Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 12 из 67



–Oi-gan-ran! – użyłem niebezpiecznego czaru przemieszczenia. Gdybym źle wycelował, uderzyłbym w mur. Gwarantowana dwudziestka. Znalazłem się nad wieżycą ołtarza dokładnie w momencie, gdy strażnik próbował sforsować górne wejście.

–Hank i Jef, atakujcie mój cel! – zaznaczyłem przeciwnika na mapie. – Daam-ga-dam! – zablokowałem wrota. Anioł zawrócił do alternatywnego tunelu. Prosto w ramiona moich diabłów.

Mapa wskazywała, że zbliża się trzech Sprawiedliwych. Zaznaczyłem ich.

–Do wszystkich oprócz Mike'a. Atakować moje cele! Mike, leć do… – wskazałem miejsce daleko na prawo od głównego ciągu – punktu gamma!

Zostawiłem walczących i wykonałem lot przechwytujący w stronę pościgowców. Nie byli w ciemię bici. Strzelili lodowym hufcem, soplem jadu i zanieczyszczeniem. Rzuciłem się w bok, lecz obrzydliwy strumień hufca trafił mnie w lewą rękę, a sopel zatopił się w brzuchu. Wstęga wskazała dziesiątkę. Wdech, wydech, wdech, wydech. Dobrze, że nie trafili zanieczyszczeniem. Złożyłem palce.

–Puu-ja-gai!

Szczęśliwie cała trójka leciała blisko siebie. Spowolnienie objęło wszystkich.

Zwiększyłem szanse mojej grupy na efektywny pościg. Odskoczyłem. Wdech, wydech, wdech, wydech, taktyka, taktyka. Odnalazłem punkt gamma. Mike walczył z aniołem. Był osłabiony Siedemnaście mógł wytrzymać najwyżej kilkanaście sekund. Widziałem, że źle koordynuje ataki. Trójząb zmaterializował się w pochwie. Niewiele myśląc, wyciągnąłem go i cisnąłem. Za nim posłałem strumień lawy w miejsce, w którym przeciwnik powinien się zjawić, unikając pocisku. Wrzasnął. Dziewiętnaście to koniec.

–Mike! – krzyknąłem i wyciągnąłem w przelocie rękę.

Z ulgą przekazał mi pieczęć. „Bezbolesny Mike Gu

–Tak, proszę państwa! To nowa taktyka! – darł się komentator. – Ale czy nie za ryzykowna, czy nie za ryzykowna?!

Ze zdwojoną energią rzuciłem się w stronę fortu aniołów. Włączyłem mapę. Trwała zażarta walka w naszym zamczysku. Nie wiedziałem, czy zdążę. I czy poradzę sobie z nie tkniętym obrońcą. Szafirowe kamienie fortecy wychynęły zza obłoków. Szum na widowni narastał. Wtedy zobaczyłem archanioła.;Ciskał czar za czarem. Nie kontrowałem, wykonując uniki i nieusta

–Pospiesz się, „Crash"! – słyszałem błagalne krzyki towarzyszy.

Zdekoncentrowałem się. Zza zasłony oddechu wyynął szarpiący ból. Straciłem rytm. Przeleciałem ad blankami tylko po to, by stratował mnie znienawidzony niebiański legion. Wdech, wydech, wdech, dech. Spirala, korkociąg, do wejścia, do wejścia. anurkowałem w podziemia. Wiedziałem, że będzie

czekał przy ołtarzu. Krwawy pas pokazywał siedemnaście. Trafił mnie centralnie. Ból to tylko informacja, ból to tylko informacja. Z pasją mijałem kolejne zakręty. Zaskoczył mnie u wejścia do hallu. Śnieżna kula dosłownie rozsmarowała mnie po ścianie. Wstęga wskoczyła na dwadzieścia. Ból oślepiał i rozbijał na setki kawałków. Nie wiedziałem, jak oddychać, „Bezbolesny Narcyz Polański zrezygnował, Sprawiedliwy Steven Vabuse zrezygnował, Bezbolesny… Zaczynają się sypać. To już koniec.

–Pete, nie utrzymamy!

„Bezbolesny…" Ból? Proszę bardzo! Trójząb zmaterializował się w pochwie. Wyjąłem go i rzuciłem prosto w pierś anioła. Boli? Zapraszam! No już! Byłem powietrzem. Archanioł zatoczył się.

–Raa-na-rach! – splotłem ręce w geście jeziora ognia.

