Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 5 из 101



A Stanisław Krzeptowski, sękaty, muskularny góral z Kościeliska, chciał krwi.

– Strach cię obleciał? – zapytał, patrząc jej prosto w oczy i uśmiechając się leciutko. – Zuziu...?

Plan, genialny w swej prostocie, wypalił bez pudła. Nazwij Zuza

Zuza

– Masz być grzeczna, suko – wyszeptał czystą polszczyzną dziesięć sekund później, prosto w nabrzmiałe krwią ucho. Głowę Zuza

– Wal się.

Nacisnął.

– Rozumiesz mnie?

– Górale... to... cioty... – stęknęła.

Nacisnął jeszcze mocniej. Wściekle walczące ciało zaczęło wiotczeć.

Poczuł na sobie ręce. Odciągały go z całych sił. Krzyki.

Puścił.

Gdy otworzył oczy, Zuza

Krzeptowski uniósł rękę w geście poddania.

– Już, już. Będę grzeczny.

– Powiedz to jej, głąbie – krzyknęła zwykle spokojna Jadwiga, tym razem mocno poruszona. – Nie zdajesz sobie sprawy, jaki jesteś silny.

– To był sparing. Miała takie same szanse – odparł słabo. Nie chciało mu się kłócić. Podszedł do walczącej o odzyskanie oddechu niedawnej przeciwniczki i wyciągnął dłoń.

– Chodź – powiedział. Słowo miało brzmienie parowozu zgrzytającego na zwrotnicach, w ocenie Krzeptowskiego jednak stanowiło wielkoduszny przykład dobrej woli.

– Spadaj – reakcja była oczywista. Zuza

– No chodź – ponowił próbę, nadal trzymając wyciągniętą dłoń tuż przed jej nosem.

Łypnęła ponuro i bez niczyjej pomocy podniosła się na nogi.

– Dzień dobry, panie inspektorze. A właściwie dobry wieczór – powiedział Tyszkiewicz do niższego z dwóch mężczyzn, którzy stali w progu sali i z zainteresowaniem obserwowali rozwój wydarzeń. Pomyślał z niepokojem, że mogli tak stać od pewnego czasu, a to oznaczałoby, że widzieli zdecydowanie więcej, niż chciałby, aby widzieli, i będą wyciągali i

– Czołem – odpowiedział inspektor. Szef. Naczelnik. Miał idealnie ponurą minę, jak zawsze. – Bawicie się?

– Trenujemy – odparł Tyszkiewicz. Nadal lekko dyszał. Ze zdenerwowania może.

– To jest trening? – inspektor uniósł brew. – Ciekawe.

Wyższy z mężczyzn przysłuchiwał się tej wymianie zdań z całkowitą, graniczącą ze znudzeniem obojętnością. Jakub nie znał go. Pierwsze wrażenie: chęć poznania bliska zeru.

– Staramy się zachować formę – powiedział.

– W ten sposób? – pytanie świadczyło, że przybyli jednak widzieli coś niecoś.



– Właśnie w ten – poparł Tyszkiewicza Krzeptowski. – Jak sie nie wywrócis, to sie nie naucys.

Inspektor wzruszył ramionami.

– Przedstawiam wam nowego członka zespołu – powiedział, wskazując na swego towarzysza. – Komisarz Jan Tolak. Z Krakowa. Wydział dochodzeniowo-śledczy Komendy Miejskiej.

Facet nawet nie mrugnął. Stał sztywno wyprostowany, a Tyszkiewicz utwierdził się w przekonaniu, że go nie lubi. Gość mógłby grać bez żadnej charakteryzacji gestapowców lub esesmanów w dowolnym woje

W związku z tym Tyszkiewiczowi od razu się nie spodobał. Jakub ocenił go jako upierdliwego dupka i miał zamiar konsekwentnie trzymać się tej nieco jednostro

Ale wyciągnął rękę, przywołując na twarz coś w rodzaju uśmiechu.

– Nadkomisarz Jakub Tyszkiewicz – powiedział.

Tamten uścisnął dłoń.

– Miło mi – miał głęboki, niski głos.

Idealny do sekstelefonu dla napalonych emerytek, pomyślał Jakub.

– Komisarz Stanisław Krzeptowski.

– Aspirant Jadwiga Stec.

– Podkomisarz Antoni Smotrycz.

Zuza

– Komisarz Zuza

Nieprawdopodobne, zielono-kocie oczy Zuza

– Bardzo mi miło – powiedział głośniej niż poprzednio i uśmiechnął się. Przystojna twarz stała się jeszcze przystojniejsza. – Jan Tolak.

Zuza

Szef nie zwracał uwagi na niuanse.

– Nadkomisarz Tyszkiewicz jest szefem zespołu – powiedział tonem cierpliwego nauczyciela. Było to niezwykłe, ponieważ na ogół przemawiał szybko i gwałtownie, wybuchając złością, gdy ktoś nie nadążał. – Komisarze Krzeptowski i Cehak z Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Podkomisarz Smotrycz, nasz geniusz komputerowy. A pani aspirant jest najlepszym technikiem od śladów, jakiego mamy w Warszawie. Z kolei komisarz Tolak wszystko to, co znajdziecie, przełoży na dowody procesowe.

– Aż z Krakowa? – wyrwało się Tyszkiewiczowi.

Inspektor spojrzał na niego surowo.

– Przyda wam się spojrzenie z zewnątrz.

Krzeptowski, widząc, że Jakub zbiera się do odpowiedzi, machnął ręką.

– Kraków od Kościeliska rzut beretem. Dogadamy się – wyszczerzył zęby w uśmiechu, co nieoczekiwanie sprawiło, że jego twarz stała się prawie przyjazna. Nawet nie znając komisarza, Tolak powinien wpaść w błogi nastrój.

To, że nie wpadł, świadczyło tylko na jego niekorzyść. Przynajmniej zdaniem Tyszkiewicza.

– Jutro o dziesiątej pan nadkomisarz się u mnie zamelduje. Z koncepcją. A najlepiej ze sprawcą – powiedział inspektor. Porzucił już uprzejmy ton, mówił szybko, połykając końcówki.

– Tak jest – odparł Jakub. Sprawca? Jutro? Cenił angielskie poczucie humoru szefa. – W takim razie my spotykamy się o ósmej trzydzieści – zwrócił się do zespołu. – Jak rozumiem, pan komisarz też będzie obecny.