Страница 12 из 101
Zuza
– Dobrze – powiedziała po dłuższej chwili gospodyni i w ułamku sekundy, w niemal niezauważalnym mgnieniu oka, komisarz nabrał pewności, że jego komórka, której numer wyraźnie widoczny był na wizytówce, zadzwoni wkrótce, może nawet dzisiejszego dnia.
Pożegnali się i wyszli.
6.
Podkomisarz Antoni Smotrycz przygryzł wargi. Czuł, że jest bardzo blisko. Nie mógł jednak zdecydować: zwycięstwa czy całkowitej katastrofy. Specjalny program deszyfrujący, od wczorajszego popołudnia próbujący uporać się z otwarciem folderu z prywatnego komputera Bartosza Wicherka, sygnalizował dziewięćdziesiąt pięć procent wykonania zadania. Po konsultacjach, na których podkomisarz spędził część nocy i cały dzisiejszy poranek – udzielone mu na zebraniu pozwolenie było tylko zasłoną dymną, ponieważ o pozwolenie nigdy nie pytał, tylko starał się osiągnąć cel, z czego zresztą Jakub doskonale sobie zdawał sprawę – zastosował parę zabezpieczeń utrudniających wirusowi sformatowanie dysku, w razie gdyby ów wirus uznał, że do folderu stara się dostać ktoś obcy.
Gdy program przeliczał terabajty danych, próbując dojść właściwego hasła (właściwie sekwencji haseł), Smotrycz zajął się przeglądaniem korespondencji Wicherka, uprzednio drukując sobie wszystkie e-maile. Jednak od treści wynurzeń meteorologa adresowanych do byłej żony i jej nader lakonicznych odpowiedzi, podkomisarza bardziej zainteresowało to, czego w poczcie nie było. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Kolejny program skanujący wykrył bowiem skasowanego e-maila. Data i godzina stworzenia tej wiadomości, wysłania, a następnie skasowania jej spowodowały, że Smotrycz gwizdnął cicho. Wystukał polecenie, ściągnął e-mail na twardy dysk swojego komputera i kolejny program zajął się otwieraniem wiadomości.
Zerknął na drugi ekran, na którym migały liczby. Dziewięćdziesiąt osiem procent.
Zaraz się dowiemy, co są warci moi przyjaciele hakerzy, pomyślał.
Choć pracował ciężko, postro
Poczuł napięcie, ale wiedział, że to normalny stan. Nie umiał – i chyba nie chciał – traktować pracy z czysto profesjonalnego punktu widzenia. Był myśliwym, który przede wszystkim kochał tropienie i dopadanie ofiary. Żywej. Nienawidził, całym swoim jestestwem nie znosił, nader zresztą rzadkich wypadków, kiedy ofiara, tuż przed złapaniem, popełniała samobójstwo.
Dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Meta blisko, ostatnia prosta.
Pisnął komputer zajmujący się e-mailem. Smotrycz spojrzał na ekran.
– Mam cię, robaczku – uśmiechnął się, ale po przeczytaniu informacji wygenerowanej przez program spochmurniał. Nabrał niemal stuprocentowej pewności, że otwieranie służbowego komputera Wicherka okaże się wpuszczeniem pary w gwizdek.
Zadzwoniła komórka. Porzucił próby stworzenia sobie jakiegoś spójnego obrazu tego, czego się przed chwilą dowiedział, i wcisnął zielony guzik.
– Cześć. Mówi Jadwiga – przez telefon miała jeszcze przyjemniejszy głos niż w realu, choć jakość przekazu telefonii komórkowej jest przecież daleka od jakości muzycznego studia nagraniowego.
– Czołem. Umawiamy się na wieczór? – zapytał. Żadnych szans na sukces, ale całodobowa gotowość do prób. Jadwiga powodowała u niego stan wzmożonej mobilizacji.
– Staszek by cię zabił – odparła pogodnie, dając do zrozumienia, że orientuje się w namiętnościach, z którymi borykają się członkowie zespołu.
– Chyba, że ja go zabiję pierwszy. Wiesz, uderzenie uprzedzające.
– No dobrze, zabij go i nie zawracajcie mi obaj głowy. Mam coś dla ciebie.
– O! Już drżę.
– Słusznie. Znalazłam pendrive’a – dopiero teraz Smotrycz oprzytomniał i uświadomił sobie, że Jadwiga prosto z zebrania pojechała do mieszkania Wicherka. – Bardzo głęboko schowanego. Użyłabym nawet określenia „sprytnie”.
– Niech zgadnę. W koszu na brudną bieliznę?
– Czy wy wszyscy musicie być tacy dowcipni? Nie, nie w koszu na brudną bieliznę.
