Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 19 из 67

Jak to się otwiera? Przecież nie blokadą? Na wszelki wypadek wcisnąłem pozostałe guziki. Działały prawidłowo: po włączeniu blokady na wyświetlaczu pojawiła się kłódka, timer uruchomił zegarek, programator rozwinął menu kalendarza. Spodnie oblepiały mi nogi. Usiadłem na brzegu fotela i nastawiłem timer na pół minuty Sekundy wlokły się dłużej niż zwykle. Potem pilot wdzięcznie zabrzęczał, lecz okno pozostało na miejscu.

–Kur…

Zacisnąłem palce na nasadzie nosa. Wytarłem brwi, które zebrały część potu z czoła. Uruchomiłem programator, zerkając na ście

–Gdzie jest numer do administratora…

Dobrze znana łysa fizjonomia przekreślona haczykowatym nosem udała zainteresowanie.

–O, pan Aymore, dzień dobry czym mogę służyć? – Pan żartuje? Nie wie pan, że nawalił u mnie radiator?

–Rzeczywiście? – zerknął na konsolę. – Najmocniej przepraszam, usuniemy usterkę najszybciej, jak tylko się da…

–Czyli?

–Jest sobota… – Potarł kark. Ten gest nie wróżył nic dobrego. – W soboty nie mamy wykwalifikowanego personelu. Przyjadą w poniedziałek. Rano.

Przełknąłem granat wściekłości, który eksplodował ze straszliwą siłą w żołądku. Jeszcze jeden i wrzody gotowe.

–Niech się pan nie denerwuje, sugeruję otwarcie okna.

–Jak, skoro nie reaguje na polecenia pilota?! Strużka potu wyciekła z nogawki i wsiąkła w dywan. Jeśli natychmiast nie ściągnę spodni, oszaleję. – A jakie pan naciska guziki? – zapytał spokojnie administrator.

–Jak to jakie? Strzałki! W górę, w dół i nic… – W jakiej sekwencji?

Zamurowało mnie. – Słucham?

–Ach, zapewne nie czytał pan ogłoszeń? To wyjaśnia nieporozumienie. Mamy remont elewacji. Dlatego zmieniony został kod dostępu. Musi pan nacisnąć strzałkę w dół, potem trzy razy strzałkę w górę, jeszcze raz w dół i… niech się pan nie śmieje… dwa razy mocno tupnąć. W pobliżu ramy.

Stłumiłem łkanie, a może… szalony śmiech. – Pan mówi poważnie?

–Najzupełniej, panie Aymore, lekka wibracja wywołana…

Rozłączyłem się, podbiegłem do tafli i wykonałem rytuał. Ciche syknięcie rozsuwających się szyb brzmiało jak najpiękniejsza melodia. Odciągnąłem gumkę spodni, by ulżyć spoconym nogom. Powracałem do żywych.

Weekend, myślałem podziwiając panoramę Warsaw City. Może wybrać się na spacer? Albo zakupy? Przeciągnąłem się i wróciłem do schłodzonego wnętrza. Najpierw prysznic.

Zaraz po wyjściu z łazienki dostrzegłem migający wskaźnik wiadomości. Znajomi czy praca? Uruchomiłem nagranie. Na ekranie pojawił się szczupły mężczyzna w szarym garniturze. Na wąskiej twarzy czaił się niepokój.

–Proszę pana… – wysoki głos lekko drżał. – Proszę o pomoc. Jak najszybciej. – To… ważne. – Wcisnął jakiś guzik. – Przekazuję adres. Błagam, niech się pan pospieszy.

–Koniec wiadomości – oświadczył kobiecy alt. Jednak praca.

W sumie się cieszyłem. Nie ma to jak weekend z zagadką.

Nazywał się Richard Begin i mieszkał w podmiejskiej dzielnicy, niedaleko puszczy Kampinou. Dziesięć minut taksówką. Podczas lądowania obejrzałem okolicę. Dom, podobnie jak większość posesji, zbudowano dobre pięćdziesiąt lat temu. Sypialnia emerytów. Gdy przyziemiliśmy, zszedłem po stopniach i stanąłem na chodniku z betoplastiku. Wciągnąłem w nozdrza zapach sosnowych igieł. Dookoła panowała błoga cisza. Ach, wsi spokojna, wsi wesoła! Zerknąłem ponad korony drzew na północny zachód: niecałe dziesięć kilometrów dalej z centrum boru wyrastał linowiec Kampiville. Jego szczyt ginął w błękitnym niebie. Weekend rozpoczął się niezbyt szczęśliwie, nabrałem jednak przekonania, że zakończenie będzie bardzo pomyślne. Podszedłem do ogrodzenia i wcisnąłem guzik sensofonu.

