Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 39 из 42

tego przede wszystkim interes otoczonych nowoczesną cywilizacją, wchłanianych przez rozwijający się burzliwie świat. . . Tu, na Florze, jednak prawowitymi i jedynymi gospodarzami są jej dotychczasowi mieszkańcy. Nic i nikt nie zagraża ich swobodnemu rozwojowi w takim tempie, jakie dyktują łagodne i sprzyjające tutejsze warunki. Nie możemy im mieć za złe tego, że przyroda tutejsza jest dla nich łaskawsza niż dla nas — ziemska. Nie powi

Nazywałoby się to oczywiście „podciąganiem w rozwoju”, ale czy to jest naprawdę celowe? Czy oznaczać by to miało stworzenie im potrzeb, które będą musieli w trudzie zaspokajać? Bo tylko taki jest jedyny motor postępu techniki! Kto wie jednak, jaką drogą potoczy się ich rozwój, gdy zechcemy siłą wtłaczać ich w ramy naszego modelu cywilizacyjnego.

Daleki jestem od pochwały prymitywizmu jako najlepszego stanu współżycia społecznego; chcę jednakowoż podkreślić, że pojęcia takie, jak „prymityw” i „wysoki poziom cywilizacji”, są wielce względne i na przestrzeni naszej Galaktyki nie 124

mają znaczenia w sposób ścisły określonego. Czyż nie jesteśmy skończenie prymitywni wobec Kosmitów, którzy osiągnęli przed tysiącleciami poziom, o jakim dziś jeszcze my nie możemy marzyć?

Moglibyśmy zaszczepić Florytom ciekawość świata, pasję odkrywczą. Jeśli jednak ich własna, odmie

Wszechświat poznawać można dowolnie długo i dowolnie głęboko, mając zawsze przed sobą nieskończony ogrom nieznanego. Cóż więc znaczyłoby dla Florytów odwrócenie przy naszej pomocy tych kilku kart w księdze wiedzy? I tak pozostałoby ich przed nimi wciąż nieskończenie wiele. Czy dałoby im to szczęście, gdyby karmieni przygotowanym przez nas „kleikiem wiedzy” posunęli się o włos naprzód? Twierdzę, że nie! Radość odkrywania, zadowolenie z poznawania tkwi bowiem nie w osiąganych rezultatach, ale w stawianych sobie celach i w samym procesie poznawania, w walce z błędem i własną niewiedzą.

Czy ktokolwiek z was, zamiast przybyć tu z wyprawą międzygwiezdną, wo-lałby otrzymać na Ziemi gotowe tomy sprawozdań i zwoje filmów z tej wyprawy?

Na pewno nie. Sprawozdanie powędruje do archiwów ludzkiej wiedzy, a człowiek zacznie zapuszczać się jeszcze głębiej w nieogarniętą otchłań czasoprzestrzeni po nowe wciąż zdobycze.

Przykładając do Florytów — tym razem chyba słusznie — naszą, ludzką miarę, sądzę, iż nie powi

— uważam obecnie za niewskazaną.

Możemy chyba polegać na doświadczeniach Kosmitów, którzy zapewne znali co najmniej kilka różnych cywilizacji planetarnych. To, co pozostawili Florytom

— choć nie bardzo jeszcze rozumiemy, z jakim przeznaczeniem i w myśl jakich planów — pozostawili na pewno w oparciu o swe najlepsze doświadczenia. My, przedstawiciele stosunkowo młodej cywilizacji, nie moglibyśmy dać im niczego lepszego przy ich obecnym stanie rozwoju.

Ted i Ewa poszeptali przez chwilę z Harem, poczym Har poprosił o głos.

— Słuchając sprawozdań i referatów — powiedział — żałowaliśmy wielce, że nasza nieobecność uniemożliwiła nam wzięcie udziału w dyskusji. Wydaje nam się, że mielibyśmy do zakomunikowania kilka spostrzeżeń, które rzuciłyby no-we światło na sprawę Kosmitów. Gdyby dowódca zechciał uczynić mały wyjątek i uchylił dla nas swe rozporządzenie, moglibyśmy zaproponować pewien nowy 125

punkt widzenia. . .

— Zgoda — powiedział Atros po krótkim namyśle — pod warunkiem, że informacja

będzie zwięzła i nie da początku nowej kłótni.



