Страница 10 из 101
Widoczność pogorszyła się znacznie. Pędzony wiatrem śnieg, padający skośnie, tworzący zaspy i przedziwne formy małej architektury na dachach, wiatach przystankowych i kioskach z gazetami, pokrywał ziemię grubą na metr, falującą, zmrożoną skorupą. Temperatura wolno, ale nieuchro
Zuza
Brnęli przez parking gęsiego, niemal po kolana w śniegu. Choć do auta nie było dalej niż pięćdziesiąt metrów, Tolak poczuł się wyczerpany. Nigdy nie narzekał na kondycję, zwłaszcza ostatnio znajdował się w świetnej formie, ale ten marsz naprawdę go zmęczył. Po Zuza
W końcu dobrnęli do samochodu. Wysłużony passat był zasypany śniegiem, choć używano go nie dalej jak dwie godziny temu. Zuza
W końcu uznał rezultat za mniej więcej zadowalający, a może pomógł mu w decyzji wyjątkowo silny podmuch wiatru. Wrzucił narzędzia na tylne siedzenie, a sam zajął miejsce obok Zuza
– Cholerna pogoda – mruknął, starając się rozetrzeć policzki. Odkąd odmroził je kilkanaście lat temu podczas dramatycznego zjazdu na nartach, miał z nimi ciągłe kłopoty.
– Za zimno? – zapytała Zuza
– Trochę – przytaknął komisarz, wypuszczając wielki kłąb pary. – A pani nie?
– Nie. Lubię zimno.
Pierwsze osobiste stwierdzenie.
– Pani temperament wskazuje na coś zupełnie przeciwnego – zaryzykował.
– Nic pan nie wie o moim temperamencie – wydęła policzki – i niech tak pozostanie.
– A może jednak spróbuję się dowiedzieć? – uśmiechnął się. Czyżby pierwszy sukces? Niestety, Zuza
– Wyjaśnijmy sobie jedno, panie Tolak – powiedziała tuż po tym, gdy gwałtownie zatrzymała samochód na chodniku, niemal wbijając go w zaspę. Była zupełnie spokojna. – Jestem koleżanką z pracy i nikim więcej. Nie interesuje mnie, co pan o mnie myśli, i nie chcę słuchać żadnych komplementów. Zrobimy, co mamy zrobić, i za parę dni wróci pan do domu, zapominając o Zuza
– Jeżeli czymś uraziłem, przepraszam. – Zaskoczony? Broń Boże. W głębi ducha spodziewał się czegoś takiego.
– Nie uraził mnie pan, bo jak powiedziałam, mam w dupie, co pan o mnie sądzi. – Tolak: niezłe miejsce do przechowywania poglądów. Zuza
– Niepotrzebnie się pani tak unosi...
– Nie unoszę się. Wyjaśniam. Następnych wyjaśnień nie będzie – powiedziała ostro, po raz pierwszy od początku rozmowy patrząc mu prosto w twarz. Miała zarumienione policzki, ale oczy chłodniejsze niż temperatura na zewnątrz.
– To brzmi jak groźba – Tolak próbował się uśmiechnąć.
– Bo to jest groźba, panie Janie Tolak.
Komisarz uznał, że nie będzie się ustosunkowywał do powyższego stwierdzenia.
Wrzuciła jedynkę i wyjechała na jezdnię. Pozostała droga minęła w całkowitym milczeniu, zakłócanym tylko gwizdaniem wiatru wciskającym się w nieszczelne okna.
Sądząc z ruchu na ulicach, sporo mieszkańców stolicy pozostało w domach, starając się bez potrzeby nie tracić kalorii. Gdzieniegdzie przemykały pojedyncze autobusy i samochody, nie przekraczając trzydziestu kilometrów na godzinę, co zresztą często i tak okazywało się nie dość dużą ostrożnością. Co kilkaset metrów na poboczach i chodnikach stały w najrozmaitszych konfiguracjach rozbite samochody, nad którymi kierowcy stracili panowanie. Pługi śnieżne i piaskarki, nielicznie reprezentowane, wynurzały się z zadymki, błyskając żółtymi, ostrzegawczymi lampami, i wyglądały tak samo bezradnie, jak pozostali uczestnicy ruchu.
Silnik passata parokrotnie zakrztusił się, za każdym razem podejmując pracę z coraz większym wysiłkiem. Mimo to Zuza
Myślał.
Kim jesteś Zuza
Tolak zamyślił się głęboko. Nie usłyszał, że obiekt jego zainteresowania coś mówi, i to najprawdopodobniej od pewnego czasu.
– Słucham? – otworzył oczy. Zuza
– Już pan skończył z dupy wydrapany portret psychologiczny mojej skromnej osoby? Mówiłam, że zaraz będziemy na miejscu. Pewnie nie zdołamy podjechać pod dom, bo droga stała się nieprzejezdna, a nie chcę się na dobre zakopać. Da pan radę przejść dwieście metrów? – pytanie zostało zadane bez ironii, ale ironia była niepotrzebna.
4.
Tyszkiewicz wyszedł od szefa umiarkowanie poruszony i umiarkowanie zły. Spodziewał się ataku i zgodnie z oczekiwaniami atak nastąpił, a jakże. Co go zaskoczyło? Skład komisji egzaminacyjnej. Oprócz szefa, czyli naczelnika Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw, za stołem konferencyjnym zasiedli komendant stołeczny, pierwszy zastępca komendanta głównego oraz wiceminister z resortu odpowiedzialny za policję. Tyszkiewicz, czując się jak na egzaminie i nadrabiając miną, zdał szczegółowy raport z dotychczasowych ustaleń, omówił kolejne kroki zespołu oraz przedstawił hipotezę dotyczącą wynajęcia zabójcy przez byłą żonę ofiary. Nie podkreślał podejrzeń co do fachowości mordercy. Po zakończeniu sprawozdania został wypytany o szczegóły.
W podsumowaniu szef wygłosił szereg twierdzeń odnoszących się do niekompetencji, ślepoty i opieszałości zespołu. Nie przyjął do wiadomości, że zespół pracuje dopiero od wczoraj i zdołał zebrać w tym czasie solidną porcję informacji. Dał do zrozumienia, że dalsza kariera nadkomisarza Jakuba Tyszkiewicza jest ściśle, wręcz nierozerwalnie (tak się wyraził) związana z szybkością skutecznego zakończenia śledztwa. Mówiąc o szybkości, szef miał na myśli termin przed Bożym Narodzeniem, co Jakub uważał za niemożliwe, nawet w teorii, postanowił jednak nie zdradzać się z wątpliwościami.