Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 62

– Nic, ona z branży, słowo pisane, scenariusze, telewizja. Potrzebna mi. Masz może adres tego Siedlaka w Szwajcarii?

– Mam, oczywiście. I telefon. Dam ci, jak chcesz, on się nie ukrywa, legalnie tam siedzi. Nostryfikował dyplom, pozatwierdzał, co trzeba, doktorat i tak dalej, ordynuje, ma powodzenie, nawet ktoś ze znajomych specjalnie jeździł z nogą do niego. Trochę on może za bardzo zasadniczy, ale doskonały lekarz i porządny człowiek. A ta żona, co? Mieszka tu w końcu czy nie? Jak jej w ogóle na imię?

– Ewa. Rzecz w tym, że nie wiem, czy mieszka, pod tym adresem nikogo nie zastałam. Ty znasz z parę osób w najbliższej okolicy?

O Ewie nic, w porządku, to znaczy nie w porządku, ale trudno, Siedlaka od Krysi dostanę, może przez niego… Ciekawe jednak, czy ten cały Poręcz na pewno tu mieszka i czy to od niego wyszedł ów cudownie uzdrowiony z anginą. Zaśmierdziała mi tam atmosfera przekrętem, oj, zaśmierdziała!

– A jak? – roześmiała się Krysia na moje pytanie. – Dermatolog pod nosem i nikt by nie skorzystał? Nie chwaląc się, jestem całkiem niezła, gdybyś coś na sobie znalazła, masz mnie do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy!

– A słyszałaś może nazwisko Florian Poręcz?

– Florian…! Oczywiście! Jak to, przecież on znany, to wielka szycha w filmie, w telewizji…

Musiałam zaniedbać kwestię wyrazu twarzy, bo Krysia nagle urwała i przyjrzała mi się uważnie.

– A co? – spytała z wahaniem. – Reklamiarz…? Sam mi dawał do zrozumienia… Jako pacjent był u mnie, gdybym była młodsza i głupsza, jak nic złapałabym przynętę! Atrakcyjny chłopiec, nawet i bez tego owocu drzew iglastych…

Poręcz…! Szycha…! Chciałabym widzieć, jak Martusia to słyszy…

– Nooo – powiedziałam subtelnie – tak znowu w każde jego słowo nie musisz granitowo wierzyć. Siłę przebicia to on ma, zdaje się, ogromną, ale co do i

Rozczarowanie Krysi zawirowało w powietrzu.

– Szkoda – westchnęła. – Miło wierzyć, że taki telewizyjny gieroj awanse czyni. Jesteś pewna, że przesadzał?

– Jak trzech ogrodników razem wziętych wiosną i jesienią. Mieszka tam? Pod mieszkania dwadzieścia osiem?

– Dwadzieścia osiem…? Zaraz… Tak, oczywiście, dwadzieścia osiem, adres pisałam na recepcie.

Nie bardzo był do siebie podobny zarówno we drzwiach, jak i na ulicy. Ciekawe, co tam się do tego Poręcza zakradło, gość czy włamywacz? No nic, do diabła z Poręczem na razie, ważniejsze są skrzynki listowe i w ogóle poczta. A przede wszystkim Siedlak w Szwajcarii.

Adres i telefon pana doktora ortopedy Krysia znalazła błyskawicznie. Okazało się, że nazwiska nie zmieniał, Bóg raczy wiedzieć jak go tam wymawiali i przekręcali, ale na piśmie wciąż nazywał się Jakub Siedlak. Był dostępny bez trudu, a nie zabraniał chyba synowi korespondować z matką.

Siedlakowa żona jednakże Krysię korciła. Chciała się dowiedzieć, jaka ona, jak wygląda, dlaczego się rozwiedli, pożałowała, że nic o niej nie wiedziała wcześniej i nie wypytała Kuby przy ostatnim spotkaniu. Wyznałam, że osobiście się z nią nie zetknęłam, ale wiem, że bardzo ładna i uzdolniona, w kwestii rozwodu zaś wysunęłam supozycję, że nastąpił przez Szwajcarię. Ewa nie chciała zapewne porzucać ojczystego kraju, bo pracuje w oparciu o polski język, tylko techniczne zawody są międzynarodowe. Zrobiłam, co mogłam, żeby nie zełgać i prawdy nie powiedzieć.

Wyszłam w końcu, w drzwiach mijając się z pierwszym pacjentem Krysi. Skrzynka listowa numer dwadzieścia osiem ziała pustką, i to nawet nieco przykurzoną, na ile zdołałam dojrzeć przez małe otworki.

