Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 24 из 62

– Przy Wajchenma

– Na litość boską, po co wam była ta cała robota i strata czasu ze sprawdzaniem, przecież wszystko mieliście na papierze!

– Trochę to tak może poszło z rozpędu. Ale strata czasu żadna, piętnaście minut wystarczyło dla potwierdzenia. Co do reszty natomiast…

– O, nie! – zaprotestowałam energicznie. – Tego całego Drżączka pan mi nie przyłoży, Zamorskiego też nie! Przy Drżączku ustabilizowana jestem, co do minuty!

– No właśnie, gdzie pani była i co pani robiła? Nie w domu, tyle wiem.

Pobłogosławiłam się za pomysł podjęcia przy okazji w banku odrobiny gotówki, komputer zapisuje godziny i minuty, zaraz potem pojechałam prosto… O, do licha, komórka trzymała mnie na parkingu przy Hożej… Że też te panienki w mundurkach do mnie nie dotarły, po cholerę im uciekłam, lepiej już było zapłacić mandat. Ale przecież pan Tadeusz telefonu się nie wyprze, człowiek ogólnie zajęty zegarka wzrokiem nie omija, musi wiedzieć, kiedy dzwonił, bodaj mniej więcej!

– A na Narbutta z gliniarzem rozmawiałam – zakończyłam pełne urazy zeznania. – Co prawda patrzył we wszystkie strony równocześnie, ale na mnie też. Gdybym kropnęła Drżączka i uciekła, w żaden sposób nie zdążyłabym zaraz potem… e tam, jakie zaraz, karetki już były! Na moje oko został załatwiony, jak ja jeszcze byłam w banku.

Górski westchnął, ale wydawał się zadowolony.

– Wszyscy wiedzą, że ja tu z panią od lat uprawiam kumoterskie stosunki. Trzeba panią wykluczyć na granit i na bank, żeby nie było, że coś tego… Z drugiej strony to właśnie pani mocno wyeksponowała jeden z motywów, określony przez panią jako żerowanie. Raczej dość nietypowy. Myśli pani, że wystarczy?

– Taki jak ich? No wie pan…!

– Ale to przecież wszyscy na wszystkich żerują – zauważył Górski, przyglądając mi się z zainteresowaniem. – Poczynając od rządów, które żerują na społeczeństwach, poprzez pośredników, żerujących na producentach…

– Nie – przerwałam karcąco. – To jest żerowanie, można powiedzieć, jawne, uczciwe, materialne i wymierne, ma jakąś formę prawną, odbywa się za obopólną zgodą i przekracza granice najwyżej w pewnym zakresie. Ja mówię o żerowaniu podstępnym i wrednym, nie pieniądze pan temu komuś kradnie, tylko umysł, duszę i osobowość. Pośrednik rżnie forsę, ale nie powie, że to on to coś wymyślił i wykonał, obojętne, co, buty, dzieło sztuki, poemat, sos… O, sos! Jeszcze gorzej…

Zastanawiałam się przez chwilę nad formą, a Górski patrzył na mnie z rosnącym zaciekawieniem.

– Niech pan sobie wyobrazi szefa kuchni – rozkazałam tak stanowczo, że prawie było widać, jak usiłuje moje polecenie spełnić. – Ten szef kuchni wpada w natchnienie, tworzy sos niebiański, ustala przyprawy i proszę bardzo, poleca wykonywać to personelowi. A jedna sztuka personelu dochodzi do wniosku, że jest mądrzejsza, genialniejsza, łapie sos szefa, coś tam z niego wyrzuca i dowala składniki własne, wychodzi z tego zupełne gówno, a ta jedna sztuka, dumna i blada, zapiera się, że jest to sos szefa. Udoskonalony. Klienci się krzywią, a szef pada na zawał.

Górski najwyraźniej w świecie uchwycił sedno rzeczy, zainteresował się niezmiernie i też się skrzywił, widocznie wyobraził sobie spożywcze arcydzieło i nie przypadło mu do gustu.

– Zrobiłam, co mogłam, żeby panu zestawić oba czy

– Utratę klientów, zdziwi się pani, ale rozumiem. Znaczy, należy ten sos przyrównać do dzieła literackiego, szef kuchni to autor, megalomański pacan z personelu to reżyser…?

