Страница 16 из 67
Syndr'om Adelheima (SA) – po raz pierwszy wykryty w 2195 roku przez pracownika›Służb Wewnętrznych›Nanotronic Arts, Stanleya Ciehowsky'ego w›świecie sensorycznym›Dream Space (DS), polegający na przyspieszonym starzeniu organizmu›gracza wskutek wprowadzenia w›grę nielegalnego oprogramowania skracającego›wirtualny czas. Pierwszą ofiaą SA padł Bronisław Adamski (BA) (ur. 2155, zm. 2195) wykazujący silne objawy›uzależnienia od gier, znany w Świecie Dream Space jako›Bruno Adelheim. Sekcja zwłok wykazała wiek biologiczny ok. 95 lat, mimo metrykalnych 40. BA opracował i zaimplementował w DS ww.›cheat, dzięki czemu rozwinął imponującą sieć fabryk i w ciągu trzech wirtualnych lat stał się najbogatszym człowiekiem w DS. W rzeczywistości ubogi kawaler uzyskujący realne profity na zaspokojenie podstawowych potrzeb od zamożnych graczy w zamian za bonusy w DS. Patrz również:›osobowość graniczna,›eskapizm,›choroby graczy.
Powszechna Encyklopedia Multisensoryczna wydanie XXXIII
5. Rajska Plaża
Dziwne są koleje losu i niezbadane ścieżki ludzkiego serca. Przysłowie mówi, że człowiek szuka szczęścia daleko, nie dostrzegając, że ono kryje się tuż za rogiem. Była kiedyś bajka o koziołku głupołku, czy jakoś tak, opowiadająca o podróżach w odległe krainy które skończyły się konkluzją: „Szukał biedaczysko tego, co miał bardzo blisko". O prawdziwości tych słów miałem okazję się przekonać niedługo po telesensycznej rozmowie:
–Pan Torkil Aymore? – średnio atrakcyjna blondynka w nieokreślonym wieku, wystrojona w elegancki żakiet, patrzyła na mnie podejrzliwie.
–Do usług, pani…
–Lena Ray, jestem asystentką senatora Roberta O'Neila.
Zatkało mnie. Miewałem zlecenia od najrozmaitszych osób, ale kręgi rządowe?
–Czy coś się stało? – spytała z udawaną troską. Miała oko.
–Nie, wszystko w porządku – chrząknąłem.
–Czy znalazłby pan czas, by spotkać się z senatorem?
–Pani żartuje.
–Jutro? O jedenastej?
Biuro senatora O'Neila mieściło się w sporym budynku zaaranżowanym na modny w świecie politycznym styl technoklasycystyczny: jońskie kolumny z tytanowymi inkrustacjami na głowicach, tympanom z ruchomymi figurami wyobrażającymi walkę dobra ze złem, zamiast akroterionu holoprojekcja lilii, po bokach wejściowej rampy misy z wirtualnym ogniem i i
W pokoju Leny Ray pachniało wiosną. Domyśliłem się, że używa dodatków zapachowych do odświeżania ubrań. Aromat bardzo mi odpowiadał. Nie mogłem tego samego powiedzieć o jej zachowaniu. Spojrzała krzywo.
–Jest pan. Świetnie.
Jakoś tego „świetnie" nie widziałem w jej twarzy. Wstała zza biurka. Marchewkowy kostium był idealnie dopasowany i utrzymany w doskonale neutralnym tonie. Podobnie jak cała jej postawa.
–Proszę za mą.
Zerknęła na mnie jak na złodzieja. Otworzyła dębowe drzwi. Za nimi pysznił się dygnitarski gabinet. – Panie senatorze, przybył pan Aymore – spojrzała na mnie z wyraźnym wyrzutem. – Gamedec…
Szpakowaty mąż stanu wstał zza hebanowego biurka i podszedł do nas sprężystym krokiem. Wyciągnął dłoń, która wcale nie przypominała wydelikaconych łapek gryzipiórków: palce miał grube i stwardniałe.
–Witam pana… – uścisk wzmocnił politycznym chwytem za nadgarstek.
Oczywiście dałem się złapać w pułapkę i widząc jego szeroki uśmiech, poczułem się autentycznie wywyższony.
–Leno – zwrócił się do sekretarki – zrób nam… – spojrzał na mnie – Czego się pan napije? Brandy? Whisky?