Przez całe życie niecierpliwość pchała mnie do najrozmaitszych głupot. Zadzwoniłam do Lalki, w jej domu nikogo nie było, komórka powiadomiła mnie, że abonent jest chwilowo niedostępny, zadzwoniłam do Miśki, żeby spytać gdzie Lalka, w domu to samo, też nikogo, komórka wyłączona, zadzwoniłam do Martusi w celu naplotkowania o Poręczu, brak zasięgu, dokąd ją diabli zanieśli…? No i oczywiście niecierpliwość strzeliła mi kopa.

Zadzwoniłam do Szwajcarii, do miejsca zamieszkania ortopedy Siedlaka, który o tej porze w zasadzie powinien jeszcze być w pracy.

Słuchając sygnału, gorączkowo zastanawiałam się, jak właściwie należałoby się przedstawić. Podszyć się pod Lalkę? Rozwinąć cały łańcuch szkolnego koleżeństwa? Udawać podejrzaną…?

Z tamtej strony włączyła się sekretarka, nagrana dźwięcznym chłopięcym głosem. Po francusku. Udało mi się zrozumieć, że tu apartament pana doktora Jakuba Siedlaka…





Syn, niewątpliwie. Imię i nazwisko wymówione po polsku bez najmniejszego zniekształcenia, a pewnie, dziecko doskonale nauczywszy się francuskiego, nie zapomniało ojczystego języka.

Przy mojej furtce brzęknął gong.

…po odezwaniu się sygnału proszę zostawić wiadomość…

Przez oszklone drzwi zobaczyłam, kto dzwoni. Rany boskie, Robert Górski…!!!

…piiiiii…

– Och, cholera… – powiedziałam z jękiem do słuchawki i rozłączyłam się.

Wyglądało na to, że zostawiłam tym Siedlakom wiadomość nadzwyczaj dokładną. Otworzyłam Górskiemu furtkę i drzwi, zachwycona jego wizytą, gotowa niemal paść mu już w progu na szyję. Nie padłam tylko, dlatego, że dawno się nie widzieliśmy i nie chciałam straszyć go na samym wstępie.

Inspektor Robert Górski stara

– Przepraszam, że nie zadzwoniłem przedtem – usprawiedliwił się – ale dość nagle znalazłem się w tej okolicy i przypadkowo złapałem wolną chwilę. A u pani wszystkie telefony były ciągle zajęte.

– Były, fakt – przyświadczyłam radośnie. – Jestem podejrzana?

– Właśnie nie wiem. To znaczy nie wiem, czy nie powi

Nic piękniejszego nie mogło mnie spotkać!

Lubiłam Górskiego i zawsze witałam go z entuzjazmem. Znaliśmy się dostatecznie długo, żeby pozwalać sobie niekiedy na zwykłą, ludzką szczerość. Wiadomo było, że nie każdą informację koniecznie należy rozgłaszać i nie wszystko przed sobą wzajemnie koniecznie ukrywać, szczególnie, że różne naga

Tym razem jednak nie było mi słodko bez zastrzeżeń. Nie zamierzałam wypuścić z siebie ani jednego piśnięcia na temat Ewy Marsz i przewidywałam ostre kamyczki na pięknej drodze konwersacji z uzdolnionym gliniarzem. Ewentualnie koleiny, jak na naszych autostradach. Za to miałam wielką nadzieję sama się czegoś dowiedzieć.

– Cieszę się bezgranicznie, że pana widzę, ale będę łgała – ostrzegłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nie, źle mówię, będę kręcić i ukrywać. Może nawet mataczyć.

– Co pani powie? – zainteresował się Górski i usiadł. – I dlaczego to tak?

– Bo padają sami moi wrogowie. I nie jest wykluczone, że żywię sympatię do sprawcy. Mógłby pan mi trochę rozjaśnić pod ciemieniem, zorientowałabym się jakoś. Nie po nowości z damskiej mody plażowej pan do mnie przyszedł, to pewne.

– Rzeczywiście, ale myślałem, że to raczej pani mi coś rozjaśni. Uczciwie się przyznam, że nic nie rozumiem i widzę tu albo kameralne podgryzanie stołków, albo jakąś potworną aferę ogólnoświatową. Cholernie takich afer nie lubię.

– Nad podgryzaniem stołków sama się waham – oznajmiłam i porzuciłam kanapę. – Co pijemy? A może pan jest głodny?

– Głodny nie, dziękuję. A pijemy…? Nie obrażę się za herbatkę…

Herbata to bezpieczny napój. W drodze z kuchni do pokoju z tacą usiłowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zaistniał wypadek, żeby dużą ilość herbaty na stole określono mianem libacji. Nie, chyba nigdy. Jako łapówka również raczej nie służyła, nawet z cukrem, a Górski ostatnio nie słodził.