Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 11 из 101



Gdy szef w końcu zamilkł, Tyszkiewicz, czując za sobą przychylne milczenie Krzeptowskiego, zebrał się na odwagę i zadał pytanie dotyczące zasadności powołania specjalnego zespołu śledczego do rozwiązania sprawy zwykłego zabójstwa zwykłego, nikomu nieprzeszkadzającego obywatela. Został poinformowany, że jego wiedza w tym zakresie jest wystarczająca, po czym usłyszał polecenie, by niezwłocznie brał się do pracy.

Ale trafiła kosa na kamień.

– Panowie inspektorzy, panie ministrze – powiedział Jakub, kiedy tamci podnosili się już z krzeseł. – Nie jestem w stanie pracować na ślepo. Nie powołuje się zespołu śledczego złożonego z najlepszych ludzi po to, aby wyjaśnić zagadkę śmierci jakiegoś pana Wicherka. Robi się to w przypadkach specjalnych, uznaję więc, że ten należy do kategorii specjalnych. Zresztą panów obecność tutaj, w tym właśnie gronie, tylko moje przypuszczenie potwierdza. Nie mając wiedzy na temat prawdziwych przyczyn powołania zespołu, nie będę w stanie prawidłowo wykonywać swoich obowiązków. Jeżeli panowie nie udzielicie mi informacji, tu, w tym pokoju, w tym momencie, składam rezygnację.

Ostatnie zdanie, wbrew intencjom autora, wypadło nieco melodramatycznie, ale i tak wywarło odpowiednie wrażenie. Słuchacze nie byli przyzwyczajeni do presji wywieranych przez jakichś gówniarzy.

– Przyczyny nie są istotne dla śledztwa – powiedział naczelnik. Dwaj pozostali jeszcze nie zdążyli ochłonąć. Stwierdzenie szefa, potwierdzające obawy nadkomisarza, było małym sukcesem, ale nie wyjaśniało niczego.

– W porządku – powiedział zupełnie spokojnie Tyszkiewicz i otworzył zamkniętą przed chwilą teczkę z dokumentacją śledztwa. Wyjął z niej pojedynczą kartkę papieru z dwulinijkowym tekstem. – Oto moja rezygnacja. Podpisana.

Wyciągnięta ręka zawisła w powietrzu. Nikt nie kwapił się, aby odebrać nieoczekiwany prezent. Szef, gliniarz z dwudziestopięcioletnim stażem, który przeżył już niejednego szefa i niejednego wyszczekanego podwładnego, poczerwieniał. Tuż przed mającym nastąpić wybuchem, przedłużającą się ciszę przerwał wiceminister.

– Niech pan to schowa. Wyjaśnię, w czym rzecz – wypowiedział te słowa tak cicho, że gwizd wiatru w nieszczelnych framugach stał się doskonale słyszalny. Zarówno on, jak i pozostała trójka ważniaków ponownie usiedli za stołem.

– Ale… – żachnął się zastępca komendanta głównego.

– Myślę, że pan nadkomisarz zasługuje na zaufanie – polityk uśmiechnął się samymi ustami. Reszta rozmówców powstrzymała się od głośnego wyrażenia opinii. – Natomiast pana komisarza poprosimy o zostawienie nas samych.

Krzeptowski westchnął i zaczął wstawać. Tyszkiewicz cmoknął z dezaprobatą, po raz kolejny przyprawiając trzech wysokich rangą policjantów o nerwowe tiki twarzy.

– Albo wszyscy, albo nikt. Jesteśmy zespołem i żaden z nas nie pracuje w policji od wczoraj. Umiemy dochować tajemnicy.

Zanim tamci zdołali cokolwiek powiedzieć, wiceminister skłonił lekko głowę i ponownie się uśmiechnął.

– Ma pan duży dar przekonywania. Proszę posłuchać…

Pięć minut później Tyszkiewicz i Krzeptowski byli już na zewnątrz gabinetu, patrząc na siebie z niedowierzaniem. Wątpliwości. Pytania. Ryzyko. I strach.

5.

Nim pokonali dystans dzielący ich od samochodu i odczekali dobre dwie minuty pod kutą furtką, wiatr wcisnął pod ubrania solidną porcję mrozu. Usłyszeli brzęczyk, ale zamek był zamarznięty, więc furtka ustąpiła dopiero przy trzecim szarpnięciu.



Gdy w końcu znaleźli się na terenie zamienionego w lodową rzeźbę ogrodu, idąc zasypaną ścieżką prowadzącą do domu, marzyli tylko o znalezieniu się w środku, z dala od gwiżdżącego w uszach wichru. Do drzwi wejściowych nie musieli się dobijać. Gospodyni otworzyła je, nim Tolak podniósł rękę do dzwonka. Weszli szybko, formalności zostawiając na później.

– Dzwoniłam do pani. Komisarz Cehak. – Zuza

Stojąca przed nimi kobieta nie oszałamiała urodą – wśród modelek całkiem częste zjawisko – ale z pewnością była niezwykle fotogeniczna, co w tym zawodzie stanowi cechę kluczową. Zuza

Tolak rozejrzał się. Przestro

Goście usiedli na skórzanej, kremowej kanapie, Patrycja Winiarska zajęła miejsce w fotelu naprzeciwko. Zuza

Ona nie nadaje się na zleceniodawczynię morderstwa, pomyślał Tolak. Raczej poprosiłaby któregoś ze swoich znajomków-kochanków o przemówienie nieszczęsnemu mężowi do rozumu. Wicherek nie był typem twardziela, parę wyraźnie wyartykułowanych sugestii z pewnością zniechęciłoby go do prób zemsty, komisarz pomyślał z niesmakiem, że tu w ogóle nie ma żadnego motywu. W którąkolwiek stronę.

Jednak Zuza

Mówiła krótkimi, jasnymi zdaniami. Nie sprawiała wrażenia, że kłamie, czy stara się omijać niewygodne fakty. Nie uciekała wzrokiem, nie miała nerwowych tików, nie pstrykała długopisem. Patrzyła Zuza

Zuza

W końcu Zuza

– Gdyby przypomniała pani sobie cokolwiek, co uzna za ważne, proszę o telefon – Tolak wręczył gospodyni wyciągniętą zza pazuchy wizytówkę. Chociaż odezwał się po raz pierwszy w tych murach, Winiarska nawet na niego nie spojrzała. Wzięła prostokątny kartonik i niedbałym gestem rzuciła go na szklany blat klubowego stolika.