Страница 97 из 114
Renę i Wład zniknęli.
— Może jest tu jakiś ukryty mechanizm odsuwający tę płytę? — powiedziała Zoja.
— Może — Suzy rozejrzała się niepewnie wokoło.
Zoja wyjęła z torby niewielki przyrząd do badania składu atmosfery. Z płaskiego walca wysunęło się kilka cienkich igiełek. Niektóre z nich zaczęły szybko zmieniać barwę.
— Czad!
— Myślisz, że?…
— Może leżą gdzieś za tym murem, zaczadzeni? Jeśli choćby na parę minut zdjęli hełmy…
— Pomóż mi! — Suzy stanęła przy posągu, wskazując w górę. Ściana oddzielająca korytarz od „studni” była tu nieco niższa, tworząc półkę nad głową statui.
Po paru próbach przy pomocy Zoi udało się fizyczce wspiąć na mur.
— Można zejść — zakomunikowała Suzy. — Nawet niewysoko. Czekaj na mnie!
— Mów cały czas, co widzisz! Suzy zniknęła za murem.
— Jestem już na dole! Widzę pięcioro niskich, bardzo niskich drzwi. Właściwie bram. Za nimi wiele rzeźb!
— Uważaj na siebie!
— Bardzo tu widno! Świetlny zygzak na suficie! Jak wąż! Idę dalej… Włada na razie nie… Głos ścichł i urwał się.
— Suzy! — zawołała Zoja.
Nie było odpowiedzi. Co prawda krótkie fale, na których pracowały aparaty radiowe w hełmach, miały niezbyt duży stopień uginania, ale utrata łączności nastąpiła niepokojąco nagle.
Zoja ułożyła plecaki jeden na drugim i próbowała wspiąć się sama na posąg. Nie było to jednak możliwe.
Zaczęła nerwowo krążyć po korytarzu, co chwila spoglądając na zegarek.
Upłynął kwadrans, pełen męczącego oczekiwania. Zoja już zaczynała zastanawiać się, czy nie ruszyć z powrotem po pomoc, gdy niespodziewanie rozległ się pod jej hełmem głos Renego:
— Halo, Zoja! — zoolog siedział na murze i kiwał na lekarkę.
— Co się z wami stało?! — wybuchnęła Zoja. — Już myślałam, że znowu…
— Prosimy, księżno, do pałacu — Renę uśmiechał się niezbyt mądrze.
— Nie wygłupiaj się! Co tam macie?
— Zaraz zobaczysz! Trzymaj! — spuścił w dół drabinkę sznurową, którą widać odnalazł w swych przepastnych kieszeniach. W chwilę później Zoja znalazła się po drugiej stronie muru.
Dno „studni” przypominało rzeczywiście nieduży dziedziniec wewnętrzny jakiegoś ziemskiego pałacu. W jego środku ustawiona była czarna kula o blisko dwumetrowej średnicy, na okrągłym, płaskim postumencie. Posadzkę pokrywała gruba warstwa pyłu, na której buty Renego, Włada i Suzy pozostawiły wyraźne ślady. Prowadziły one do pięciu niskich, zdobionych ornamentami bram, wybiegających w różnych odstępach z dziedzińca.
Renę poprowadził Zoję poprzez jedną z tych bram i oto znaleźli się w jasno oświetlonej, trójkątnej sali. Po jej suficie, w odległości paru metrów od ścian, biegł jaskrawo świecący wąż. W centrum świetlistego kręgu stała Suzy z kamerą holowizyjną; w głębi przy ścianie klęczał Wład badając jej powierzchnię.
Zoja rozejrzała się po sali. Na pierwszy rzut oka nie było tu niczego nowego:
mozaiki ście
— Jak ci się podobają tutejsi realiści? — zapytał Renę, takim tonem jakby oczekiwał osobistego uznania.
Dopiero teraz spostrzegła, że zoolog bynajmniej nie żartuje, mówiąc o realizmie rzeźb. W przeciwieństwie do posągów w korytarzach, noszących znamiona kubizmu, stojące tu pod ścianami rzeźby tak plastycznie odtwarzały rzeczywistość, że Zoję przeszedł dreszcz. Zewsząd patrzyły na nią oczy jakże niezwykłych zwierząt, różniących się nie tylko kształtem i wielkością, ale ' i barwnością polichromowanej powierzchni. Były tam potwory przypominające ziemskie jaszczury, „ptaki” czy może „owady” o tęczowych skrzydłach i wąskich, błyskających zębami paszczach, stwory nie większe od wróbli, z głową osadzoną na długiej cienkiej szyjce, to znów grube, sześcionogie „ropuchy” o wyłupiastych oczach.
Zoja i Suzy szły teraz wolno przez to istne muzeum osobliwości, pilnie wypatrując urpiańskiej „sowy”. Jednak pośród wielu zwierząt, pozornie do niej podobnych, nie znalazły żadnej istoty, którą mogłyby bez wahania uznać za pierwowzór tamtych rzeźb w mauzoleum.
— Szukacie starych znajomych — rzekł Renę — ale ich tu nie znajdziecie. Może są tam! — wskazał szerokim gestem mozaiki na ścianach. — Ale to, niestety, nie dla naszych oczu. Czy wiesz, co to jest? — zwrócił się do Zoi.
