Страница 11 из 42
Słońce zaszło. Ewa ogarnęła spojrzeniem widnokrąg. Z tyłu, na tle nieba, rysowały się ostro kontury bazy. Horyzont przed pojazdem był pusty. Zwiększyła szybkość. To już niedaleko, gdzieś w pobliżu powi
Przed pojazdem wyrósł nagle pagórek o kształcie ściętego stożka. Równocze-
śnie nieco w prawo linia widnokręgu poszarpała się jakby, wyskoczyły na niej jeden po drugim ciemne punkciki. „To one” — pomyślała Ewa i skierowała się prosto w tamtą stronę. Unieruchomiła ster i sięgnęła po lornetę. Z trudem wymierzyła ją w kierunku stada. Podskakujący pojazd utrudniał obserwację, wśród gromady bolotów nie sposób było dostrzec żadnych szczegółów.
Gąsienice zachrzęściły na kępach twardych łodyg. Serce Ewy zabiło mocno, oddech stał się krótki i szybki. Odczuła duszność, oderwała więc oczy od lornety i odkręciła nieco zawór butli. Dopływ powietrza orzeźwił ją trochę.
Bolotów było około piętnastu. Ich płaskie grzbiety połyskiwały w świetle reflektora. Ewa zatoczyła krąg światłami, skrzętnie przeszukując okolicę w promieniu kilkuset metrów. Nigdzie ani śladu pojazdu Teda. . . Dookoła tylko naga pustynia, piasek, tu i ówdzie kępy badyli, wokół których wiatr usypał niskie kop-czyki.
Ewa zahamowała gwałtownie w odległości pięćdziesięciu metrów przed stadem. Przypomniała sobie nagle, że kierując się wprost na boloty, przestała uważać na ślady gąsienic. Rozejrzała się dokoła. Oprócz kolein pozostawionych przez jej 36
pełzak, żadnych i
Wykonała skręt tak gwałtowny, że lewa gąsienica zaryła się w piasku. Cofnę-
ła pojazd o kilka metrów i pomknęła z powrotem własnymi śladami. W miejscu, gdzie poprzednio zboczyła w prawo, odnalazła bez trudu dość wyraźny szlak kolein. Podążyła tym śladem. Urywał się u stóp stożkowego pagórka, który minęła poprzednio.
Natarła na ten pagórek. Gąsienice zaryły się w piachu, lecz pokonały opór i pojazd powoli, uparcie sunął ku wierzchołkowi. Przód pełzaka dotarł do górnej krawędzi zbocza. Szczyt pagórka nie był płaski, jak mogłoby się wydawać oglą-
dającemu go z dołu, lecz dość głęboko zaklęśnięty. Ewa przejechała przez środek tego zaklęśnięcia na przeciwległą krawędź. Zatrzymała pojazd i wyskoczyła na piasek.
Spojrzała w dół. W kręgu światła reflektora widniały tylko ślady bolotów.
„Koleiny nikną u stóp pagórka — pomyślała. — A powi
Nagle wśród ospale poruszających się zwierząt dało się zauważyć zaniepoko-jenie. Z niebywałym jak na nie pośpiechem rozpełzły się w niezdarnej ucieczce.
W samym środku stada strzelił nagle w górę strumień piasku sięgający kilkudziesięciu metrów wysokości. Piasek opadł osypując się w kształt stożkowej pryzmy.
Z jej wierzchołka wystrzelił ku niebu wydłużony, ciemny kształt, niby ogromny rękaw sterczący pionowo nad pustynią. Poruszenie wśród bolotów przerodziło się w panikę — rozłaziły się we wszystkie strony, depcząc się nawzajem. Czarny rękaw zakołysał się jak słup dymu za podmuchem wiatru, górny jego koniec na-giął się gwałtownie ku ziemi, chwycił jakiegoś opóźnionego w ucieczce bolota, porwał w górę i prostując się, wessał do wnętrza. Przez kilka sekund kołysał się miarowo. Znów nagły skłon, drugi bolot poszybował w górę przyssany do końca czarnej macki i po chwili zniknął w jej wnętrzu.
