i na trzy metry wysoko. Tworzyły najprzeróżniejsze, fantastyczne formy przestrze

Ale kierowca znał się na rzeczy. Nie forsował tempa, wiedział, że najważniejsze jest utrzymanie pły