Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 44 из 46



– Niedaleko stąd jest hotel Hyatt Regency – odezwała się niepewnie Betsey. – Co ty na to?

– Lubię być z tobą – odrzekłem. – Od samego początku.

– Wiem. Ale nie na tyle, tak?

Spojrzałem na nią. Kiedy traciła pewność siebie, podobała mi się jeszcze bardziej.

– Oczekujesz szczerości o drugiej piętnaście nad ranem? – zażartowałem.

– A czemu nie?

– Może to trochę bez sensu, ale…

Uśmiechnęła się w końcu.

– Nie szkodzi. Mów.

– Ostatnio nie bardzo wiem, co się ze mną dzieje. Płynę z prądem. To do mnie niepodobne. Ale może to dobrze.

– Próbujesz zapomnieć o Christine. I chyba robisz to w odpowiedni sposób. Odważnie.

– Albo bardzo głupio – odparłem z uśmiechem.

– Może jednocześnie i tak, i tak. Ale starasz się. Na zewnątrz jesteś opanowany i prostolinijny. W dobry sposób. Wewnątrz skomplikowany. Też w dobry sposób. Myślałeś o tym, co powiedziałam?

– Nie. Myślałem o tym, że mam szczęście, bo poznałem ciebie.

– To nie musi być coś wyjątkowego, Alex. Dla mnie i tak już jest. Więc? Weźmiemy pokój? Spędzisz ze mną noc w hotelu?

– Z przyjemnością.

Kiedy zaparkowaliśmy przed wejściem, Betsey przysunęła się i pocałowała mnie. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem. Siedzieliśmy tak przez kilka minut.

– Będę za tobą strasznie tęsknić – szepnęła.

Rozdział 118

Chyba oboje żałowaliśmy, że reszta nocy szybko minęła. Ciągle myślałem o słowach Betsey: „będę za tobą strasznie tęsknić”. O dziewiątej rano znów wsiedliśmy do furgonetki obserwacyjnej FBI. W środku był tłok i śmierdziało jak cholera. W rogu stały dwa wiadra z suchym lodem. Parował i trochę pomagał przeżyć w ciasnym wnętrzu.

– Co się działo, panowie? – zapytała Betsey agentów. – Straciłam coś fajnego? Superfiut już wstał?

Dowiedzieliśmy się, że Francis wstał i jeszcze nie dzwonił do Kathleen McGuigan. Wpadłem na pewien pomysł. Betsey bardzo się spodobał. Zadzwoniliśmy do Kyle’a Craiga i zastaliśmy go w domu. Jemu też spodobało się to, co wymyśliłem.

Tuż po dziesiątej rano agenci w Wirginii zaaresztowali w Arlington siostrę McGuigan. Podczas przesłuchania zeznała, że nie wie, co łączy Francisa i Szabo. Zaprzeczyła też, że jest w cokolwiek zamieszana. Wyśmiała wszystkie zarzuty postawione pod jej adresem. Powiedziała, że nie dzwoniła w nocy do Francisa i możemy to sprawdzić.

Jednocześnie agenci przeszukiwali jej dom i podwórze. Około południa znaleźli diament stanowiący część okupu od MetroHartford. McGuigan wpadła w panikę i zmieniła zeznania. Opowiedziała FBI wszystko, co wiedziała o Francisie, Szabo, napadach i zabójstwach.

Betsey aż podskoczyła z radości w furgonetce i walnęła głową w dach.

– O, cholera! To boli! Ale co tam. Mamy go!

Krótko po czternastej przeszliśmy oboje przez wypielęgnowany trawnik od frontu i weszliśmy po ceglanych schodach do budynku Francisa. Waliło mi serce. Nareszcie. To musi być on. Wjechaliśmy windą na piąte piętro, do meliny Supermózga.

– Zasłużyliśmy na to – powiedziałem do Betsey.

– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę jego minę – odrzekła i nacisnęła dzwonek. – Zimnokrwiste gówno. Ding-dong, zgadnij, kto przyszedł? To za Walsha i Douda.

– Za synka Buccierich też. I za resztę ofiar.

Francis otworzył drzwi. Był opalony i bosy. Miał na sobie spodenki drużyny „Florida Gators” i koszulkę „Miami Dolphins”. Nie wyglądał na zimnokrwistego i bezdusznego potwora. Ale rzadko kto wygląda.

Betsey powiedziała, kim jesteśmy. Potem wyjaśniła, że prowadzimy śledztwo w sprawie porwania kobiet z MetroHartford i kilku napadów na banki na Wschodzie.

Francis zdziwił się.



– Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Prawie od roku nie byłem w Waszyngtonie. Nie wiem, w czym mógłbym pomóc. Na pewno macie właściwy adres?

– Możemy wejść, doktorze? – zapytałem. – Adres jest właściwy, może mi pan wierzyć. Chcemy porozmawiać o pańskim byłym pacjencie, Frederiku Szabo.

