Страница 92 из 101
I właśnie stało się to, czego się obawiał, w najgorszym możliwym momencie.
Brzęczyk alarmu wyrwał go z płytkiej drzemki. Otworzył oczy, ale ciemność dookoła sprawiła, że nie bardzo wiedział, czy jeszcze śni, czy jest już po właściwej stronie jawy. Wymacał leżącą obok latarkę, zapalił ją, odrzucił koce, wstał, klnąc na panującą w pokoju temperaturę, i podszedł do komputera. Jeden z obiektów, Główna sześć, błyskał na czerwono.
Dowódca odczytał informację. Naruszenie strefy ochro
Krzykiem postawił na nogi pozostałych członków ekipy. Byli gotowi w dwie minuty. Całe szczęście obiekt przy Głównej sześć był niedaleko. Niecały kilometr.
52.
Nic dziwnego, że Krzeptowski zdecydował się przerwać przesłuchanie.
Jakub upewnił się, że Wieszczycki jest dobrze przymocowany do krzesła i raczej ma słabe szanse na spektakularną ucieczkę, po czym wyszedł z komisarzem na korytarz.
– Kurwa mać – powiedział kilka minut później, gdy dwukrotnie przeczytał otrzymanego od Jadwigi pięcioczęściowego esemesa i wysłuchał dodatkowej relacji Krzeptowskiego.
– Złap go za jaja, zmuś do powiedzenia, gdzie jest Helena i zamykamy sprawę.
– Raczej ją dopiero zaczynamy.
– Dokładnie.
Nawet nie zdążył się nad tym głębiej zastanowić, gdy w kieszeni odezwała się jego własna komórka.
– Ben?
– Owszem – głos było słychać źle, ale słowa dało się rozróżnić. – Jak wam idzie?
– Dość niemrawo, powiedziałbym – Jakub przypomniał sobie, że pomimo używania jednorazowej karty SIM rozmowy nadal nie są zbyt bezpieczne.
– Znalazłem coś ciekawego na temat gościa, o którym ostatnio rozmawialiśmy – brytyjski akcent, zwykle niezauważalny, teraz był wyraźnie widoczny. Pogoda i zmęczenie dawało się we znaki każdemu. – Interesuje cię?
– Owszem, jak najbardziej. Jak…
– Nieważne w tej chwili. Masz dostęp do sieci? – trzaski nasiliły się. Jakub obawiał się, że połączenie zostanie za chwilę zerwane. Spojrzał na Krzeptowskiego, który z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwał się trwającej rozmowie.
– Jest tu Internet? – zapytał.
– Nawet bardzo szybki. I działa – komisarz pokazał oczami wyższą kondygnację, na której znajdował się komputer.
– Mam – rzucił w słuchawkę Jakub.
– Okej. Podaj mi swój adres e-mailowy. I słuchaj uważnie, jak masz odczytać to, co dostaniesz.
53.
– Co ty tu robisz?
– A ty?
– Przyszło do mnie trzech. Nie miałem szans. Zaskoczyli mnie.
– No to jest nas dwoje.
– A jak…? – Smotrycz omiótł oczami otoczenie.
– Kawaleria przybyła na odsiecz – Helena uśmiechnęła się lekko.
Po czym, widząc pytanie w oczach niedawnego więźnia, dodała:
– Zuza
– No jasne – Smotrycz pokręcił z podziwem głową i też się uśmiechnął, a potem skrzywił niemiłosiernie. Głowa, począwszy od uszkodzonej błony bębenkowej, pękała z bólu. – Można się było domyślić, że jeżeli jest ktoś, kto ma dostatecznie duże jaja, by coś takiego zrobić, to jest to nasza złotowłosa przyjaciółka. Przepraszam – dodał szybko, widząc minę Heleny. – Nie miałem na myśli, że Jakub…
– Nie szkodzi. Ale koniec gadania. Mamy sporo roboty.
– Musimy wiać? – domyślił się podkomisarz.
– Niezupełnie. Pogoda się pogorszyła. Chodź, wytłumaczę ci po drodze.