– Nie?
– A ponieważ był tak dobrze schowany, można się domyślać, że zabójca go przeoczył – Jadwiga zignorowała pytanie. – Interesuje cię to?
Spojrzał na ekran komputera deszyfrującego plik. Aplikacja wesołymi, kolorowymi literami informowała go, że rozpoczął się proces formatowania twardego dysku. Smotrycz spoważniał.
– Bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– Chyba wiem. Posyłam go radiowozem. Może znajdziesz coś ciekawego.
– Dzięki. Jesteś kochana.
– Wiem. Powodzenia.
Rozłączył się. Nie udało się otworzyć zaszyfrowanego folderu – to, że stracił resztę danych z dysku, nie miało znaczenia, ponieważ wcześniej je skopiował – nie uda się również otworzyć jego ewentualnej kopii na komputerze służbowym, ponieważ sprawę tę załatwił wysłany w e-mailu wirus.
I tak dowiedział się sporo. Wychodził z założenia, że w pewnych okolicznościach interesujące są również informacje, których nie udało się zdobyć. Mogą pomóc w ustaleniu kierunku poszukiwań. A Smotrycz nabierał pewności, że kierunek ten powinien być zupełnie i
Dla formalności otworzył komputer służbowy. Proste hasło złamał w pięć minut. Na dysku było wszystko – wykresy, mapy satelitarne, kolumny liczb, wyniki badań. Treść była niemal bliźniaczo podobna do zawartości komputera domowego. Wicherek miał zwyczaj – błogosławiony dla śledczych – robienia kopii wszystkich plików, nad którymi pracował. Ale, choć podkomisarz szukał bardzo dokładnie, nie udało mu się natrafić na ślad tajemniczego folderu. Wirus był sprytny. Nie zniszczył całej zawartości dysku, a tylko jedną wybraną aplikację. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku – ciężko jest dojść, czego na dysku nie ma, jeśli nie posiada się wiedzy, co powi
Smotrycz zamyślił się głęboko. Tak głęboko, że nie usłyszał pukania do drzwi.
7.
– Spójrz za okno.
– Nie muszę.
– Zimno.
– Odkrywcze. Trzeba paru lat praktyki w policji, żeby do tego dojść.
– Mówię serio. Zimno. I coraz zimniej – Jakub dawno nie widział Krzeptowskiego tak poważnego. – Ja jestem góral. Przepowiadanie pogody mam we krwi. I wiesz, co mi moja krew podpowiada?
– Że będzie zimno?
– Gówno. Że będzie ciepło. Że jest ciepło, a ma być cieplej. Cała zima ma być łagodna.
Jakub zachichotał.
– Brawo. Zawsze mówiłem, że nadmiar marketingu pomieszał wam w głowach.
– Głupiś. Rozejrzyj się. Ja mówię, że ma być ciepło, a jest zimno, jak dawno nie było. Chyba przed wojną były takie zawieje.
– I zamiecie. No, więc pomyliłeś się.
– Ja się nigdy nie mylę. Coś jest nie tak.
Tyszkiewicz spojrzał na niego uważnie.
– A Wicherek był…
– …meteorologiem. Panem od pogody. Rzeczywiście.
– To tylko zbitka skojarzeniowa – zastrzegł się Krzeptowski. – Ale tak się zastanawiam…
– Karkołomne. Bo co by to mogło oznaczać?
Krzeptowski chciał coś odpowiedzieć, ale w kieszeni Jakuba rozległ się riff „Smoke on the Water”. Tyszkiewicz westchnął, przewrócił oczami, wyraźnie sugerując, co myśli o natrętach przerywających poważne, służbowe rozważania, po czym odebrał połączenie. Przez chwilę słuchał, poważniejąc.
– Wracamy do firmy – powiedział po zakończeniu rozmowy.
– Coś się stało?
– Owszem. Śledztwo nabrało pierwszej prędkości kosmicznej.
Wysiedli ze służbowej octavii, skuleni przebiegli przez dziedziniec komendy i z ulgą wpadli do jasno oświetlonego holu. Panował zwykły ruch, ani trochę niekojarzący się ze świąteczną atmosferą. Kręcący się po korytarzach policjanci swetrami, polarowymi bluzami i dodatkowymi marynarkami narzucanymi na mundur dawali wyraźnie do zrozumienia, że nad służbową elegancję przedkładają komfort termiczny i utrzymanie ciepłoty ciała. Ta garderobiana pstrokacizna sprawiała nieco niepoważne wrażenie, przez głowę Jakuba przemknęło nawet podejrzenie, że znalazł się w holu górnej stacji kolejki linowej na Kasprowym Wierchu.