Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 67



Raz w miesiącu król chipów dokonywał osobistej inspekcji posiadanych faktorii. Towarzyszył temu swoisty festyn: setki maszyn rozmaitego sortu i tonażu asystowały mu w karnawałowym orszaku, wypluwając próżniowe ognie, laserowe iluzje i mnemoprojekcje. Co lepsi piloci popisywali się ewolucjami, zaś krążowniki i transportowce połyskiwały jaskrawymi światłami pozycyjnymi. W tłumie myśliwców, z których każdy usiłował zwrócić uwagę, trudno wywołać należyte wrażenie.

Z dala orszak wyglądał jak eteryczny wąż mieniący się odcieniami tęczy Zbliżałem się z relatywną prędkością tysiąca dwustu kilometrów na godzinę. Wystarczająco dużo na efektowne entree i trochę mało, by skutecznie wyhamować. Przybliżyłem obraz, żeby zlokalizować sztucznych pilotów. Dla doświadczonego awiatora nie było to trudne; lecieli pły

Zaryzykowałem i jeszcze raz zaczepiłem jednego z nich. Odpowiedział stekiem przekleństw (to najnowsza poprawka do programu) i palbą ze wszystkiego, co miał na pokładzie. Powtórzyłem trik w stosunku do trzeciego komputerowego pilota, zmieniłem charakterystykę na firefoxa i spokojnie się oddaliłem. Dookoła walczącej trójki zgromadziła się rżąca czereda. Wysypały się dziesiątki kamer i nagrywarek. Ekrany w kokpicie zaroiły się od ubawionych twarzy ślących pozdrowienia i gratulacje. Odpowiadałem uprzejmie, acz zdawkowo, czekając na jeden konkretny komunikat. Wreszcie dostrzegłem gębę zatrzaśniętą w hełm ze złotymi insygniami Adelheima.

–Prezes Star Chip Factories Limited, pan Bruno Adelheim, życzy sobie rozmawiać z panem na prywatnym kanale – wymamrotał basem ekran. – Proszę zlikwidować pozostałe połączenia. – Facjata zniknęła.

–Przepraszam, koledzy – odezwałem się do gwarzących pilotów. – Jego Magnificencja chce ze mną mówić.

–Wow!

–Ten to ma farta…

Niebieski przycisk i w kokpicie nastała aksamitna cisza. Usunąłem maskowanie, wyrównałem lot i zbliżyłem się do czoła korowodu. Jeden z ekranów komunikacyjnych rozjarzył się złotym blaskiem i wyświetlił trójwymiarowe logo Adelheima. Po chwili ujrzałem przystojnego szpakowatego mężczyznę, wylegującego się na stylowej kanapie, otoczonego trzema urodziwymi, skąpo odzianymi kobietami.

–Ładny trik – usłyszałem miękki baryton. – Znakomite wyczucie czasu, świetny pilotaż i zimna krew. Wśród moich najemników może dwóch umiałoby powtórzyć ten wyczyn, panie…

–Aymore. Torkil Aymore.

Nieznacznie uniósł brwi.

–Zdaje się, że skądś znam to nazwisko…

–Wątpię.

–Cóż sprowadza do mnie tak znakomitego pilota? Zazdrość konkurencji?

–Osobista ambicja i ciekawość. Wyszczerzył białe zęby

–Czyżby? Mniejsza o to. Po obchodzie zapraszam do siebie.

Komnata audiencyjna złotego Bruna przerastała wszystko, co dotąd widziałem. Musiał zatrudnić dziesiątki programistów i kreatorów, by stworzyć tak wysmakowane wnętrze. Dźwięki, barwy, kształty i zapachy wywoływały erekcję. Przypomniała mi się tajemnicza kapliczka w Deep Past World. Może w tworzeniu tego pomieszczenia maczał palce ten sam haker.

–Chcę pana ostrzec, panie Aymore – szepnął mi do ucha podkomorzy – Niech pan przy nim broń Boże nie wymawia słowa „gra" czy „świat sensoryczny". W ogóle nic o grach! Strasznie tego nie lubi!

–Postaram się pamiętać, panie… – Gildenstern.

–Dziękuję.

Strzepnął pyłek z mojego rękawa.

–Szkoda czasu. On się łatwo niecierpliwi. Ruszyłem przez gąszcz holorzeźb i iluzji.

–Chce pan u mnie pracować? – usłyszałem głos Adelheima.

–Przez jakiś czas… – wynurzyłem się zza kępy słodko pachnących roślin i ujrzałem go rozpartego na gigantycznym łożu, w otoczeniu dziewcząt.

–Dobra odpowiedź – pochwalił. – Podobają się panu moje lale?



–Enpecki? Zmarszczył brwi.

–Słabo się znamy, dlatego panu wybaczam. Jeśli panu nie wyjaśniono, informuję, że przy mnie nie wymawia się ani tego wyrazu, ani żadnego i

–Absolutnie, panie prezesie. Owszem, podobają się, panie prezesie.

–Od razu lepiej. Niech pan którąś wybierze.

–Wybieram brunetkę w czerwono-złotym bikini. – Szybko pan się uczy. Nie dostanie jej pan – stwierdził stanowczo. Zdarł dziewczynie figi, obnażył członka i wprawnie wprowadził w rozkoszne wnętrze. Przypalił cygaro. Zaciągnął się.

Przełknąłem ślinę.

–Czas to pieniądz, drogi panie – wysapał wykonując ruchy niegodne filozofa. – Pan się dziwi? Dlaczego miałbym marnować ce

Wyciągnął przyrodzenie z czeluści brunetki i położył się na plecach.

–Wskakuj.

Dziewczyna posłusznie rozpoczęła spazmatyczny taniec.

–Widzi pan? Teraz dodatkowo oszczędzam energię. Szybciej! – syknął.

Kobieta wpadła w trans.

–Zaczyna pan od dzisiaj. Będzie pan mi towarzyszył w lotach jako przyboczna eskorta. O szczegółach z podkomorzym.

–Tak jest…

–Odmaszerować.

–Chciałem tylko powiedzieć, że… pracuję już.,. prawie przez cztery doby… Spojrzał surowo.

–I chciałbym się udać na… jednodniowy urlop.

Harry Norman kręcił kędzierzawą głową. Był świńskim blondynem o ciężkim czole i krzaczastych brwiach. Świat komputerowych przepływów nie miał przed nim tajemnic.

–Niezły świr. I tak przy tobie? Bez skrępowania? Ponownie potrząsnął grzywą. Wyssał z papierosa błękitny dym. Wypuścił go nozdrzami niczym smok. Barwa nie była już czysta.

–Jak dotąd nikomu nie udało się udowodnić mu kantu. – Zerknął przez okno restauracji.

O zmierzchu Warsaw City wyglądało magicznie: miliony iskierek okien drgających w nagrzanym powietrzu, szeregi powietrznych ciągów pobłyskujących światłami pneumobili, wzgórza biurowców, ołówki linowców i satelitarne wieżyce tworzyły nierealny nastrój.

–Domyślasz się, dlaczego? – spytałem, krojąc naleśnik. Uwielbiałem jedzenie w neomilkbarach. Spojrzał z ukosa. Lubiłem tę jego wielką poczciwą gębę i inteligentny błysk w oku.

–Tak. I ty też się domyślasz, stary lisie.