Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 4 из 101



Zawartość e-maila spowodowała, że strzelec zamyślił się głęboko. Pierwszych kilka akapitów było standardowych. Koordynator wyrażał zadowolenie z wykonania zadania. Informował, iż pieniądze zostały przelane na zagraniczne konta, znacznie przybliżając strzelca do założonego przed dwoma laty celu. Gdy strzelec przeczytał jednak dalszą część wiadomości, aż zmarszczył brwi ze zdumienia, choć od dawna starał się nie dziwić niczemu. Kwota proponowana jako honorarium za następne zlecenie niemal dwukrotnie przewyższała wszystko, co tej pory zarobił, pracując dla koordynatora. Łączna wysokość środków na koncie po zakończeniu operacji wyniesie grubo ponad dwa i pół miliona euro, co pozwoli wycofać się z interesu i zrealizować cele, dla których strzelec podjął się robić to, co robił. Ale samo zadanie...

Strzelec nie obawiał się o techniczną stronę zlecenia – trudniejsze akcje udawało mu się zakończyć pełnym sukcesem. Chodziło raczej o skutki – z pewnością do tej pory nie robił niczego, co przyniosłoby tak daleko idące konsekwencje. Chaos i paraliż decyzyjny w państwie to tylko najłagodniejsze z nich.

Nie dziwiła także kwota zaproponowana jako honorarium. Zarówno zleceniodawca, jak i zleceniobiorca zdawali sobie sprawę, że po wykonaniu zadania strzelec będzie poszukiwany i ścigany przez połowę służb specjalnych świata. Nawet z dwoma i pół milionami euro w kieszeni zniknięcie nie będzie sprawą ani prostą, ani bezpieczną.

Z drugiej strony było zobowiązanie. Cel.

Po dłuższej chwili strzelec wystukał odpowiedź.

5.

Po otrzymaniu wiadomości od strzelca koordynator uśmiechnął się. Spojrzał na zegarek: dziesiąta wieczorem. Jeszcze nie za późno na telefon. Na taki telefon.

– Proszę połączyć z senatorem Kołodyńskim – powiedział do interkomu.

Czekając na rozmowę, wpatrywał się w trzymaną w ręku szklaneczkę z trzydziestoletnią whisky.

Za przejście Rubikonu, pomyślał.

ROZDZIAŁ I

22 grudnia 2011 roku

1.

– No chodź! Przybiję ci jaja do ściany.

– Też cię kocham.

– Dupek!

Zuza

Jakub odruchowo zrobił krok w bok i padł w ramiona przyglądającego się walce Krzeptowskiego. Zuza

– Kurwa, co za laluś. Wstawaj człowieku, walczysz jak ciota – powiedziała ze złością. Nawet nie była zdyszana.

Krzeptowski obejmował wiszącego na nim Jakuba, który powoli wracał do siebie.

– Nie mów tak do mnie. Jestem twoim szefem, w końcu – stęknął Tyszkiewicz.

– Szefem jesteś tam – wskazała poza obręb sali. – A tu jesteś ciocią klocią, której się wydaje, że potrafi walczyć.

Krzeptowski spojrzał na Jakuba z góry.

– Chyba musis iść. Jak nie pójdzies, to ci nie daruje.

– No, dziękuje wam piknie, baco, za dobre słowo – Tyszkiewicz wyprostował się. W głowie mu huczało. Ruszył niepewnie do przodu i podniósł ręce.

– Będziesz pytlować jak baba w maglu, czy w końcu ruszysz dupę? – zapytał, nadrabiając miną i starając się ukryć drżenie głosu.

Skośne oczy Zuza

Nie spodziewał się, by ta prymitywna sztuczka zadziałała, ale, o dziwo, owszem. Chwila nieuwagi, niewielki koszt, poważne konsekwencje.

Zuza



Gdy się dobrze zastosuje tę technikę, nie sposób się z niej uwolnić. Ale w pośpiechu założył chwyt niezbyt dokładnie, a Zuza

Zuza

Zuza

Satysfakcja. Zmusić Zuza

Krzeptowski odszedł pod ścianę i ciężko opadł na ławkę. Nawet siedząc, górował nad i

Przeciwnicy odpoczęli, pojedynek na parkiecie znów rozgorzał z pełną siłą. Krzeptowski skrzywił się. Miał poważne obawy o rezultat walki. Musiał się zająć czymś i

Inaczej Zuza

– Moze chocias tak na pół gwizdka? Małe bim-bom? – zapytał siedzącego obok Smotrycza. Ten w odpowiedzi błysnął okularami.

– Stasiu, po ostatnim bim-bom powrót do domu zajął mi trzy razy więcej czasu niż zwykle. Dajże ty spokój.

– Lekutko... – Kątem oka widział Tyszkiewicza broniącego się przed kopnięciami, ale starał się nie zwracać na to uwagi.

– Nie.

– A ty? – Krzeptowski wychylił się i wyjrzał zza Smotrycza. Siedząca obok kobieta nie była nawet w połowie tak ładna jak Zuza

– Ja też nie. Chociaż niedługo, kto wie... – zawiesiła głos, a Krzeptowskiemu zrobiło się gorąco.

Na parkiecie Zuza

– Lubię go, ale miękki jest – mruknął Smotrycz.

– Głupiś – warknął Krzeptowski, patrząc na cięgi, które zbierał Tyszkiewicz. Waterloo? Hiroszima! Nie pojmował tego. – Rozum ma...

– Nie mówię nie. Charakteru mu tylko trochę brakuje.

– Głupiś – powtórzył Krzeptowski zajadle, ale jeszcze bardziej się zasępił. – To, ze ta laska sybciej nogami wywija, jesce nic nie znacy.

– Nie lubi go. I ciebie też nie.

– W dupie ją mam – powiedział nieco głośniej, niż zamierzał.

Tyszkiewicz przystąpił do rozpaczliwego kontrataku. Jeden z ciosów doszedł, zachwiał nieco Zuza

– Koniec – krzyknął Krzeptowski, wychodząc na środek sali. – Odpocnij se troche, a potem ze mną spróbujes...

– Windy nie mam – skrzywiła się. Była wysoka, metr siedemdziesiąt osiem na bosaka, ale do spojrzenia Krzeptowskiemu prosto w oczy brakowało jej przynajmniej piętnastu centymetrów.