Страница 93 из 101
Teraz siedział nagi, przywiązany do krzesła stojącego na środku pustej, zimnej piwnicy. Na głowie miał czarny worek, umożliwiający powolne oddychanie i skutecznie oddzielający od świata nieprzeniknioną barierą ciemności. Gdy żołnierze dostarczali Wieszczyckiego do piwnicy, szarpał się i wyrywał. Przy rozbieraniu stawiał również zaciekły opór. Darował sobie sugestie o telefonie do komendanta. Zdawał sobie sprawę, że nadszedł czas walki o życie.
Obok krzesła stało urządzenie, które miało przywrócić interlokutorowi pamięć w razie jej zaniku.
Jakub wyjął z kieszeni komórkę Krzeptowskiego. Wybrał ostatnią wiadomość od Jadwigi.
– Piętnasty grudnia. Siedemdziesiąt tysięcy złotych. Zakup karabinu snajperskiego heckler & koch PSG 1 – czytał z ekranu wolno, by słowa miały czas dotrzeć do rozmówcy. – Kilku różnych pośredników. Dla kogoś z zewnątrz transakcja nie do wyśledzenia. Potwierdzą to jeszcze szczegółowe badania, ale już teraz można przyjąć z niemal stuprocentową pewnością, że z tego karabinu zastrzelono prezydenta Rzeczpospolitej.
Więzień drgnął. Westchnął chrapliwie. Nie odpowiedział.
– Honoraria dla posłów partii rządzącej. Daty: od sierpnia do listopada bieżącego roku. Kwoty: od pięciuset tysięcy do dwóch milionów złotych. Lista płac ludzi, którzy dla pana pracują. Bardzo ciekawa galeria: żołnierze, policjanci, prokuratorzy, sędziowie, dzie
– Nie ma pan pojęcia, na co się porwał – głos Wieszczyckiego był przytłumiony przez worek i emocje.
– Przeciwnie – Jakub wstał. – Wiem doskonale. Mam dość dowodów, by wsadzić pana do więzienia do końca życia. Natomiast muszę przyznać, że nie to mnie w tej chwili interesuje najbardziej. Chcę wiedzieć, gdzie jest moja żona.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Mam do zaproponowania prosty układ, panie Wieszczycki. Powie mi pan, gdzie ukrył moją żonę, a ja obiecuję, że spędzi pan resztę życia we względnym, więzie
Wieszczycki zaczął drżeć. W piwnicy nie było więcej niż kilka stopni powyżej zera. Z pewnością mniej niż dziesięć. Gdy milczenie przedłużało się, Jakub westchnął.
– Nie chciałem tego robić. Sądziłem, że jest pan człowiekiem rozsądnym – powiedział, podchodząc do krzesła. – Jednak ludzkie wybory są nieodgadnione…
Po czym włączył przemysłową nagrzewnicę wycelowaną prosto w gospodarza.
57.
– Wiem, gdzie jest Helena – powiedział Tyszkiewicz pół godziny później. Krzeptowski i Dreszer siedzieli w salonie. Z ich twarzy trudno było wywnioskować, czy słyszeli przytłumione krzyki, jeszcze przed chwilą dochodzące z piwnicy – Jedziemy.
– Niestety nie – Dreszer pokręcił głową. – Pogoda…
– Nie interesuje mnie to. Jeżeli pan nie chce, pojadę sam.
– Jest minus pięćdziesiąt osiem stopni mrozu. Wiatr: sześćdziesiąt metrów na sekundę. Widzialność na poziomie dwóch metrów. Nie ma takiego pojazdu mechanicznego, który będzie funkcjonował przy tej temperaturze. Nawet panów ratrak. Po wyjeździe z garażu silnik przestanie pracować w ciągu kilku minut.
ROZDZIAŁ V
26 grudnia 2011 roku
1.
Powoli wyczerpywała siły.
Wiatr jeszcze walczył. I mróz. Śnieg zdawał się mieć konieczną energię.
Wiedziała jednak, że na razie to koniec.