Następnych dziesięć minut spędzili pracowicie. Zaczęli od przetransportowania więźniów do piwnicy, do celi, która jeszcze niedawno stanowiła miejsce odosobnienia Smotrycza. Helena stała oddalona o kilka kroków i całkiem pewnie mierzyła do strażników z pistoletu, Smotrycz natomiast ostrożnie, uważając, by nie stanąć na linii strzału, odpiął więźniów od kaloryfera, dwoma kopami postawił na nogi, po czym cała grupa w milczeniu udała się do piwnicy. Ostatniego ze strażników Smotrycz z lubością przytrzasnął stalowymi drzwiami – był to jeden z jego oprawców. Potem, gdy już zamknął drzwi, przez chwilę jeszcze z uśmiechem na twarzy słuchał jęków i przekleństw, po czym poszedł za Heleną na górę.
Za pomocą koców uszczelnili prowizoryczną osłonę zrujnowanego wybuchem otworu wejściowego. Wrócili do piwnicy. Smotrycz uruchomił znaleziony w jednym z pomieszczeń generator prądu. W głębi korytarza rozbłysła pojedyncza żarówka.
– Zapasy benzyny wystarczą nam na dobę. Może trochę więcej. Jeżeli pogoda odpuści wcześniej, damy radę. Jak nie…
– Wtedy będziemy się martwić. Musisz mi pomóc przenieść Zuza
– Co z nią?
– Jest nieprzytomna. Wyziębiona.
– Nie bardzo wiem, co można zrobić.
– Musimy dbać, by było jej ciepło.
Przenieśli Zuza
Ostrożnie położyli Zuza
– Kto to? – zapytał Smotrycz, gdy po raz drugi zeszli do piwnicy i stanęli przed łóżkiem, na którym spała Zosia.
– To… – Helena zawahała się – …córka Zuza
– Córka Zuza
– Nikt nie wiedział – Helena wzruszyła ramionami. – Musimy ją przenieść na górę.
– Ja to zrobię.
Smotrycz podszedł do łóżka, ostrożnie zdjął koc, po czym delikatnie wziął na ręce kruche, wychudzone ciało. Dziewczynka wykonała gest, jakby zamierzała osłonić głowę. Zakwiliła cicho.
Ucho odezwało się ostrym bólem. Zacisnął zęby i poszedł na górę.
54.
Dowódca klął w bezsilnej złości.
On i jego ludzie spędzili ponad dziesięć minut na próbach otworzenia wrót do garażu. Niestety, z braku prądu nie działał elektryczny siłownik; próby ręcznego otwarcia zakończyły się fiaskiem. Odrzwia przymarzły do betonu podłogi na dobre. Użycie skuterów okazało się niemożliwe. Grupa ruszyła do celu na piechotę, ale dowódca po kilkudziesięciu metrach zadecydował o wycofaniu się. Wiatr w dosłownym sensie wywracał, śnieg uniemożliwiał orientację w terenie. Już po minucie stracili się z oczu;
nawoływań nie było słychać, wiatr wpychał słowa z powrotem do gardła.
Cel był nie do osiągnięcia.
Dowódcy udało się w końcu znaleźć wszystkich ludzi i z najbliższej odległości wykrzyczeć rozkaz do odwrotu. Został przyjęty z ulgą.
Po powrocie do bazy dowódca próbował połączyć się z centralą lub szefem. Bezskutecznie. Oba kontakty nie odpowiadały.
Co w niczym nie zmieniało podstawowego zadania: gdy tylko pogoda nieco się poprawi, ruszą.
55.
Tyszkiewicz oderwał wzrok od komputera i popatrzył na zaglądającego mu przez ramię Krzeptowskiego. Komisarz zaczął się szeroko uśmiechać.
– Komplecik – powiedział.
– Gumofilce i berecik – Tyszkiewicz wstał. – Myślę, że przeniesiemy Wieszczyckiego na dół. Tam są bardzo przyjemne piwnice. I żeby nam się łatwiej rozmawiało, będę potrzebował paru rzeczy.
Gdy wyjaśnił, o jakie rzeczy chodzi, Krzeptowski, znający go od tylu lat, przestraszył się.
56.
Wieszczycki był siwy i metrykalnie liczył sobie lat pięćdziesiąt dwa, ale miał ciało czterdziestolatka. Ładnie wyrzeźbione mięśnie długie, wypukła klatka piersiowa, płaski, umięśniony brzuch. Na pierwszy rzut oka można było poznać, że człowiek ten spędza dużo czasu na świeżym powietrzu i nie ogranicza się tylko do czytania w parku. Ciało zdradzało raczej upartego biegacza, wspierającego dobrą kondycję wizytą w siłowni przynajmniej co trzeci dzień. Ogólnie: witalny zdobywca świata w pełni swych możliwości.