Страница 6 из 101
Tamten skinął głową. Ruch zmierzyłaby jednak tylko precyzyjna suwmiarka, z podziałką do dziesiątych części milimetra.
Krzeptowski zerknął na Jadwigę, zobaczył przyjazne i pełne ciepła spojrzenie skierowane w stronę Tolaka, po czym błyskawicznie dołączył do grona przeciwników nowej gwiazdy zespołu. Facet miał przebimbane już na starcie.
2.
– Facet ma przebimbane – powiedział Tyszkiewicz blisko kwadrans później. Nie mógł otworzyć drzwi samochodu. Zwykle w tej klasy autach problemy z zamkami nie występują, ale tym razem coś szwankowało. Wzdrygnął się. – Zimno.
– A tam – mruknął Krzeptowski, nie precyzując, do czego się odnosi uwaga. – Daj, pomogę ci.
Jakub podał mu kluczyk zintegrowany z pilotem. Dłoń, mimo iż okryta rękawiczką, była sztywna z zimna, choć na dworze przebywali od niespełna pięciu minut. Krzeptowski przytknął urządzenie bliżej maski samochodu i energicznie nacisnął guzik.
Nic.
– Baterie kiedy zmieniałeś?
– Dawno. Ale jeszcze dwie godziny temu nie było problemu.
– Dwie godziny temu było pięć stopni cieplej. To znaczy o pięć stopni mniej zimno. – Ogrzewał pilota w wielkiej dłoni. – Dupek. I to obcy. Po co on tutaj?
Tyszkiewicz znał się z Krzeptowskim od tylu lat, że nagłe zmiany tematu nie robiły już na nim wrażenia. Nigdy nie tracił wątku.
– Szpicel.
– Myślisz? – zainteresował się Krzeptowski. – Wiesz, co to znaczy?
– Wiem. Że sprawa jest dużo poważniejsza, niż myślimy.
– I mamy przechlapane...
– ...bo obojętnie, czy wygramy, czy przegramy...
– ...i tak nas udupią...
Pilot w końcu zadziałał, zamek odskoczył z trzaskiem. Silniejszy niż i
Drzwi dało się otworzyć nie bez pewnego oporu. Obaj z ulgą zasiedli w fotelach. Samochód, choć przyjechali nim nieco ponad dwie godziny temu, był zmarznięty na kość. Tyszkiewicz przekręcił kluczyk. Silnik zapalił, chociaż po nieco dłuższej niż zwykle chwili.
Jakub spojrzał na tablicę rozdzielczą.
– Jezus Maria, minus dwadzieścia. Jeszcze w dzień było siedem stopni mrozu.
– Nie przejmuj się. To szwedzki samochód. Na zimowy klimat robiony.
Tyszkiewicz skinął głową. Volvo XC 90 z napędem na cztery koła wydawało się stworzone do jazdy w takich warunkach.
– Nie o samochodzie mówiłem, tylko o sobie. A pan dupek będzie musiał się trochę wykazać.
– Będzie musiał – przytaknął Krzeptowski. – Nie będzie miał łatwo.
– Ja jestem szefem i postaram się, żeby nie miał łatwo.
– Powinien mieć trudno.
– Raczej tak. Będzie miał.
Krzeptowski umilkł na chwilę. Silnik pomału się rozgrzewał. Wiatr targał samochodem, a niebo sypało śniegiem jeszcze gwałtowniej niż przed chwilą.
– Mam pewien pomysł...
– No? – zachęcił go Jakub. Przesunął dźwignię zmiany biegów na pozycję „D”, skręcił kierownicę i ruszył.
– W sprawie – wyjaśnił. Mówił o dochodzeniu, które zespół prowadził od wczoraj. – Może nie pomysł nawet, a podejrzenie. Cień podejrzenia.
– To dobrze. Ja na razie nie mam żadnego. Powiesz mi?
Krzeptowski pokręcił głową.
– Jutro. Muszę jeszcze coś przemyśleć.
– Dobra. Powiesz mi jutro.
– No. I tylko tobie, na razie.
Tyszkiewicz zdumiał się, chociaż był przyzwyczajony do różnych, nieraz dziwacznych pomysłów Krzeptowskiego.
– Coś wiesz?
– Nie. Ale mam obawy. Powiem ci jutro – definitywnie uciął ten wątek rozmowy. – A ta cipcia?
– Zuza
– Nie sądzę. Dałeś sobie skopać dupę. Specjalnie?
– Zwariowałeś? Odbiło jej. Składała się wyłącznie z adrenaliny.
– Niezbyt cię lubi. A jak ona kogoś nie lubi, trza się bać.
– Może ma trudny moment w życiu. Dlatego jest agresywna.
– Agresywna? To granat. Odbezpieczony. Chce walczyć z całym światem.