Francis dalej udawał głupiego. Dobrze mu to szło. Nie byłem tym zaskoczony.

– Czy to jakiś żart?

– Nie – odparła z naciskiem Betsey.

Francis zirytował się. Poczerwieniał na twarzy.

– Jutro będę w moim gabinecie w szpitalu w West Palm. To na Blue Heron. Tam możemy porozmawiać o moich byłych pacjentach. Frederic Szabo? Jezu, to było prawie rok temu! Co on zrobił? Chodzi o listy z pogróżkami do firm z Fortune 500? Nie do wiary! Proszę mi dać spokój w domu.

Francis próbował zatrzasnąć mi drzwi przed nosem. Zablokowałem je ręką. Serce ciągle mi waliło. Co za przyjemne uczucie. Nareszcie go mamy.

– To nie może czekać do jutra, doktorze – powiedziałem. – To w ogóle nie może czekać.

Westchnął, ale nadal wyglądał na cholernie wkurzonego.

– Trudno, niech będzie. Właśnie robiłem sobie kawę. Wejdźcie, skoro musicie.

– Musimy – odpowiedziałem Supermózgowi.

Rozdział 119

– Więc o co chodzi? – zapytał Francis, kiedy szliśmy za nim przez oszkloną loggię. Kilka pięter niżej rozbijały się fale Atlantyku. Sam widok był wart co najmniej paru morderstw. Ocean iskrzył się w popołudniowym słońcu. Doktor Bernard Francis dobrze się urządził w życiu.

– Frederic Szabo wymyślił to wszystko, tak? – zagadnąłem, żeby przełamać pierwsze lody. – Miał bujną fantazję i chciał się zemścić na bankach. Miał obsesję, potrzebną wiedzę i kontakty. Tak było?

Francis popatrzył na nas jak na swoich umysłowo chorych pacjentów.

– Co pan bredzi, do diabła?

Zignorowałem jego minę i protekcjonalny ton.

– Poznał pan plany Szabo podczas sesji terapeutycznych. Precyzja i szczegóły wywarły na panu wrażenie. Pomyślał o wszystkim. Dowiedział się pan również, że przez te wszystkie lata od powrotu z Wietnamu wcale nie włóczył się po kraju. Odkrył pan, że pracował w banku First Union jako szef ochrony. On naprawdę wiedział, jak można obrobić bank. Był stuknięty, ale inaczej, niż pan myślał.

Francis włączył ekspres na blacie kuche

– Nie będę nawet odpowiadał na te bzdury. Poczęstowałbym was kawą, ale wkurzacie mnie jak cholera. Skończcie z tymi idiotyzmami i wynoście się.

– Nie chcę kawy – odparłem. – Chcę ciebie, Francis. Z zimną krwią zamordowałeś niewi

– Chyba oboje zwariowaliście – odparł Francis. – Jestem szanowanym lekarzem i zasłużonym oficerem armii.

Potem uśmiechnął się z taką miną, jakby chciał powiedzieć: „Mam was gdzieś. Nic mi nie możecie zrobić”. Już widywałem takie miny. Dobrze je znałem. Gary Soneji, Casanova, Pan Smith, Łasica. Francis też był psychopatą. Jak wszyscy zabójcy, których złapałem. Może za długo czekał na uznanie w szpitalach dla weteranów. Ale sprawy na pewno zaszły stanowczo za daleko.

– Zapamiętał cię pewien człowiek, którego chciałeś wynająć do skoku na bank. Opisał twoje wielkie uszy i haczykowaty nos. Szabo tak nie wygląda.

Francis odwrócił się od ekspresu i wybuchnął nieprzyjemnym, gardłowym śmiechem.

– Też mi dowód! Chciałbym usłyszeć, jak przedstawiasz go prokuratorowi okręgowemu w Waszyngtonie. Założę się, że uśmiałby się do łez.

Uśmiechnąłem się.

– Już rozmawialiśmy z panią prokurator. Jakoś jej to nie ubawiło. A przy okazji, rozmawialiśmy też z Kathleen McGuigan. Nie oddzwoniłeś do niej, więc odwiedziliśmy ją. Jesteś aresztowany za napady, porwanie i morderstwa, doktorze. Widzę, że przestało ci być wesoło.

Francis wrócił do robienia kawy. Czułem, że coś kombinuje.

– Widzisz chyba również, że nie dzwonię do mojego adwokata.

– A powinieneś – odparłem. – Bo jest jeszcze coś. Dziś rano Szabo w końcu zdecydował się mówić. Prowadził pamiętnik z waszych sesji, doktorze. Zapisał, że jego plany bardzo cię interesowały. Znasz go. Wiesz, jaki jest dokładny. Powiedział, że częściej pytałeś go o napady na banki niż o jego problemy. Pokazał ci plany budynków.