Skrzydlata postać utonęła w pomarańczowych jęzorach. Wskaźnik wskoczył na trzynaście. Ból? Jak najbardziej! „Taktyka, taktyka. To nie jatka", słowa Petera wydawały się odległe o setki lat. „Sprawiedli wy… zrezygnował, gnował, ował", obijało mi się w czaszce.



–…dwadzieścia, proszę państwa… – głos komentatora był zniekształcony i porwany -…ten niezmordowany człowiek jest chyba z żelaza…

Huk widowni. W górze majaczył ołtarz. Nie poleciałem prosto. Wiedziałem, że celuje tam archanioł Czas zwolnił. Krzyki kolegów rozpłynęły się w dali ucichły za horyzontem wydarzeń. Rzuciłem się w bok, lekko odwróciwszy głowę. Ostrze mrozu cięło powietrze w miejscu, gdzie znalazłbym się za chwilę gdybym obrał prostą drogę; odbiłem się od ścian i nie patrząc już na nic, poszybowałem do ołtarza.

„Bezbolesny Pete «Crash» Kytes przyłożył pieczęć Koniec meczu". Dookoła szalał niewidzialny tłum. Słyszałem, jak skandują moje – nie moje imię. Komentator piał ze szczęścia. Stałem na kamie

Taniec zwycięstwa pamiętam jak przez mgłę. Dyskusje, zachwyty i okrzyki trwały godzinę. Byłem powietrzem. Po pożegnaniu z wiwatującymi towarzyszami i fanami wszedłem w menu ekwipunku. Zostawiłem skina i broń, wyszedłem z portalu, z ulgą witając znajomy widok wypełniającego się paska rewitalizacji. Zrobiłem to, udało się, tłukło mi się w głowie, ale byłem zbyt wyczerpany, by odczuwać radość. Nie wiem, w ile minut po powrocie do prawdziwego ciała ściągnąłem kask.

Pete czuwał przy łożu. Przed nim jarzył się holoekran, na którym komentatorzy żywo omawiali mecz. Zdawało mi się, że widzę łzy w jego oczach.

–To było… piękne – wyszeptał. Najpierw tylko się uśmiechałem. – Dzięki tobie, mistrzu.

Tydzień później usłyszałem w wiadomościach:

–Sły

Też mi nowina. Wyłączyłem wizjer i spojrzałem w okno. Nad Warsaw City gromadziły się ciężkie listopadowe chmury. Mistrz nigdy ich już nie zobaczy. No, chyba że zajrzy na stronę z pogodą. Westchnąłem i nalałem do szklanki sążnistą porcję Jacka Danielsa. Wziąłeś udział w dużym oszustwie, Torkil. I otrzymałeś za to pieniądze, odezwał się z wyrzutem wewnętrzny anioł. Wszystko jest kwestią optyki, uspokajał diabeł kojącym głosem. Czyż nie lepiej uznać, że nie było to płatne zlecenie, lecz spełnienie ostatniej woli schorowanego człowieka, który wybierał się na tamten świat? Cokolwiek by to znaczyło.

4. Syndrom Adelheima

Do światów, które darzę największym sentymentem, należy Dream Space. Nazwa odzwierciedla istotę: tęczowe mgławice, bajkowe planety, tysiące kosmicznych stacji, barów, faktorii, setki gildii, stro

Był rok 30 253 czasu terrańskiego. Wiodłem niezależny i beztroski żywot kosmicznego korsarza. Miałem spore zasoby i niezły statek: Tigerwhale MK IV cieszył się sławą myśliwca zwrotnego i wytrzymałego. Okleiłem go dziesiątkami usprawniających modułów, obciążyłem systemami obro

Wszystko zaczęło się pierwszego sierpnia. Początek miesiąca był właściwym momentem sprawdzania cen towarów, usług i ogłoszeń. Zbliżałem się do kompleksu stacji w sektorze Omegaville z ładunkiem chipów i nadzieją sprzedania ich ze sporym zyskiem. Rozpierałem się w obszernym kokpicie przed dziesiątkami kolorowych monitorów i realistycznym widokiem za panoramiczną szybą, aż tu ostry sygnał namierzania wyrwał mnie z błogostanu i postawił w stan gotowości. Trzech kaperów pilotujących kittyhawki liczyło na łatwy łup. Nie wiedzieli, że kupiłem program maskujący: ich skanery widziały stary typ piranhi, krypę tanią i rozlazłą. Tymczasem mój tygrys szykował kły.