– Mimo wszystko to dobra dziewczyna – powiedział Tyszkiewicz. Ostatnio sam w to nie wierzył. – Trochę popierdolona, ale naprawdę okej.
– Nie – Krzeptowski był poważny jak nigdy. – Chciała ci zrobić krzywdę. Ona nie jest okej i ma coś do ciebie. Wiesz może, o co chodzi?
– Nie mam pojęcia – odparł Jakub, myśląc o dwóch splecionych w przyjacielskim uścisku osobach, które niedawno przypadkiem zobaczył na ulicy.
– Masz.
– Nie.
Kłamał.
3.
– Halo?
– Dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Heleną Berezowiec?
– Przy telefonie. Kto mówi?
– W imieniu wspólnoty mieszkaniowej sprawdzam pewne dane. A więc pani Helena Berezowiec?
– Już mówiłam. Tak.
– Lat trzydzieści. Wzrost sto siedemdziesiąt pięć centymetrów. Rozmiar garderoby trzydzieści sześć. Rozmiar biustonosza siedemdziesiąt pięć C. Zgadza się?
Helena od początku wiedziała, że nie chodzi o żadną wspólnotę mieszkaniową.
– Nie podoba mi się ta rozmowa...
– Mężatka?
– Proszę dać mi spokój...
– Nie mam najmniejszego zamiaru dać pani spokoju. Wprost przeciwnie.
Helena spojrzała na display telefonu. Aparat nie identyfikował numeru, z którego dzwonił natręt.
– Pan mi się narzuca. Będę zmuszona zadzwonić na policję.
Mężczyzna roześmiał się gromko.
– Ależ bardzo proszę. Oni nigdy nie przyjeżdżają na czas. Ale nie odpowiedziała pani na moje pytanie: mężatka? Jest pani sama w domu?
Helena wcisnęła czerwony guzik i przerwała połączenie. Rozejrzała się. Pokój tonął w półmroku, za oknem śnieg padał wielkimi, cichymi płatkami. Wiatr napierał na szyby.
Zastanowiła się, czy jest gotowa na to, co ma wydarzyć się w ciągu najbliższych minut. Bo tego, że coś się wydarzy, była absolutnie pewna.
Cztery piętra niżej i pięćdziesiąt metrów dalej mężczyzna spojrzał w zadumie na zamilkły nagle telefon. Uśmiechnął się do siebie.
To będzie łatwa zdobycz, pomyślał.
Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i wybrał jeden z nich. Już przy pierwszej próbie zamek drzwi wejściowych poddał się bez oporu. Mężczyzna wszedł do jasno oświetlonego hallu, z pewną miną skinął głową siedzącemu w przeszklonej budce ochroniarzowi, ukłonił się mijającej go kobiecie, po czym wskoczył do windy. Wybrał przycisk czwartego piętra. Po kilkunastu sekundach kabina z cichym szumem zakończyła swój bieg.
Wyszedł i rozejrzał się. Na klatce były tylko dwa mieszkania. Poszedł w lewo. Zatrzymał się przed drzwiami, pilnując, by nie znaleźć się w polu widzenia wizjera. Ponownie wyjął klucze, zawahał się przez chwilę, po czym jeden z nich włożył do zamka. Przekręcił, najciszej jak umiał. Nacisnął klamkę i pchnął lekko. Bingo. Ostrożnie wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi.
W mieszkaniu panował mrok. Tylko blask ulicznych latarni, przytłumiony padającym śniegiem, lekko rozjaśniał wnętrze. Mężczyzna postąpił krok do przodu. Pół sekundy później poczuł zimny, okrągły przedmiot uciskający skórę za uchem i zimny psi nos dotykający opuszczonej dłoni.
– Mam w ręku smith & wessona kalibru trzydzieści osiem setnych cala. Zrobisz krok i nie masz mózgu. Obok stoi pies rasy Tosa Inu. Zrobisz pół kroku i nie masz ręki – usłyszał miękki, aksamitny alt, bez wątpienia należący do niedawnej rozmówczyni.
– Mózgu i ręki może nie. Ale mam coś i
– Tak? Ja też mam.
– A co?
– Mam pokazać?
– Pokaż.
Mężczyzna odwrócił się. Stojąca przed nim kobieta dorównywała mu wzrostem. Miała na sobie tylko krótki szlafrok. Mężczyzna pociągnął za pasek. Kobieta cofnęła ramiona, szlafrok rozchylił się i opadł na podłogę.
– Pięknie. Chcesz wiedzieć, jak to jest u mnie?
– Tak.
– Sprawdź sama.
– Chętnie – Helena wzięła Jakuba za rękę i powiodła wprost w mrok, do sypialni.
Olbrzymi, ważący dziewięćdziesiąt kilogramów płowy pies odprowadził ich uważnym spojrzeniem.