–Poproszę o wodę.
Ale jesteś głupi, Aymore! U gospodarza tego formatu woda? Zmarnować taką szansę! Zaćmiło ci umysł? Ty troglo…
–Panie Torkilu? – zorientowałem się, że od kilku chwil coś mówi. Patrzył lekko skonsternowany Wcale mu się nie dziwię.
–Proszę o wybaczenie, właśnie skończyłem wyczerpującą sprawę… – skłamałem.
Otworzył szerzej oczy Był znakomitym graczem. – Oczywiście, rozumiem. Niechże pan siada, gdzie moja gości
Kobieta wyszła. Opadłem na potężny zamszowy fotel.
–Tak… – przysiadł na krawędzi biurka. – Kiedy się nie wie, od czego zacząć, najlepiej zacząć od początku – uśmiechnął się.
–Najlepiej.
–Sprawa jest, wbrew pozorom, prywatna. Uniosłem brwi.
–Zaproponowałem spotkanie tutaj, bo w zasadzie nie bywam w domu, no, chyba że chcę się przespać… Ale nawet wtedy śpi tylko moje ciało, bo duchowo uczestniczę w grach, a raczej w jednej, konkretnej, i właśnie w tej sprawie pana…
Do gabinetu weszła Lena z tacą. Postawiła naczynia na stoliku do kawy.
–Dla pana – zerknęła na senatora – to, co zwykle. – Dziękuję, Leno.
Wychodząc, nie zapomniała zmierzyć mnie nieżyczliwym spojrzeniem.
–…wezwałem.
Zacisnął usta. Poprawił błękitny krawat i utkwił wzrok w moich oczach. Spojrzenie polityka. Paskudne uczucie.
–Słyszałem, że jest pan dyskretny.
Skinąłem głową, uznawszy, że będzie to najlepszy gest z magazynu „profesjonalnych".
Odetchnął i ponownie poprawił węzeł krawata pod śnieżnym kołnierzykiem.
–Dobrze – otrząsnął się i poruszył ramionami, jakby uwierała go marynarka.
–Wie pan, nie sądziłem, że to takie trudne – wyznał. Wyciągnął szyję do góry i przełknął ślinę. – Moim ulubionym światem jest Rajska Plaża.
Sięgnął po szklankę i wypił spory haust. Nie wiedziałem, co powiedzieć. W jego upodobaniach nie było niczego niezwykłego. Świat jak każdy i
–Wie pan co? Przejdźmy na ty Mów mi: Robert. – Torkil.
Wypił drugi łyk.
–Jestem kawalerem, zapracowanym, potrzebuję partnerki. Rozumiesz?
–Myślę, że tak – odparłem niepewnie.
–Mam nadzieję, że nie podejrzewasz, że chodzi tylko o seks.
–Ależ…
–Wybrałem ten świat, bo dawał największe prawdopodobieństwo odnalezienia również samotnej, pragnącej bliskości kobiety.
Zrobiłem głupią minę.
–I stało się. Zakochałem się. – Gratuluję.
Zachował kamie
Przez chwilę milczał. Podszedł do okna.
–Nazywa się Lara Sanders, jest cudowna pod każdym względem. Planujemy ślub…
–Tam czy tu?
W Rajskiej Plaży były świątynie i urzędy wszelakiego sortu oferujące kontrakty czasowe i stałe. Zawarty związek był szanowany i traktowany jak najprawdziwszy sakrament. Znane były pary szczycące się gromadką wirtualnych dzieci. Oczywiście zoeneci.
–Na razie tam – odparł O'Neil smutno. – Właśnie w związku z tym cię wezwałem.
Postarałem się powstrzymać wytrzeszcz. Chyba nie prosi o błogosławieństwo?
–Otóż… rozmawiałem z nią, namawiałem, ale… nie chce wyjawić swoich prawdziwych personaliów. Nie mam pewności, czy nie jest…
–Enpecką? – Tak.
Odepchnął się od parapetu i zaczął krążyć po puchatej wykładzinie.
–Nie rozumiem jej zachowania. – Potarł kark. – Kochamy się, mam wrażenie, że znamy własne myśli, rozumiemy się bez słów… – przerwał, jakby szukał właściwych określeń. – Czuję się, jakbyśmy się znali od lat: to prawdziwa bratnia dusza. Nie sądzę, żeby była programem…