Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 26 из 62

– Joa

– Po minionym ustroju, licencji Ericssonowskiej i rozmowach kontrolowanych nic mnie już nie zdziwi – przerwałam. – Nawet mucha, która lata z elektroniczną pluskwą w pysku.

Magda rozejrzała się odruchowo.

– Gdzie ci tu mucha lata? Nie widzę.

– Nigdzie nie lata. Mnie w ogóle muchy rzadko latają, bo mam siatki w oknach. A jeśli jakaś lata, popełniam morderstwo i już nie lata. Bardzo mi przykro.

– Mnie byłoby bardziej przykro, gdyby latała. O czym my mówimy?

– O telefonach.

– A, właśnie. Czekaj, co tu ma do rzeczy licencja Ericssonowska?

Westchnęłam.

– Wychowałam się na niej. Wybieraki przeskakiwały i ciągle ktoś się wpieprzał w twoją rozmowę albo ty w czyjąś. Wbrew woli. Zdarzało się, że pięć osób rozmawiało ze sobą równocześnie, także wbrew woli. Zapewne to wszystko razem było nieco zdezelowane i dlatego źle łączyło, ale dla mnie już nie ma rzeczy niemożliwych. Bezpieczne linie nie istnieją.

– Otóż to – przyświadczyła Magda skwapliwie. – Teraz się wyłapuje ostatnie połączenia, numer rozmówcy, nawet zastrzeżony, dlaczego ja dzwoniłam do tej osoby sześć razy i co mówiłam przez jedenaście minut i różne takie i

– Cha, cha! – prychnęłam drwiąco. – Najwyżej mogą nie chcieć.

– Rozumnie mówisz. Ale mogą i chcieć. A tu się robi takie bagno, że od miazmatów dusi, głównie telewizja, ale i film, tajne archiwa, przywłaszczony szmal, przekręty za przekrętami, łapówy niewiarygodne i czy ty wiesz, kogo podejrzewają? Poręcza!

Nie zdążyłam się zdziwić, bo już mi motyw strzelił fajerwerkiem.

– Poręcza? Floriana? Tego od Martusi? Bo co? Usuwa konkurencję?

Magda zachwyciła się moją nadziemską mądrością do tego stopnia, że zjadła jeszcze jednego pieroga. Potwierdziła przypuszczenie, najpierw gwałtownie kiwając głową, a potem słownie.

– Nikt nie mówi głośno i wyraźnie, takie szeptanie po kątach lata, bo skoro on posuwa się do tak radykalnych poczynań, wszyscy się boją, a cholera go wie, na jakim stołku w końcu może usiąść i komu zaszkodzić. Szczególnie, że jest to beztalencie śmierdzące, nadęte, bezczelne i wredne, a tacy z reguły mają największe szanse. Podobno szantażuje Wojłoka…

– Jakiego Wojłoka? Kto to jest?

– Szara eminencja w księgowości, w szastaniu forsą prywatnych kanałów i producentów, mówiąc w dużym skrócie i niezrozumiale. Nawet byłej pani dyrektor patrzył na ręce. Wszyscy wzbogaceni boją się Wojłoka, a Wojłok podobno boi się Poręcza, taka opinia się zalęgła i rośnie.

Już chciałam powiedzieć, że generalnie pomysł jest głupi, ale przypomniało mi się nagle, że ani od tych pierwszych glin, ani od Górskiego o Poręczu nie usłyszałam jednego słowa. O Waldemara Krzyckiego mnie pytali, a o Poręcza nie. To ja mu o nim powiedziałam, Górski zaś wypytał mnie, a sam nic, żadnego komentarza! Czy on w ich oczach nie stoi przypadkiem na czele potencjalnych sprawców, ja zaś byłam albo jestem zasłoną dymną…?

– A co ktoś wie o dowodach, alibi i tak dalej? – spytałam chciwie, lekceważąc Wojłoka, o którym w życiu nie słyszałam.

– Dowody głównie moralne. Etyczne. Wnioskowania. Wajchenma

Zaniepokoiłam się.

– Ale Łapiński, mam nadzieję, jeszcze żyje…?

– O ile wiem, tak, ale to może dlatego, że akurat jest w Wiedniu. Czekaj, Zamorski zeszmacił go jawnie, mieszając z błotem, z każdym z nich miał do czynienia bezpośrednio albo pośrednio i każdy wydarł mu z gardła możliwości, które już – już miał. Do archiwum wlazł po trupie Zamorskiego…

Tu Magda otrząsnęła się z lekka i zastanowiła.

– Na dobrą sprawę, to ja powi

– A do ciebie nie doszli?