Pchnięta pierwszym odruchem Ewa nacisnęła przyspiesznik i runęła w dół
po pochyłości. Boloty rozlazły się tymczasem na tyle, że znajdowały się poza zasięgiem niebezpieczeństwa. Ewa wymierzyła z dziobowego miotacza, lecz nie zastopowała w porę i podrzucony na nierówności pojazd przechylił się trochę na bok. Trysnął strumień rozżarzonego gazu, minął czarne cielsko może o metr, ale to wystarczyło. „Potwór” niemile musiał odczuć bliskość ognistej smugi, bo czarna macka znieruchomiała na chwilę, a potem nagle, jak wciągnięta, zniknęła we wnętrzu ziemi. Na jej miejscu pozostał tylko piaszczysty kopiec.
Ewie, w chwili gdy strzelała do potwora, wydawało się, że to on porwał pojazd Teda, jak przed chwilą, na jej oczach, pochłonął dwa boloty. Teraz zwątpiła w realność takiej możliwości. Przecież pełzak — mimo podobieństwa kształtu 37
i rozmiarów — był wykonany z metalu i musiał ważyć kilkakrotnie więcej niż bolot. . . Z drugiej strony jednak — kto wie, jaką siłą dysponuje ten stwór? Może to, co wystawia z piasku dla schwytania bolota, to tylko jeden jego „palec”, i to najmniejszy?
Trapiona takimi myślami Ewa objeżdżała szerokim łukiem miejsce zniknięcia pełzaka. Jeśli ślady nie wychodzą z tego rejonu, to. . .
Nie bardzo wiedziała, co wtedy. Nie musiała jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać: nieco dalej na północ natrafiła na wyraźny, prosty ślad gąsienic, wiodący prawie dokładnie na północny wschód, a więc oddalający się od bazy.
Ewa wahała się przez chwilę, czy nie należy zawrócić tym śladem i sprawdzić, w którym miejscu się pojawił.
Zrezygnowała jednak z tego i pognała pełną mocą silnika w kierunku, w któ-
rym oddalił się pojazd Teda.
„Dokąd on popędził? — próbowała wytłumaczyć sobie to dziwne zachowanie chłopca. — Czyżby rzeczywiście kogoś ścigał? Ten. . . potwór piaskowy nie ucieka przecież, a zagrzebuje się. Musi to być dobrze bolotom znany wróg, jeśli tak szybko reagują na jego pojawienie się. Naszych pojazdów wcale się nie obawiały, przed tamtym niebezpieczeństwem ostrzega je widocznie jakiś specjalnie wyczu-lony zmysł. Tylko. . . gdzie i po co popędził ten szalony chłopak? I jaki to może mieć związek z bolotami i ich żarłocznym wrogiem?”
Ewa z niepokojem spojrzała na zegarek. Od chwili wyjazdu Teda z bazy upły-nęło półtorej godziny. Koleiny wiodły wciąż prosto na północny zachód. Ewa usiłowała sobie przypomnieć mapę tych okolic. Ta, którą sporządzono ostatnio, była jeszcze niezbyt dokładna.
„Tam, w tym kierunku, w odległości kilkuset kilometrów, znajduje się jakaś grupa wzniesień z dużym kraterem. . . ” — zdołała sobie uprzytomnić.
Snop reflektora przepoławiał ciemność. Po obu jego stronach czaiła się czerń.
Gdy Ewa przenosiła wzrok na deskę rozdzielczą, na wnętrze kabiny — czuła się o wiele lepiej. Światła kontrolne miały ciepły, kojący blask, dawały choć przez chwilę odpocząć oczom. A tam, przed pojazdem — niekończące się morze piasku. Niewielkie nawet wzgórki, podświetlone reflektorem, podkreślone atramen-towym cieniem wyglądały jak straszliwe, ostre wyboje.
Przez boczne i tylne szyby Ewa nie miała odwagi patrzeć. Ciemność — rozcięta smugą światła — jak czarna galareta ocierała się niemal o pojazd i zamykała tuż za nim, jakby odcinając odwrót. Jednostajny szum gąsienic usypiał, Ewa co kilka minut zmieniała pozycję w fotelu, by nie dać się zmóc se
38
Reflektor zamrugał nagle i zgasł. Ciemność, jakby korzystając z tego, natychmiast przylgnęła do szyb pojazdu, oblepiła go zewsząd. Przykry dreszcz przebiegł po plecach Ewy. Zahamowała gwałtownie. „Pewnie lampa się przegrzała”
— pomyślała. Sięgnęła pod fotel i wydobyła pudełko z nową lampą. Nacisnęła zawór, kopułka uniosła się. Wyskoczyła na piasek i obeszła przód pojazdu. Tu, na zewnątrz, ciemność nie wyglądała już tak groźnie. Na niebie widać było kilka jaśniejszych gwiazd. I