Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 106

Oczekiwała, że wiadomość o popełnieniu poważnego przestępstwa wywrze na nich jakieś wrażenie, ale reakcja policjantów była zaskakująco bierna. Przez kilka sekund trawili bez słowa informację i Jea

– Gdzie to się stało?

– W podziemiach płonącego budynku, w kotłowni.

– Ci strażacy zniszczą zaraz wszystkie dowody rzeczowe, sierżancie – zauważył młody czarny policjant.

– Masz rację – odparł starszy. – Lepiej tam idź, Le

Lisa potrząsnęła głową.

– To wysoki biały facet w czerwonej czapce z napisem SECURITY – powiedziała Jea

Gliniarz podszedł do samochodu, wyciągnął mikrofon i przez chwilę do niego przemawiał.

– Jeśli będzie na tyle głupi, żeby zachować tę czapkę, możemy go złapać – stwierdził. – Zawieź ofiarę do szpitala, McHenty – zwrócił się do trzeciego gliniarza.

McHenty był młodym białym mężczyzną w okularach.

– Chce pani siedzieć z tyłu czy z przodu?

Lisa nie odpowiedziała. Sprawiała wrażenie przestraszonej.

– Siądź z przodu, nie chcesz chyba wyglądać na podejrzaną – poradziła jej Jea

Na twarzy Lisy odmalowało się przerażenie.

– Nie jedziesz ze mną? – zapytała, odzywając się po raz pierwszy od wyjścia z piwnicy.

– Jeśli chcesz, pojadę – odparła Jea

Lisa spojrzała z niepokojem na McHenty'ego.

– Nic złego ci się nie stanie – powiedziała Jea

McHenty otworzył drzwiczki i Lisa wsiadła do samochodu.

– Do jakiego jedziecie szpitala? – zapytała Jea

– Santa Teresa – odparł, siadając za kierownicą.

– Będę tam za parę minut! – zawołała, kiedy samochód ruszył z miejsca.

Przebiegła truchtem przez parking, już teraz żałując, że nie pojechała razem z nimi. Siedząc na przednim fotelu, Lisa sprawiała wrażenie przestraszonej i zdruzgotanej. Z pewnością potrzebowała czystego ubrania, ale może jeszcze bardziej potrzebna jej była druga kobieta, która siedziałaby obok niej, trzymała za rękę i dodawała otuchy. Jazda sam na sam z uzbrojonym macho była prawdopodobnie ostatnią rzeczą, jakiej sobie w tym momencie życzyła. Wskakując do swojego mercedesa, Jea

– Jezu, co za dzień – jęknęła, wyjeżdżając z piskiem opon z parkingu.

Mieszkała niedaleko uczelni, na pierwszym piętrze małego szeregowego domu. Zaparkowała na chodniku i wbiegła na górę.

Umyła szybko twarz i ręce, a potem rzuciła na łóżko stos czystych ubrań. Przez chwilę zastanawiała się, które z nich będą pasować na niską, krągłą przyjaciółkę. Wyciągnęła o numer na nią za dużą koszulkę polo i spodnie od dresu. Dobranie bielizny było nieco trudniejsze. Znalazła parę obszernych męskich szortów, ale żaden z biustonoszy nie wydawał się odpowiedni. Lisa będzie musiała się obejść bez stanika. Dorzuciła szmaciane buty, wpakowała wszystko do torby i wybiegła.

W drodze do szpitala, czuła, jak ogarnia ją gniew. Od wybuchu pożaru przez cały czas koncentrowała się na tym, co trzeba było zrobić; teraz dopiero uświadomiła sobie w pełni, co się stało. Lisa była szczęśliwą, wesołą dziewczyną, ale doznany wstrząs zmienił ją w zombie, w kogoś, kto bał się wsiąść do policyjnego samochodu.

Jadąc handlową ulicą, wypatrywała faceta w czerwonej czapce. Wyobrażała sobie, że jeśli go zobaczy, skręci samochodem na chodnik i rozjedzie na miazgę. Tak naprawdę jednak chyba by go nie rozpoznała. Musiał już dawno zdjąć chustkę, a prawdopodobnie także i czapkę. W co jeszcze był ubrany? Uświadomiła sobie z osłupieniem, że nie bardzo pamięta. Miał na sobie jakiś podkoszulek, niebieskie dżinsy, a może szorty. Tak czy owak zdążył się już pewnie przebrać, podobnie jak ona.

Właściwie mógł to być każdy wysoki biały mężczyzna, którego widziała na ulicy: dostarczający pizzę chłopak w czerwonej kurtce; łysawy facet idący ze swoją żoną do kościoła, z książeczką do nabożeństwa pod pachą; przystojny brodacz z futerałem od gitary; nawet gliniarz strofujący włóczęgę przed sklepem monopolowym. Nie mogąc wyładować dławiącej ją wściekłości, Jea

Szpital Santa Teresa położony był niedaleko północnej granicy miasta. Jea

Jea

– Masz tu ubranie. Co się dzieje?





Lisa milczała, pogrążona w apatii. Jest w szoku, pomyślała Jea

– Muszę ustalić podstawowe fakty – powiedział McHenty. – Czy mogłaby pani zostawić nas na kilka minut samych?

– Ależ oczywiście – odparła przepraszającym tonem Jea

Lisa potwierdziła jej domniemanie, kiwając ledwo dostrzegalnie głową. Jea

McHenty sprawiał wrażenie poirytowanego, ale nie protestował.

– Pytałem właśnie pa

– Raz, kiedy rzucił mnie na podłogę – odparła cichym głosem. – Potem wyciągnął nóż.

McHenty przemawiał rzeczowym tonem, wpatrując się w swój notes.

– Czy próbowałaś z nim walczyć?

Lisa pokręciła głową.

– Bałam się, że mnie potnie.

– Więc tak naprawdę po tym pierwszym krzyku nie stawiałaś żadnego oporu?

Lisa potrząsnęła głową i zaczęła płakać. Jea

– Czy tuż przed penetracją sprawca rozsunął ci nogi? – zapytał McHenty.

Jea

– Dotknął mojego uda czubkiem noża – powiedziała Lisa.

– Czy cię skaleczył?

– Nie.

– Więc rozłożyłaś nogi własnowolnie?

– Jeśli podejrzany celuje z pistoletu do gliniarza, na ogół kładziecie go trupem, prawda? – wtrąciła się Jea

McHenty posłał jej gniewne spojrzenie.

– Proszę zostawić to mnie. Czy odniosłaś w ogóle jakieś obrażenia? – zapytał, zwracając się ponownie do Lisy.

– Tak, krwawię.

– W wyniku wymuszonego stosunku?

– Tak.

– Gdzie dokładnie odniosłaś obrażenia?

Jea

– Może powinien to raczej ustalić lekarz?

McHenty spojrzał na nią, jakby była niespełna rozumu.

– Muszę to umieścić we wstępnym raporcie.

– W takim razie niech pan napisze, że w wyniku gwałtu odniosła wewnętrzne obrażenia.