Że musi odpuścić. Z wolna, nie od razu, bez pośpiechu.
Na razie wystarczy.
Wróci tu jeszcze.
Za rok. Lub dwa.
2.
Zuza
Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Panował półmrok rozświetlony tylko słabym blaskiem niewielkiego kinkietu. Z dołu dochodziło niewyraźne buczenie, najczęściej zagłuszane przez ponure wycie wiatru dobiegające z oddali. Grube, pluszowe zasłony aż falowały, poruszane podmuchami przeciskającymi się przez nieszczelne okna.
Skupiła wzrok na ciemnej sylwetce siedzącej na skraju łóżka.
Helena.
– Co ty tu robisz? – zapytała słabo.
– Opiekuję się tobą i Zosią – sylwetka poruszyła się. Zuza
– Zosia – gwałtownie oparła się na łokciu. Żebro zaatakowało. Przygryzła wargi. – Co z nią?
– Wszystko w porządku. Nie zrobili jej krzywdy. Śpi.
Zuza
– Skąd się tu wzięłaś?
– Te szumowiny porwały mnie… – Helena zastanowiła się – …dwa dni temu? Trzy? Straciłam rachubę czasu. Który dzisiaj jest?
– A która godzina?
Helena zachichotała.
– Też nie wiem.
– Wyruszyłam dwudziestego piątego po południu. Końcówki drogi trochę nie pamiętam.
– No, jak na oderwaną od rzeczywistości nieźle narozrabiałaś. Jeden zabity, dwóch nie bardzo przytomnych. Razem z Antonim zamknęliśmy ich w piwnicy.
– Z Antonim? Jakim Antonim?
– Twoim kolegą z pracy. Z tego co pamiętam, nazywa się Smotrycz.
Zuza
– Musimy natychmiast się stąd wynosić – powiedziała i słabym ruchem zdjęła z siebie koce. – Tu nie jest bezpiecznie.
– Nigdzie nie idziemy.
– Idziemy. Jak najszybciej. Nie zdajesz sobie sprawy…
– Zdaję sobie bardzo dobrze. Pogadałam z twoim kolegą. On też sądzi, że jesteśmy ofiarami jakiejś grubszej afery. Problem w tym, że w tej chwili ewakuacja jest niemożliwa.
– Bo?
– Nie chcę żebyś wstawała, dlatego nie proponuję, żebyś wyjrzała za okno. Termometr pękł, a skala skończyła się na minus pięćdziesięciu stopniach. Wieje taki wiatr, że nie można się utrzymać na nogach. Śnieg bombarduje jak karabin maszynowy. Mgła. Brak nam środka transportu. Jesteś bardzo osłabiona, Smotrycz był torturowany i wchodzi na ściany z bólu, a mamy twoją córkę, którą trzeba nieść. Jak chcesz się stąd wydostać?
Zuza
– Ochrona miała na pewno system powiadamiania alarmowego – powiedziała po dłuższej chwili. – Jakiś przycisk antynapadowy albo coś w tym rodzaju. Pewnie musi się też zgłaszać do swoich mocodawców co jakiś czas i meldować, czy wszystko w porządku. Ile czasu upłynęło od mojego przybycia?
– Trzy godziny? Cztery?
– Już dawno ogłoszono alarm. Jeżeli ja tu dotarłam, może dotrzeć też grupa interwencyjna.
– Jeżeli ktoś miałby być, już by był. Odkąd się pojawiłaś, pogoda znacznie się pogorszyła. Nikt nie będzie chciał ryzykować wyjścia z domu. Na piechotę nie da rady, żaden samochód się nie przebije przez taki śnieg. Nie mówiąc o odpaleniu go.
– Racja – mruknęła Zuza
– Wiesz coś o tych ludziach? – Helena przekrzywiła głowę i uważniej przyjrzała się bladej twarzy rozmówczyni. Przy okazji poczuła, zważywszy na okoliczności zgoła idiotyczne, znajome mrowienie w dole brzucha.
– Owszem. Muszę obejrzeć dom – Zuza