Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 40 из 42

z Ziemi. Nawet piloci wypili po lampce, zastrzegając się jednak, że pierwsza to i ostatnia w tej podróży, i prosząc dowódcę, aby na ten moment przymknął jedno oko.

— Czas chyba, żebym wam zakomunikował wyniki naszych prac nad językiem Florytów — powiedział uroczyście Lon, chcąc usunąć z centrum zainteresowania sprawę swych zaręczyn.

Odezwały się głosy protestu.

— Dzisiaj miał mówić tylko Har, nie zaczynajcie całej kłótni od nowa.

— Ale my mamy rewelacyjne wyniki — bronił się Lon. — Za pomocą przy-wiezionych z Flory nagrań współczesnego języka Florytów, w zestawieniu z sytu-acjami, w jakich zarejestrowano poszczególne fragmenty, udało nam się posunąć naprzód sprawę przekładu. Chcemy wam właśnie o tym powiedzieć.

— To miał być przecież bankiet, a nie dyskusja naukowa!

— Niech mówią, może mają naprawdę coś ciekawego!

— Będzie na to czas w trakcie powrotu!

Ponad ogólny harmider wybił się głos Atrosa:

— Będziecie żałowali, jak nie posłuchacie. Lon i Mais mówili mi już, co im się udało zrobić. To jest naprawdę pasjonujące. Mów dalej, Lon,

— Otóż z tym językiem Florytów sprawa nie jest tak prosta, jak wydawało się nam na początku — zaczął Lon z lekka obrażonym tonem. — Zasada jego opiera się na modulacji częstotliwości i składu harmonicznych dźwięków, a więc jest to w pewnym sensie „muzyka” czy też „śpiew”, a nie mowa w naszym rozumieniu.

Nasuwa to uzasadnione przypuszczenia, że Floryci z natury swej posiadają to, co my nazywamy „absolutnym słuchem”, a więc zdolność bezwzględnego określania wysokości dźwięków. Nie o to jednak w tej chwili chodzi. Mamy dla was małą niespodziankę: dwa krótkie fragmenty tłumaczenia!

127

Sprawa nie była prosta z jednego jeszcze powodu: język, którego użyli Kosmici, był oczywiście archaicznym językiem Florytów. Język, którym posługują się oni obecnie, różni się nieco od tego, jakim porozumiewali się w czasie wizyty Kosmitów. Całe szczęście, że zmiany ich cywilizacji, jakie nastąpiły na przestrzeni ostatnich tysiącleci, nie były zbyt wielkie, a co za tym idzie, język dawny nie uległ znaczniejszemu wzbogaceniu. Mieliśmy do dyspozycji nagrania współczesne i przy ich pomocy rozszyfrowaliśmy pewne fragmenty z fonoteki Starej Bazy.

Zakładając, że opracowany fragment dotyczy naszej Ziemi, wyzyskaliśmy pewne pojęcia wspólne wszystkim planetom i oto rezultat.

Mais wydobyła z, teczki arkusz papieru i zwracając się do słuchaczy, wyjaśni-

ła:

— Fragment, który usłyszycie, stanowi prawdopodobnie urywek z czegoś w rodzaju dzie

Oto tekst:

Trzecia Żółtego Słońca. . . w sześćdziesiątym siódmym obrocie po lądowaniu na największej wyspie południowej półkuli. . . zbiegło kilka sztuk naszych zwierząt doświadczalnych. Poszukiwań zaniechano. Istnieje możliwość aklimatyzacji i rozmnażania. . . Dalej kronikarz, nie pozbawiony widać poczucia humoru, notu-je: . . . w wypadku rozmnożenia się ich, przyszli badacze będą mieli kłopoty.

Nastąpiła chwila konsternacji. Adam niepewnie poskrobał się w głowę.

— A cóż to znowu ma oznaczać? — zapytał, spoglądając na pozostałych.

— Aha, wzięło cię! — wykrzyknął Lon, kryjąc uśmiech satysfakcji, — Przecież to jasne, że chodzi o kolczatkę i dziobaka, przedstawicieli australijskiej fauny, które nie posiadają kopalnych przodków i stanowią wybryk ziemskiej ewolucji.

Tymczasem okazuje się, że to produkty zupełnie i

Lon przeczekał pomruk zaciekawienia i bez dalszych wyjaśnień odczytał:

— . . . zbudzenie — człowiek — działanie — ciało — sto. . . To wszystko, mam nadzieję, że zrozumieliście? Czy są pytania? — zaśmiał się, spoglądając na osłupiałych słuchaczy.