– A pewnie. Sam nie wymyśli, niemoc twórcza go żre…

– …łatwość otwierania naczyń ma oznaczać rozpowszechnianie, szerszy dostęp…

– Także dla ćwoków, nieumiejących czytać – uzupełniłam usłużnie.

– …kompromitacja i klienci, również zrozumiałe. Wie pani, bardzo mi się ten przykład podoba, oddaje chyba charakter zjawiska. Zamorskiego, dlaczego też nie?

– Co nie…?

– Pani go nie…?

– Sama się dziwię. Jeszcze bardziej niż przy Wajchenma

– Około dziewiątej.

– Niedobrze, na dziewiątą nie mam alibi. Chyba, że koty coś powiedzą, z ludźmi o takiej porze jeszcze nie rozmawiam, dopiero po dziesiątej Ostrowski dzwonił. Na domowy telefon, więc musiałam być. Ale tam do nich nie tak łatwo wejść anonimowo, mają chyba kamery, nie?

– Mają. Cholernie dużo ludzi do sprawdzenia.





– A narzędzie zbrodni?

– Na razie jeszcze nie ma. I nie wiadomo, co to było…

Górski nie skąpił mi szczegółów. Wysunęłam supozycję, że sprawca podwędził z rekwizytorni królewskie berło, ale podobno królewskie berła mieli lżejsze. Dziwne się wydawało, że nikt nie zwrócił uwagi na człowieka, kryjącego pod marynarką potężny ciężar dużych rozmiarów, nie musiał go jednakże wynosić, mógł ukryć gdzieś w budynku. Górski wolał, żeby wyniósł, bo przeszukanie całego gmachu telewizji mocno odbiegało od niewi

O istnieniu tajnego magazynu kompromitacji miałam prawo wiedzieć.

– I co? – spytałam z troską. – Zginęło coś stamtąd?

– Jak dotychczas stwierdzono, owszem…

– No, już! – pogoniłam niecierpliwie, bo Górskiego nagle zastopowało. – Niech pan mówi, co to było! Mogę o tym pomilczeć przez wieki.

– I chwilowo tak byłoby lepiej. Dwie kasety.

– Jakie kasety? Z czym?

Górski znów trochę pomilczał. Piknęło we mnie niepokojem.

– Kasety, którymi pani była zainteresowana. Ludzie mówią, czasem nawet więcej niż wiedzą. Ekranizacje dwóch książek, istniejące w jednym egzemplarzu, bez kopii. Reżyser filmów Juliusz Zamorski, denat.

No tak. Słusznie omijałam temat Ewy Marsz. Dwie kasety z jej ekranizacjami, sprawca zbrodni je ukradł…? Po cholerę mu były poronione arcydzieła Zamorskiego…?

Z tajemniczych powodów pani Danusia pamiętała, gdzie powi

A pewnie, że w pośpiechu, z trupem za plecami…

I w tym momencie zemściła się na mnie moja urocza cecha charakteru. Zadzwonił telefon.

– Jakub Siedlak z tej strony – powiedział głos w słuchawce.

Na ułamek sekundy zdrętwiałam.

Odłożyć słuchawkę bez słowa. Wybiec z nią na dziedziniec przed dom. Powiedzieć, że pomyłka. Moja pomyłka. Odciąć sobie w ten sposób wszelką możliwość porozumienia z mężem Ewy. Podać numer pana Tadeusza, który natychmiast potem zadzwoni i spyta, o co chodzi. Powiesić się.

Górski siedział o pięć metrów ode mnie i zadławiło mnie na śmierć. Kategorycznie i bezwzględnie powi

Krysia Godlewska…!!!

– O, witam pana – powiedziałam wdzięcznie, bo eksplozywna ulga obdarzyła mnie głosem wręcz słowiczym. – Jestem zdumiona…

– Rozumiem, że to pani zostawiła mi na sekretarce dosyć oryginalną wiadomość – przerwał sucho, ale grzecznie pan doktór. – Wyświetlił się numer, więc pozwoliłem sobie oddzwonić. Nie popełniam chyba pomyłki w kwestii języka?

Cholera. Dzwoniłam z mojego oficjalnego…

– Ależ skąd! Cieszę się bardzo! Dostałam pański numer od Krysi Godlewskiej, przy okazji przesyła panu pozdrowienia…

– Dziękuję, wzajemnie.