Страница 7 из 101
4.
Dwa małe kinkiety rzucały raczej chybotliwe cienie, niż rozświetlały wnętrze.
Jakub spojrzał na żonę. Delikatny profil, brzoskwiniowa skóra, kruczoczarne włosy i cała zachwycająca reszta były ledwie widocznymi w półmroku konturami, pozostawiając wyobraźni wielkie pole do popisu, z czego zresztą Jakub był bardzo zadowolony. Uwielbiał grę wyobraźni z Heleną w roli głównej.
– Pracowałaś? – zapytał.
– Tak. Prawie cały dzień. Przygotowania do Wigilii leżą. Może pogoda mnie tak nastraja, ale miałam pomysł.
Tyszkiewicz rozejrzał się i zauważył stojący w kącie blejtram. Zapalił nocną lampkę i przez chwilę przyglądał się obrazowi. Miękko padające światło podkreślało precyzyjną kompozycję i niespokojną, niemal demoniczną formę. Barwy tańczyły na płótnie, żyły samodzielnym życiem, choć były przecież ściśle podporządkowane treści.
Oniemiał.
– Wspaniałe. To jest absolutnie wspaniałe. Lena, mówię poważnie. Najlepszy obraz, jaki do tej pory stworzyłaś – powiedział cicho, gdy już był w stanie wydobyć z siebie głos. Patrzył na nią rozszerzonymi z zachwytu oczami.
– Miło – uśmiechnęła się czule. Stały rytuał: dzieło, które zdecydowała się pokazać światu, niedokończone w szczegółach, ale przemyślane co do koncepcji, wstawiała do sypialni, a Jakub był pierwszym recenzentem. Niefachowym, często nieumiejącym wyrazić słowami targających nim uczuć, ale uważnym i przenikliwym. Jego dziecięcy entuzjazm był najlepszym bodźcem do pracy, jaki Helena mogła sobie wyobrazić.
– Nie mówię tego, aby było miło. Serio. Weszłaś na jakiś kosmiczny poziom, to jest namalowane inaczej niż wszystkie dotychczasowe obrazy. To... arcydzieło. Lester dostanie spazmów z zachwytu.
Jonathan Lester był właścicielem jednej z największych galerii sztuki w Londynie. Gdy trzy i pół roku temu spotkała go na jednym ze swoich warszawskich wernisaży, była nikomu nieznaną, zaledwie dobrze rokującą malarką bez grosza przy duszy. Lester podjął się zostać jej agentem. Od tej pory zmieniło się wszystko.
– Nawet dzwonił dzisiaj. Chce mnie po Nowym Roku zaprosić do siebie. Ma dwóch klientów. Widzieli wcześniejsze rzeczy i nękają go codzie
Jakub już dawno przyzwyczaił się do faktu, że w ich stadle to Helena jest myśliwym przynoszącym zwierzynę do domu.
– Wspaniała wiadomość – rzekł z namaszczeniem. – Nie mówię o pieniądzach. Po prostu domyślam się, co może dla artysty znaczyć docenienie jego dzieł przez odbiorców. A pieniądze...
– ...przydadzą się – dokończyła za niego.
Ponieważ Helena podniosła się na łokciu, kołdra opadła nieco i Tyszkiewicz zaczął z ogromną uwagą przyglądać się żonie.
– Muszę coś sprawdzić – powiedział, dotykając jej piersi. – Mały check in.
– Wszystko jest w porządku, ale sprawdź. Ostrożności nigdy dość.
Niezwłocznie przystąpił do przeglądu. Nie zgasiła lampki, pozwalając mu rozkoszować się chwilą.
– Lubię swoje życie – szepnęła w ciemność po niezwykle wyczerpujących trzech kwadransach. Jakub, wtulony w jej ramię, posapywał lekko przez nos. Spał. – I lubię swoje życie z panem, nadkomisarzu.
Jednak przebiegająca przez głowę myśl spowodowała, że Helena spochmurniała i nie mogła zasnąć niemal do świtu.