— Do licha! — mruknął Adler. — To mi przypomina pewien przepis kulinar-ny: wziąć kurę, skręcić przez maszynkę. . .

— Niezbyt to jasne, ale można pomyśleć. . . — powiedział zarozumiale Ted.



— Trzeba tylko odgadnąć, czym na co należy działać.

128

— Właśnie: „tylko”!

— Ciało — to chyba ten człowiek. Albo. . .

— Nie, ja uważam, że tu chodzi o ciało chemiczne.

— Albo fizyczne!

Dyskusja rozgorzała natychmiast. Po kilkunastu minutach dopiero ktoś wpadł

na prosty pomysł, że cały tekst, jeśli ma być zrozumiały przez ludzi, musi się prosto wykładać, a jego pozornie logogryficzna forma spowodowana jest brakiem nazw pewnych pojęć w dawnym języku ziemskim, którym operowali autorzy.

— Jakie działanie może wchodzić w grę w stosunku do tego przeźroczystego pudła? Chyba nie młotek ani kwas fluorowodorowy. To rzecz precyzyjna. . . Może jakieś promieniowanie? — zastanawiał się Geon.

— Rentgenowskie nie, próbowaliśmy to już prześwietlać.

— Może jądrowe?

— Bardzo możliwe! — zgodził się Igen. — Tylko jakiego rodzaju?

— Zaraz! — wykrzyknął nagle Edi. — Przecież podanie liczby protonów w ją-

drze określa jednoznacznie. . . Tak! „Ciało sto” — to przecież pierwiastek, ciało proste o liczbie atomowej sto!

— Sztuczny pierwiastek promieniotwórczy, ferm! — dopowiedział Ted, który tablicę układu okresowego wykuł był na pamięć.

— Macie chyba rację — rzekł Atros, wstając. — Przypominam jednak, że fer-mu nie posiadamy tutaj w zapasie i ze sprawdzeniem tego przypuszczenia trzeba się wstrzymać do powrotu na Ziemię. Nie należy zresztą i tak budzić tego pa-na, nie potrzebuję nowego członka załogi. Pewnie objadłby nas ze szczętem, nie odżywiał się przecież przez ostatnie parę tysięcy lat. Niech sobie śpi spokojnie.

A wam przypominam — dodał ze złośliwym uśmieszkiem — że to ma być bankiet, a nie seminarium naukowe.

— Jeszcze tylko ja. . . — powiedział Har prosząco jak uczniak, aż wszyscy się roześmiali.

— Jestem co prawda historykiem — zastrzegł się swoim zwyczajem Har —

lecz ośmielę się zabrać głos w nieco ogólniejszej materii. Otóż na podstawie bezpośrednich wrażeń z pobytu na Florze, jak też z obserwacji poczynionych tu i we wnętrzu stożka, wysnuliśmy następującą teoryjkę, nie wiemy, czy słuszną, lecz w pewnej mierze uzasadnioną. Kosmici, będąc na Ziemi, poznawali nas nie tylko od strony naszych umiejętności i możliwości. Mając na pewno obszerny materiał

do porównań, Kosmici mogli w mniejszym lub większym zakresie przewidzieć nasze dalsze postępowanie. Badając jednak te niezbyt piękne cechy natury ludzkiej, których nie będę wymieniał, a które dały znać o sobie już w zamierzchłych czasach naszej historii, Kosmici mogli sobie wyobrazić wszystkie bezeceństwa, których dopuścić się może człowiek — posiadający władzę i odpowiednie środki

— w stosunku do i

śniej zasadę nieingerencji w sprawy odwiedzanych planet. Odlecieli więc, pędzeni 129

tą samą żądzą wiedzy o przestrzeni, która i nas przygnała tutaj.

Po przybyciu na Florę odkryli jej mieszkańców.

Nie przesądzam, czy stało się to przed czy po hipotetycznym „kataklizmie”

— tak czy inaczej znaleźli ich na dość niskim szczeblu rozwojowym. Wtedy to poraziła Kosmitów straszna myśl. Co będzie, jeśli dnia pewnego w świat Florytów wkroczy nagle ów nieopanowany, szarpany przeróżnymi sprzecznościami ludek z trzeciej planety Żółtego Słońca? Kosmici zdawali sobie przecież sprawę z ogromnej różnicy szans między nami i Florytami.