Przedstawiciele „walczących” obozów — tym razem zgodnie i z dużym zaciekawieniem — zaaprobowali decyzję dowódcy. Chodziło przecież wreszcie nie o to, kto ma rację, lecz o to, jaka ta racja jest.

— Mam pewną propozycję — rzucił Atros. — W ciągu dnia jutrzejszego za-kończymy przygotowania do opuszczenia planety. Start w kierunku „Cyklopa”

przewidziany jest na pojutrze rano. Zapraszam więc wszystkich jutro wieczorem na uroczysty bankiet w dawnej siedzibie Kosmitów, Starej Bazie! Co wy na to?

W Starej Bazie, którą w czasie nieobecności grupy floryjskiej zbadano dokładnie, ludzie czuli się jak u siebie: nieznaczne wzbogacenie w azot zawartego w niej powietrza pozwoliło na swobodne oddychanie, cała budowla okazała się idealnie hermetyczna, a wnętrze jeszcze przez budowniczych dokładnie wysterylizowane.

Każda osoba i przedmiot przedostające się przez śluzę do jej wnętrza podlegały skrupulatnej „kąpieli” w strumieniu fal elektromagnetycznych i ultradźwięków, pochodzących z ukrytych w ścianach radiatorów. Zapobiegało to zakażeniu wnę-

trza drobnoustrojami przywleczonymi z zewnątrz.

Powszechny podziw budziła sprawność wszystkich tych urządzeń. . . Gdy się pomyślało, że budowano je i uruchomiono tysiące lat temu, nie chciało się wprost wierzyć, iż mogą one pracować bez konserwacji i kontroli aż do tej pory. Pracowały jednak, jakby dopiero co je zbudowano. . .

Sercem i mózgiem Starej Bazy były: centralny węzeł sterujący i główny zasobnik energii. Pierwszy budził zdumienie wśród cybernetyków, drugi — wśród energetyków. Ani jedni, ani drudzy nie potrafili sobie wyjaśnić, w jaki sposób w niewielkiej objętości pancernych pudłach Kosmici zdołali pomieścić tak niezmiernie skomplikowane urządzenia sterujące i tak ogromny, wystarczający na tysiąclecia, zasób energii dla ich zasilania. Edi zakonkludował wreszcie, że jedynym wytłumaczeniem tego fenomenu mogłaby być obecność ukrytego we wnę-

trzu rozdzielni Kosmity, który — zakonserwowany podobnie jak ów człowiek w przejrzystej skrzyni — budzi się na powitanie przybyszów i kieruje całym systemem Bazy. Był to oczywiście żart i na tym się skończyły próby wyjaśnienia tej technicznej zagadki, postanowiono bowiem dokładne jej zbadanie pozostawić następnej wyprawie z Ziemi.

Lądowali na dnie wąwozu w niewielkiej odległości od wejścia do Starej Bazy.

Dalej poszli pieszo. Przed Bazą powitali ich Mais i Lon, dziwnie jakoś uroczyści 126

i poważni.

Przyczyna tego wyszła na jaw, gdy tylko zasiedli przy zaimprowizowanym z jakichś płyt stole. Otóż po prostu Mais i Lon ogłosili oficjalnie swe zaręczyny.

Prawdę powiedziawszy, nie było to dla nikogo zaskoczeniem ani niespodzianką. Wszyscy oczekiwali tego od dawna, mówiono nawet po cichu, że dzielnemu astronaucie brak tylko odwagi na zdecydowane oświadczyny.

Wiadomość przyjęto oklaskami, nastąpiły gratulacje i życzenia.

— Niektórzy oszczercy — powiedział Max wstając — twierdzili, że Lonowi brak odwagi. . . Nieprawda! On po prostu jak przystało na zdobywcę Kosmosu chciał, aby oświadczyny wypadły jak najoryginalniej i na miarę kosmiczną: powstrzymał się z wyrażeniem swych uczuć do chwili, gdy oboje poznali jako tako język Florytów i. . . oświadczył się po floryjsku. . . (Tu Max wydał kilka dźwię-

ków, do złudzenia przypominających język mieszkańców Flory).

W atmosferze ogólnego rozbawienia Tuo Tai wydobył skądś chowaną na tę wielką okazję butelkę prawdziwego białego wina, którą konspiracyjnie przemycił