Страница 27 из 46
Rozdział 71
Wróciłem do domu bardzo późno. Nie podobało mi się mnóstwo rzeczy: to, że za dużo pracuję, rozstanie z Christine, aresztowanie Mitchella Branda.
Musiałem się odprężyć, więc siadłem do pianina. Grałem Gershwina i Cole’a Portera, dopóki oczy nie zaczęły mi się kleić. Wdrapałem się na górę. Zasnąłem, gdy tylko przyłożyłem głowę do poduszki.
Około siódmej trzydzieści zjadłem śniadanie z babcią i Damonem. Nadszedł wielki dzień dla naszej rodziny. Nawet nie wybierałem się do pracy. Miałem coś lepszego do roboty.
Wyszliśmy z domu o ósmej trzydzieści. Pojechaliśmy do szpitala po Ja
Czekała na nas w swojej sali, już spakowana. Miała na sobie dżinsy i T-shirt z napisem „Dbajmy o Ziemię”. Babcia przywiozła jej ubranie poprzedniego dnia. Ale oczywiście Ja
– Chodźmy, chodźmy – zaczęła nas ponaglać, chichocząc, ledwo weszliśmy. – Nie mogę się doczekać tej chwili, kiedy będę w domu. Szybko. Tu są moje rzeczy.
Wepchnęła Damonowi różową walizeczkę „Amerykański turysta”. Przewrócił oczami, ale wziął bagaż.
– Długo jeszcze będziesz wymagała takiego specjalnego traktowania? – zapytał.
– Do końca twojego życia – odpowiedziała bratu. – Może nawet dłużej.
Dała mu lekcję, jak mężczyźni powi
Nagle się przestraszyła.
– Chyba mogę już stąd wyjść? Prawda?
Uśmiechnąłem się.
– Oczywiście. Tyle, że nie wyjść, a wyjechać. Takie są przepisy szpitalne.
Ja
– Na wózku?! Wspaniałe wyjście, nie ma co.
Schyliłem się i podniosłem ją.
– Tak, na wózku. Ale teraz jesteś w ubraniu i pięknie wyglądasz, księżniczko.
Zatrzymaliśmy się przy dyżurce. Ja
Była zdrowa. Testy usuniętego nowotworu wykazały, że należał do łagodnych. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem takiej ulgi. Jeśli kiedykolwiek w przeszłości zdarzyło się, bym zapomniał, ile Ja
Jazda do domu zajęła nam niecałe dziesięć minut. Ja
Kiedy zaparkowałem samochód, wysiadła wolno, niemal z szacunkiem. Popatrzyła na nasz stary dom jak na katedrę Notre Dame. Obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni, obejrzała okolicę na Piątej ulicy i z aprobatą skinęła głową.
– Nie ma jak w domu – szepnęła w końcu. – Zupełnie jak w Czarnoksiężniku z krainy Oz.
Odwróciła się do mnie.
– Nawet zdjąłeś z drzewa latawiec z Batmanem i Robinem. Chwalmy Pana.
Uśmiechnąłem się szeroko i poczułem, że stało się ze mną coś dobrego. Wiedziałem, co: przestałem się bać, że ją stracę.
– Właściwie to babcia się tam wdrapała – odrzekłem.
Babcia zamachnęła się na mnie ze śmiechem.
– Przestań zmyślać.
Za progiem Ja
– Fiołki są niebieskie, róże są czerwone – zaśpiewała cicho Ja
Patrzyłem na to z przyjemnością.
Masz rację, Ja
Ale może po prostu usprawiedliwiałem się przed samym sobą i zawsze będę.
Rozdział 72
Następnego ranka pojechałem do biura terenowego FBI. Na całym piętrze szumiały faksy, dzwoniły telefony, pracowały komputery. Pełno energii, dobrej i złej. Było już jasne, że Mitchell Brand to nie nasz facet i że może nawet ktoś go wrobił.
Betsey Cavalierre wróciła z wolnego weekendu. Opaliła się, uśmiechała i wyglądała na wypoczętą. Zastanawiałem się przez chwilę, gdzie była, ale zaraz wciągnęła mnie robota.
Nafaszerowany najnowszą techniką „gabinet woje
Większość dnia spędziłem w dusznej sali konferencyjnej bez okien. Razem z kilkoma agentami i detektywami oglądaliśmy niekończące się slajdy.
Na dużym ekranie pojawiali się kolejni podejrzani. Potem dyskutowaliśmy o nich i dzieliliśmy ich na kategorie: wyłączony, czy
O szóstej wieczorem starszy agent Walsh zwołał naradę. Podejrzewał, że bandyci wkrótce znów uderzą. Betsey Cavalierre spóźniła się na zebranie. Usiadła z tyłu i przyjęła rolę obserwatora.
Dwoje psychologów behawioralnych z FBI opracowało listę następnych potencjalnych ofiar Supermózga: banków międzynarodowych, dużych towarzystw ubezpieczeniowych, firm wydających karty kredytowe, konglomeratów komunikacyjnych i firm z Wall Street.
Doktor psychologii Joa
Zakończyła w sposób mocno prowokujący. Była przekonana, że Supermózg znów zaatakuje.
– Mogę się założyć, że uderzy raz jeszcze – oświadczyła. – Choć nie jestem typem hazardzistki.
Przez dłuższy czas nie odzywałem się w ogóle. Wolałem siedzieć cicho i słuchać. W ten sposób postępowałem na studiach, najpierw na Uniwersytecie Georgetown, a potem na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa.
Agentka Cavalierre zachowywała się zupełnie inaczej.
– A co pan o tym sądzi, doktorze Cross? – zapytała natychmiast po przemowie doktor Joa
Potarłem brodę i przypomniałem sobie, że taki sam odruch miałem na studiach.
– Ja też nie jestem hazardzistą. Przekonuje mnie lista jego potencjalnych celów. Zgadzam się z większością tego, co tu usłyszałem. Za wszystkim stoi jeden człowiek. Werbuje różne grupy do poszczególnych zadań.
Spojrzałem na Betsey z trochę niezadowoloną miną i mówiłem dalej.
– Uważam, że pierwsze morderstwa miały wszystkich zastraszyć. I tak się stało. Ale przy porwaniu kobiet z MetroHartford bandyci działali szybko i skutecznie bez rozlewu krwi. Nie widzę tu zajadłości ani nienawiści. Zakładniczki też o niczym takim nie wspominały. To było zupełnie co i
– Co?! – zdumiała się Betsey. – Trzydzieści milionów i do widzenia?
Przytaknąłem.
– Wydaje mi się, że teraz Supermózg gra z nami w i