— Obrazy. Suzy wam mówiła…
— Mówiłam — potwierdziła fizyczka. — Ale już sami na to wpadli. Są to obrazy stereoskopowe. Tu jednak ich faktura jest niepomiernie bardziej skomplikowana niż tam na górze, w korytarzach.
Zoja chciała podejść do Włada, lecz sygnał lampki bezpieczeństwa zatrzymał ją w pół drogi.
— Emisja beta! — zaniepokoiła się lakarka. — Dobrze, że jesteśmy w kombinezonach.
— Źródło promieniowania znajduje się w podłodze — wyjaśniła Suzy. — Elektrony biją pionowo w górę, wywołując fluorescencję tego węża na suficie.
— Ale to przecież nie jest wcale obojętne biologicznie. Czyżby nie potrafili inaczej rozwiązać sprawy oświetlenia?
— Z pewnością potrafili. Może chodziło o stworzenie niewidzialnej ściany zjonizowanego gazu, która odbija fale radiowe?
— Dlatego straciliście z nami łączność. Teraz rozumiem. Ale po co im taka przegroda?
— Po co? Po prostu są to „barierki” ostrzegawcze w muzeum: nie dotykać eksponatów! — zażartował Renę.
— Czy wiesz, że tutejsze zwierzęta emitują i odbierają sygnały elektromagnetyczne? — wtrąciła Suzy. — Chyba cię to zainteresuje?
— Też pytanie! — zoolog aż podskoczył z wrażenia. — Dopiero teraz mi o tym mówisz?! Gdzie są te zwierzęta i skąd wiesz, że to łączność radiowa?
Nie otrzymał odpowiedzi. Suzy wydała okrzyk przestrachu i podbiegła do Włada, który zdjął hełm i przez kieszonkowy mikroskop zaczął badać powierzchnię mozaiki. Głos jej urwał się po przekroczeniu niewidzialnej przegrody, ale z gwałtownej gestykulacji łatwo było domyślić się, jak bardzo jest zdenerwowana.
Wład założył hełm z ociąganiem, wyraźnie przynaglany przez Suzy. Wreszcie wstał z klęczek i oboje wrócili na środek sali.
— Były zestawiane z pewnością za pomocą jakichś precyzyjnych instrumentów — Renę i Zoja usłyszeli jego pełen podniecenia głos. — Struktura bardziej złożona niż początkowo myślałem. Co więcej, wygląda na to, że co najmniej niektóre z tych mozaik zawierają nie jeden, lecz wiele obrazów stereoskopowych, nałożonych jak gdyby, na siebie. Dlatego tak trudno nawet jednym okiem dostrzec jakiś konkretny obraz. Chyba przeszkodą są tu mimowolne ruchy gałki ocznej.'
— Jak oni mogli oglądać te obrazy? Czy myślisz, że ich narządy wzrokowe miały jakieś szczególne właściwości? — zastanawiała się Suzy. — A może używali specjalnych przyrządów optycznych? Czytałam gdzieś, że w pierwszym okresie stereokina na Ziemi stosowano dwubarwne okulary.
— Na pewno nie chodzi tu o tak prymitywne środki.
— Oczywiście. Nie to miałam na myśli. Zastanawiam się, czy nie jest to tylko problem techniczny.
— Dla nas?
— Właśnie! Trzeba robić zdjęcia z kamer całkowicie nieruchomych. Szkoda, że nie wzięłam statywu.
— Jest tu jeszcze sprawa różnic w uczuleniu na barwy — zauważył Renę.
— Jeśli narząd wzroku Urpian tak bardzo różni się od naszego, to nigdy nie poznamy prawdziwego piękna tych mozaik — westchnęła Zoja.
— Piękna? Nie wiem. Ale poznamy świat w nich zapisany. Zobaczymy te obrazy! — powiedział Wład z przejęciem. — Musimy zobaczyć! To przecież kopalnia wiadomości o tym świecie — wskazał na ściany. Niemal od podłogi do sufitu mieniły się one bogactwem barwnych elementów. Tak samo jak „obrazy” na podłodze w korytarzach, za każdym poruszeniem głowy ściany zmieniały wygląd, nieprzyjemnie kłując wzrok interferencją plam.
— Zobaczymy te obrazy — powtórzył Wład. — Zobaczymy je oczami Urpian. I choć widoki przybiorą kształt- naszych wrażeń wzrokowych, będą tak samo wierne rzeczywistości, jak tego chciał urpiański artysta.
— O czym ty mówisz? — Renę zmarszczył brwi. — Nie bardzo rozumiem. Chociaż… Chyba masz rację.
— Jestem pewien, że potrafię zbudować takie oczy, które pozwolą nam zobaczyć świat, który te mozaiki odtwarzają. Zobaczyć, obraz przełożony na język naszych oczu, ale prawdziwy — Wład zapalał się coraz bardziej. — Bo przecież to, co zestawiono w obraz z drobnych, kolorowych kryształków, istniało naprawdę, było realne, miało kształt i cienie, a więc może być ujrzane każdym okiem. Każdym narządem, który odbiera wrażenia optyczne, dokonuje lokalizacji przestrze