– Zdumiewające, ale jeszcze nie. Chociaż już mnie ktoś pytał, gdzie wtedy byłam, bo o dwunastej ludzie mnie widzieli i któraś kamera złapała, jego ten hipotetyczny Poręcz kropnął o dziewiątej, to już całe miasto wie, ale nikt nie wątpił, że o dziewiątej mogłam być we własnej łazience. I byłam! Wiesz, że ja dopiero teraz doceniam, jak to wygodnie mówić prawdę!

– A w twoim domu ktoś cię widział?

– Masz na myśli w mieszkaniu? Bo w windzie owszem, sąsiadka. I facet w garażu. Poza tym z tej łazienki wywlókł mnie telefon, dzwonił scenarzysta i żebrał o drobniutką zmianę, nawet mu to załatwiłam, małe piwo…

– Na stacjonarny?

– Na stacjonarny. A co…?

– To miałaś fart. Jesteś kryta, po pierwsze, śladów nie zostawiłaś, nawet gdyby, zostały zadeptane, więc na ciebie nie trafią, a po drugie… nawet gdyby… trafiłaś na zwłoki, zawiadomiłaś i uciekłaś, to nie jest karalne…

– O, cudzie…! – westchnęła Magda z ulgą. – Jeśli mi jeszcze dasz kawy…

– Żaden problem – podniosłam się od stołu, sięgnęłam po talerzyki. – Ale musimy wykombinować przyczynę, dla której uczyniłaś te parę kroków więcej. Bo w ogóle, przypominam ci, poszłaś do punktu rehabilitacyjnego i po cholerę niosło cię dalej, zamiast od razu tam wejść?

Prztyknęłam czajnikiem, wyjęłam odpowiednie naczynia, sprzątnęłam ostatnie trzy pierogi z dodatkami, zrobiłam kawę dla niej i herbatę dla siebie, przyniosłam to do salonu, a Magda wciąż jeszcze siedziała, wsparta łokciami na stole, z brodą na dłoniach. Wstała wreszcie z krzesła z ciężkim westchnieniem.

– No popatrz, strasznie myślę i nic mi nie przychodzi do głowy – rzekła smutnie, przechodząc do salonowego stolika. – Prawdy powiedzieć nie możemy?

– W żadnym wypadku. Ale czekaj, co ty mogłaś…

Po jaką wielką czarną ospę człowiek może się pchać do tajnego śmietnika, o którym w ogóle nie powinien nic wiedzieć? Zaraz. Niech ja to sobie wyobrażę… Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu.

– Wiem! – wykrzyknęłam z triumfem. – Ale musisz się wczuć w rolę!

– Gotowa jestem w każdą, bo rozumiem przyczyny – zapewniła gorliwie Magda i z wyraźną przyjemnością napiła się kawy. – No…?

W trakcie wyjaśnień korygowałam wizję.

– Pracowałaś tam długo, mam na myśli budynek. Z rehabilitacji nigdy nie korzystałaś, nawet nie wiedziałaś, że ona tam jest. Wiedziałaś mgliście. Teraz cię zaciekawiło, bo coś… Łokieć? Stłukłaś łokieć? Już ci przeszło, ale zdążyłaś pomyśleć, że takie leczenie by ci się przydało i na wszelki wypadek poszłaś sprawdzić, bo może nie tylko łokieć, ale w ogóle urodę albo, co, nikomu nie mówiłaś, bo głupio wyjawiać nadzieję na odmłodzenie, odchudzenie, tańczyć chcesz, a źle ci idzie…

– Zwariowałaś – mruknęła Magda.

– No to zostańmy przy łokciu. Kolano, jeśli wolisz. Pierwszy raz tam poszłaś…

– To przypadkiem prawda.

– Zaciekawiło cię, co jest dalej, tyle lat, a nigdy tu nie byłaś, jakieś schodki, zaświeciłaś zapalniczką, żeby znaleźć kontakt, i ujrzałaś pod nogami wiadomo, co. Cały dalszy ciąg jest w pełni zrozumiały i nikt się nie przyczepi, szczególnie, że wykazałaś się obywatelską postawę i rozsądkiem, żeby udzielić informacji właściwej placówce. Nikt ci nie udowodni, że nie byłaś w szoku.

– Byłam! Słowo daję!

– No to mamy. I tego się trzymaj.

– Bardzo mi to sugestywnie opowiedziałaś, uwierzyłam we wszystko. Ale o rehabilitacji musiałam wiedzieć wcześniej, bo ostatnio nikogo nie pytałam.

– Toteż mówiłam. Wiedziałaś mgliście. Łokieć ci przypomniał.

– Czy zamiast łokcia może być kość udowa? Niedawno walnęłam się w narożnik marmurowego stołu, bolało mnie przez tydzień…

Kość udową pochwaliłam z wielkim zapałem. A i tak całą wersję tworzyłyśmy na wyrost, bo mało było prawdopodobne, żeby ktokolwiek do sprawy przypasował Magdę. Bardziej już Poręcz pasował do sprawcy.