ROZDZIAŁ II
23 grudnia 2011 roku
1.
– Dobrze. Podsumujmy – powiedział nadkomisarz Jakub Tyszkiewicz, mieszając lurowatą kawę. Wypił łyk. – Jezu, to coś nie nadaje się do picia. Jadwiga?
– Zgadzam się.
– Ja też – dodał Krzeptowski, tocząc wokół marsowym spojrzeniem.
– Nie mówię o kawie. Mówię o śledztwie.
– A prowadzimy jakieś? – Smotrycz przechylił głowę i spojrzał uważnie na nadkomisarza.
Stałość repertuaru. Niezmie
I właśnie o to chodzi. Może sam zrezygnuje.
Nowy Nabytek zjawił się w komendzie kwadrans przed czasem, co tym bardziej potwierdzało, że ocena Tyszkiewicza w kwestii bycia dupkiem została dobrana całkowicie trafnie. Reszta zespołu schodziła się niespiesznie, ostatni jak zwykle przyszedł Henio Niespodziany, sapiąc z wysiłku i robiąc w piętnaście sekund kosmiczny bałagan w promieniu kilku metrów od siebie.
Siedzieli w małym i zagraconym pokoiku na drugim piętrze Komendy Stołecznej. Odkąd rozkazem szefa zespół został powołany do życia, przydzielono im to pomieszczenie, uzasadniając, że znajduje się w nim „najszybsza sieć w całym województwie i i
Mimo wszystko nominacja była krokiem w karierze. Tyszkiewicz miał trzydzieści pięć lat, nieczęsto z jego stażem zostaje się szefem specjalnego zespołu dochodzeniowo-śledczego. Czuł się wyróżniony, choć przesłanki, którymi kierował się komendant przy wyborze, nie były do końca jasne i, szczerze mówiąc, mocno Jakuba niepokoiły. Konkurentami do objęcia funkcji było przynajmniej dwóch znacznie bardziej doświadczonych policjantów.
– Prowadzimy. Aha, gwoli wyjaśnienia. Heniu, jak zwykle nie było cię na treningu...
– Przecież mówiłem, że ćwiczę w domu...
– ...więc nie poznałeś pana komisarza – ciągnął Tyszkiewicz, próbując przebić się przez śmiech Krzeptowskiego, Jadwigi i cieniutkie rechotanie Smotrycza. – Komisarz Jan Tolak, oddelegowany z Komendy Miejskiej w Krakowie – skinął głową w stronę nieruchomo siedzącego Nowego Nabytku. – A to komisarz Henryk Niespodziany z wydziału dochodzeniowo-śledczego.
– Miło poznać – mruknął Tolak tonem, którego zwykle używa się do rozmów o pogodzie.
– Mnie również – chrząknął Henio, wiercąc się niecierpliwie. Już mu było niewygodnie. Miał kaca, głowa łupała zdrowo, a pora
– Okej. Zaczynajmy. Jadwiga?
– Zgon nastąpił pomiędzy północą a drugą nad ranem półtorej doby temu, w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego grudnia. Ofierze zadano jeden śmiertelny cios nożem. Narzędzia zbrodni nie znaleziono. – Jadwiga: precyzyjna, dokładna, wręcz pedantyczna. Żadnych wątpliwości, że swoją robotę wykonała rzetelnie. Porzuciła żartobliwy ton. Pora
Jakub spojrzał na Zuza
– Kto znalazł ofiarę? – zapytał.
– Matka. Ma klucze. Nie mogła się dodzwonić ani na komórkę, ani na telefon stacjonarny, ani do pracy. Przyszła, znalazła syna leżącego na środku pokoju, zadzwoniła na policję. Od tej pory nie powiedziała ani słowa. Próbowałam ją przesłuchać, bez rezultatu. Lekarze mówią, że szok może potrwać.
Tyszkiewicz skinął głową. Kłopoty ze świadkami to był chleb powszedni.