Страница 10 из 42
Próbowała wrócić do rozłożonej na stole książki, lecz nie mogła się skupić.
Podeszła do lornety. Na ciemniejącym horyzoncie nie było już widać bolotów —
widocznie przeszły nieco dalej.
„Za kilkanaście minut będzie ciemno — pomyślała — i stracę go z oczu”.
Przypomniała sobie jednak o radarze i to ją uspokoiło.
— P-4 do bazy — zabrzmiało z głośnika. — Mam je o kilkaset metrów przed sobą. Jeśli nie uciekną, zaraz do nich dotrę. Nie, jakoś nie uciekają — relacjonował Ted. — Wyglądają zabawnie. Takie spłaszczone, niemrawe cielska. Po obu stronach tułowia mają jakby odnóża, chyba ze trzydzieści par. A z przodu — to chyba musi być ich przód — mają takie wydłużone ryjki, którymi chwytają łodygi roślin i pakują je sobie gdzieś pod szyję. . . a właściwie, to one nie posiadają szyj. . .
Jestem już w środku stada. One nie zdradzają żadnych oznak zaniepokojenia.
Może po prostu biorą pełzak za jednego ze swych współtowarzyszy? Są strasznie niemrawe i cały czas jedzą. O, teraz ruszyły się nieco żywiej. Zaraz, co one robią?
Poczekaj, muszę zapalić reflektor. . .
Głos Teda zamarł nagle, szum w głośniku urwał się ostrym trzaskiem.
— P-4, tu baza, odpowiadaj! Co się stało? — Ewa nerwowo przełączała kana-
ły odbiornika. Na wszystkich pasmach panowała głucha cisza. „Może ma uszko-dzenie nadajnika? Może zaraz się odezwie?” Przypomniała sobie o lokalizatorze radarowym. Włączyła go, lecz musiała odczekać długie minuty, nim generatory ustabilizowały się i zielony sygnał obwieścił gotowość aparatury. „Gdybym włą-
czyła go wcześniej, byłby już od dawna gotów! — pomyślała z rozpaczą. — To o tym chyba mówił Max: brak nam wyrobionych odruchów!”
32
Zielonkawa smuga promienia omiotła ekran, pozostawiając po sobie świetlisty kontur. Na kierunku, w którym oddalił się pełzak, zamajaczyło kilka ciemnych punktów. Stożek fal — emitowany z umieszczonej na wysokim maszcie anteny
— sięgał nieco dalej niż pole widzenia lornety.
Wśród bolotów nie było widać metalowego pudła pojazdu — wszystkie punkty świeciły niepełnym odbiciem fal.
„Co robić? Zawiadomić dowódcę? A jeśli Ted wróci za chwilę?”
Gorączkowo wcisnęła klawisz informatora.
— Centin! Podać instrukcję na wypadek zaginięcia pojazdu załogowego!
— Centin gotów do przyjęcia danych — zgłosił się automat.
— Zanalizować drogę pojazdu P-4, zbadać możliwość zaginięcia, podać wnioski!
Przez wygaszoną płytę czołową elektromózgu przebiegł świetlisty dreszcz, wskaźniki i ekrany ożyły nagle, na bocznym ekranie zapłonęła obrysowana zieloną linią szkicowa mapa okolic bazy. Od wejścia do śluzy w kierunku wschodnim popełzł czerwony wężyk — to była droga pojazdu.
Wężyk urwał się nagle w jakimś punkcie, obok którego wyskoczyły dwie bia-
łe liczby. Były to współrzędne tego punktu. Równocześnie dał się słyszeć głos automatu:
— Koniec łączności radiowej.
— A radar?
— Pojazd nie był śledzony radarem. Brak danych. Radar nie wykazuje obecności pojazdu w zasięgu lokalizacji.
— Jakie wnioski? — spytała niecierpliwie.
— Wnioski: pojazd zniknął z zasięgu śledzenia. Alternatywa: albo został uniesiony ponad powierzchnię, albo został rozłożony na części mniejsze od progu lokalizacji.
— Pojazd był w ruchu w chwili zaniku łączności! — dorzuciła dodatkową informację, choć nie była tego pewna.
— Uzupełnienie: trzecia możliwość — szybkie oddalenie się poza pole obserwacji radaru — powiedział beznamiętnie automat.
Tak. To możliwe. . . Ale po co. . . Po co Ted miałby pognać pełną szybko-
ścią, i to z wyłączonym nadajnikiem? Gdyby uciekał przed czymś, kierowałby się w stronę bazy. . . Chyba więc. . . Chyba pogonił za czymś albo. . . za kimś. . .
— Informacja! — zawołała w mikrofon. — Podać schemat działania w bieżą-
cej sytuacji: zaginął pojazd z człowiekiem. W bazie jeden człowiek, reszta w terenie. Co należy przedsięwziąć?
Z lewej strony pulpitu zapłonęły dwa napisy:
Zadanie zrozumiane i Informacja niepełna, na środkowym ekranie pojawił się napis: Podać dane osobowe.