Misternie rzeźbiona furtka rozsunęła się, zapraszając do ogrodu. Z drzwi budowli wybiegł zleceniodawca.

–Już pan jest? Dzięki Bogu! Proszę, dzień dobry… Richard Begin – przedstawił się i wyciągnął szeroką dłoń. Był wyższy ode mnie o głowę, – Niech pan wejdzie.

Mieszkanie urządzono zgodnie z zamierzchłą modą. Wydawało się rzadko używane.



–Pan tu nie mieszka?

–Ma pan oko – odparł z kuchni. – Tylko w weekendy. To mojej mamy. Zmarła dziesięć lat temu. Wrócił z filiżankami herbaty. Usiedliśmy przy okrągłym szklanym stoliku. Ostatnio widziałem podobny w starym filmie.

–Zaraz pokażę panu… – Wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę papieru, położył na blacie i rozprostował. Wydruk z domowej drukarki.

Moja rzeczywistość jest grą~. Dobrze się rozejrzyj. Może znajdziesz wyjście?

Uniosłem brwi. Sprawa dla gamedeka czy psychiatry?

–Gdzie pan to znalazł?

–Dzisiaj rano, była wetknięta w furtkę…

–Sprytnie – orzekłem. – Bez elektronicznych śladów.

–Może odciski palców, DNA? Pokręciłem głową.

–Autor na pewno o tym pomyślał. Oczywiście sprawdzę, ale wątpię.

–No właśnie. Więc zobaczyłem tę kartkę, wszedłem w sieć, znalazłem pana ogłoszenie w portalu Montgommery i od razu zadzwoniłem.

Tknęło mnie. Jakby niezlokalizowane swędzenie. – Dlaczego zwrócił się pan do mnie? To raczej sprawa dla… policji.

–No a gra? Pan przecież jest specem od gier! A tu ktoś grozi, znaczy, sugeruje, że jestem w świecie gry! To bardzo nieprzyjemne uczucie…

–Grał pan kiedyś?

–Bardzo często. Jestem graczem – spuścił głowę. Czasem trochę się gubię w tych rzeczywistościach. Obróciłem świstek. Westchnąłem. Sięgnąłem po filiżankę. Herbata smakowała jak zwietrzała. Pewnie po mamie. Gorący płyn pomógł mi zebrać myśli. – Panie Begin – demonstracyjnie mlasnąłem, żeby zwrócić na siebie uwagę, bo klient wydawał się jakiś roztargniony. – Według mnie ktoś wie o tym hobby i stara się wyprowadzić pana z równowagi. Może to zawiść, może tylko głupi żart. Może chodzi pana majątek?

Pokręcił głową. Straciłem nadzieję na intratne zlecenie. Nie uśmiechało mi się niańczenie znerwicowanego gracza.

–Niech pan zignoruje ten list. Prawdopodobnie to kawał. Jeśli incydent się powtórzy radzę powiadomić policję, chociaż nie sądzę, by mogła pomóc. Rozumie pan, mała szkodliwość czynu.

–No ale gra?… – na jego szyi drgnął jakiś mięsień.

A tak, to moja dziedzina. Wstałem.

–Jako doświadczony gamedec oświadczam, że nie znajduje się pan w żadnej grze. Otacza nas najprawdziwsze realium.

–Jest pan pewien?

–Zastanówmy się: jeśli pan jest w grze, to ja też, prawda? Chyba że jestem enpecem! – zachichotał. – Nie przypominam sobie, żebym wchodził ostatnio w jakiś świat. Zwłaszcza podobny do Warsaw City. Zresztą nie ma takiej gry.

Wyciągnąłem rękę. – Uspokojony?

Patrzył mi w oczy jakby wypatrywał zagubionego paproszka.

–Ile… Ile panu płacę?

Uścisnąłem jego drżącą dłoń i pogrążyłem się na chwilę w filozoficznej zadumie. Dziwna ta sobota. – To usługa gratis. Przyjacielska.

Napięcie na jego twarzy zelżało. – Dobry z pana człowiek.

–Do widzenia. – Ruszyłem do wyjścia.

–Ale… – usłyszałem za sobą. Odwróciłem głowę. – Niech pan to weźmie. – podał anonim. – Ta kartka działa mi na nerwy Jej miejsce jest u pana.

–Skoro pan nalega.