— Zaginiony: karta siedemnaście. W bazie: karta szesnaście.
33
Decyzja: zawiadomić dowódcę — odpowiedział ekran.
— To niepotrzebna strata czasu, ja muszę go szukać. . .
Nie wolno opuszczać bazy.
— Jeśli zawiadomię dowódcę, to będzie tu musiała przybyć przynajmniej część załogi, przerwą pracę, Ted będzie miał okropną awanturę. . . — wykrzyknę-
ła Ewa.
Maszyna skwitowała to oczywiście krótko:
Argumentacja niejasna.
Miała niewątpliwie rację. Dla niej pojęcie „okropnej awantury” było zupełnie niezrozumiałe. . .
„Jeśli zaalarmuję Atrosa, a okaże się, że Tedowi nic nie grozi — myślała Ewa szybko — będzie miał za swoje. . . Może jestem przewrażliwiona? Może on po prostu odjechał nieco dalej i zaraz wróci?”
Wahała się przez chwilę. Nie. Musi mu pomóc sama! Zanim tamci ściągną tu, do bazy, upłyną długie godziny. . .
— Wychodzę! — rzuciła wyzywająco w kierunku Centinu.
Nie wolno opuszczać bazy — upierała się maszyna.
— Muszę go ratować! Ja. . . go. . . bardzo lubię! — wykrzyknęła rozpaczliwie.
Informacja nieistotna — odpowiedział napis.
— Jesteś bezmyślne, bezduszne i głupie pudło! — wykrzyknęła, zaciskając pięści, i wybiegła.
Gdyby w tej chwili spojrzała na ekrany, mogłaby na nich odczytać: Informacja fałszywa: jestem maszyną informacyjno-sterującą typu Centin-
-300.
Ewa wróciła po chwili, już w skafandrze, lecz bez hełmu.
— Dlaczego śluza wyjściowa nie chce się otworzyć? — rzuciła z pretensją i zniecierpliwieniem.
Blokada zaworu — odpowiedziała informacja.
— Jak odblokować?
Podać hasło.
— Jakie?
Informacja zastrzeżona.
— Kto zna hasło?
Dowódca.
„Więc to tak? Nie dowierzają nam jednak. . . Chcieli w ten sposób uniemożli-wić pozostawienie bazy bez dozoru”.
Myślała intensywnie: „Informacja — choćby ją rozebrać na sztuki, zastrzeżonego hasła nie ujawni. . . Trzeba alarmować dowódcę. . . Zaraz, a gdyby tak. . . ”
— Informacja! Czy istnieje i
Tak.
— Jaki?
34
Informacja zastrzeżona.
Maszyna była nieubłaganie konsekwentna, lecz Ewa już wiedziała, jaki to sposób. Dla własnej tylko satysfakcji rzuciła pytanie:
— Czy wyłączenie głównej rozdzielni energetycznej pozwoli na otwarcie ślu-zy?
Informacja zawahała się jakby, lecz odpowiedziała zgodnie z prawdą: Tak.
— Widzisz, głupia jesteś! — krzyknęła Ewa i pobiegła do głównego wyłącznika. Ściągnęła jednym ruchem czerwoną dźwignię. Gdzieś za ścianą huknął wy-
łącznik, pomieszczenia bazy pogrążyły się w ciemności.
Ewa zbiegła na dolny poziom. W pośpiechu nałożyła hełm i wyregulowała do-pływ powietrza z butli. Teraz należało się uporać z zaworem. Odsunięcie ciężkich wierzei nie należało do rzeczy łatwych. Wyłączając główną rozdzielnię, odcinało się dopływ energii zarówno do układu blokady zamka, jak i do silnika poruszają-
cego zasuwę. Ewa całym ciężarem naparła na masywny uchwyt zaworu.
Drzwi drgnęły, powietrze z sykiem wdarło się do wnętrza komory.
ROZDZIAŁ PI ˛
ATY
KTO ŻYWI SI Ę BOLOTAMI
ORAZ
JAK DALEKO MO ŻNA ZAJECHA Ć MIMO WOLI
Ewa zatrzasnęła przejrzystą kopułkę i zacisnęła dłonie na sterze. Zaszumiał
silnik, pojazd ruszył ostro, przetaczając się po sypkich wzgórkach i zapadając co chwila przodem w szerokie bruzdy. Reflektor wydobył z piasku iskrzące się ziarenka jakiegoś minerału, rozsiane gęsto jak kropelki rosy. Powierzchnia pustyni rysowała się wyraźnie, usypane wiatrem fałdy wyglądały jak ostre krawę-
dzie skalne — lecz pod gąsienicami rozpływały się łagodnie. Pełzak, kołysząc się i podrywając co chwila przód swego dyskowato spłaszczonego cielska, pruł powierzchnię pustyni jak statek fale morza. Ewa prowadziła pojazd szybko i pewnie.