Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 62

– Wiśniewska się nazywam – i tu w tonie głosu zazgrzytała nienawiść – to nie mówi do mnie inaczej, jak pani Owocek albo jeszcze gorzej, pani Świniewska, oj, przepraszam, czeski błąd, powiada i pęka ze śmiechu. To ja na złość mówiłam panie Wybryk, panie Strzykacz, ale, na co mi to, jak on się z tego cieszył. No, co za człowiek, mówię pani…!

Teraz już i rozgoryczenie się przyplątało. No tak, straszliwe tajemnice odsłaniały się przede mną, ale przecież nie o to mi chodziło. Tatuś Ewy Marsz zdecydowanie przerastał wizję, roztoczoną przez Lalkę, możliwe, że sąsiadka nieco przesadzała, ale możliwe też, że pozbawiony córki mocno się nudził i dla własnej rozrywki rozwijał, co przedniejsze cechy charakteru. Nic dziwnego, że Ewa znikła z horyzontu, na uzyskanie wiedzy o niej nie miałam tutaj żadnych szans.

– Coś rzeczywiście okropnego – przyświadczyłam, nie kryjąc zgrozy. – Zaraz, a ten jej… konkubent… no, ten, co to bez ślubu… Wie pani może, jak się nazywał?

– A co pani z tego, jak on się nazywał, jak ona od niego też uciekła? Z nim, z tym… – wskazała palcem ku górze, najwidoczniej nazwisko pana Wystrzyka budziło w niej wstręt – tak się zakumplowali, że jakby, co o niej wiedział, zaraz by mu powiedział. No, nieprzyzwoicie to, ale ona przecież od ojca uciekła!

– A pani by nie uciekła? – wyrwało mi się.

– Ja…! Ja to bym mu taki kisiel pokazała, że do śmierci by nie zapomniał!

– Ale może z matką ona jakiś kontakt utrzymuje? Matka normalna…

– A gdzie ona tam normalna, co też pani! Druga połowa tego rykacza, sama z siebie to może i owszem, ale jemu się nie sprzeciwi, żeby nie wiem, co. Co on każe, to zrobi, to mowy nie ma, żeby, co wiedziała, a on nie. Co pani myśli, on też tak myślał, bo i takie rzeczy słyszałam, jak się czepiał i gniótł, wiesz gdzie poszła, i wiesz gdzie poszła, mów mi zaraz, ślubny mąż jestem i ojciec, a matka na zbawienie się zaprzysięgała, że tyle wie, co i on. I płakała, aż strach. A on swoje, gnębił i gnębił. Jak tej Ewie zależało, dobrze zrobiła, że matce nie powiedziała…

Byłam takiego samego zdania.

– …bo raz się przytrafiło… Widocznie ta Ewa do matki serce miała, bo zadzwoniła. Że wszystko w porządku i dobrze się miewa. I tyle.

– I co?

– A co pani myśli? O tym telefonie też wszystko z niej wywlókł. A skąd dzwoniła, a czy z komórki, czy z automatu, czy jakoś tam, a co mówiła, każde słowo, a co tam z boku słychać było w tym telefonie, aż do mdłości. Już tam ona przed nim nic nie ukryje i jak dwadzieścia lat na to patrzę, to zawsze tak było!

– Szkoda. Myślałam, że pod dawnym adresem czegoś się o niej dowiem, a tu nic. Moja przyjaciółka tylko ten adres pamiętała…

– A ten nieślubny to ja nawet wiem, jak się nazywał – podjęła znienacka pani Wiśniewska, nie słuchając. – Takie schodowe nazwisko, Poręcz. Florian Poręcz. Raz słyszałam, ona wyszła za nim na klatkę, „panie Poręcz”, tak powiada, „mąż prosi, żeby pan o tym piśmie pamiętał”, no to znaczy się, Poręcz. Nawet myślałam w pierwszej chwili, że jej o prawdziwą poręcz idzie, bo tam piętro wyżej poręcz była taka trochę rozchwierutana, ale zaraz zgadłam. A że Florian, to głuchy by usłyszał, jak on ryczał Florek, Florian, Florciu. I nic pani z niego.

Może i nic, ale w środku mnie nagle otrząsnęło. Poręcz. Florian Poręcz. Nie do wiary, czyżby ten sam…? Znałam to nazwisko, kojarzyło się z nieprzyjemnością, pamięć się ledwo przecknęła, niedokładnie i mętnie, ale wiedziałam przynajmniej, gdzie szukać i kogo pytać…

Pani Wiśniewska, chwalić Boga, herbatą, kawą i zeschniętym ciastem nie próbowała mnie częstować, potok jednakże wciąż z niej płynął. Gdzieś po drodze jakiś prawdziwy mąż Ewy wyskoczył, ale szybko znikł z horyzontu, zlekceważony, wyglądało na to, że zaistniał na krótko i pani Wiśniewska w ogóle w niego wątpiła. Powtarzała się już teraz, niestety, mściwie opiewając postać główną. Musiał ten tatuś Ewy rzeczywiście prezentować osobowość cudowną, skoro tak jej dokopał, że na plotki o rynsztokowym upadku marnotrawnej córki prawie nie było miejsca. Tymczasem aż się prosiło, bo i mąż niepewny, i z domu uciekła, i bez ślubu żyła, i rodziców się wyrzekła, istna kopalnia! A tu córka – mały pikuś, tatuś przebijał wszystko.

Wyszłam wreszcie. Z całej wizyty został mi Florian Poręcz.

– Joa

Pocieszyłam ją, że z pewnością chwilowo, i spytałam, co pijemy.

– Wino! Specjalnie przyjechałam taksówką. Dopiero, co wróciłam i muszę opić na pociechę rozstanie z moim desperado. Zazwyczaj masz dobre?

– No, raczej mam dobre. Takie łagodne, do popijania. I paszteciki z oliwką na zagrychę.

– Super. Bo już się martwiłam, że nie przywiozłam kiełbasy do upieczenia na kominku. Ale na kominek chyba za ciepło?

– Owszem, to po pierwsze, a po drugie kominek absorbuje, a my tu mamy, jak zrozumiałam, aferę? Kiełbasę załatwimy następnym razem, przy trzecim trupie.





Magda odwróciła się nagle.

– O…! To już wiesz…?

Przystąpiłam do wysiłków z butelką i korkociągiem.

– Wiem. Eugeniusz Drżączek. Prawie byłam przy tym.

– Ale to nie ty…?

– No coś ty! On mnie tylko zniesmaczył, to nie powód. Na motyw za mało.

– Słusznie, niewart starań. Skąd wiesz? Chyba jeszcze nawet wzmianki nie było, debatują nad formą i treścią, zdaje się, że gliny zażądały lekkiego opóźnienia. Jakim sposobem wiesz wcześniej? Przecież to dopiero wczoraj…?

Powiedziałam jej w skrócie i wyjęłam kieliszki. Magda opadła na fotel, zainteresowana bardzo, ale trochę niespokojna.

– A skąd weźmiemy trzeciego trupa? I kto to ma być?

– Nie mam pojęcia, ale żywię nadzieję, że ktoś się postara. Następny z branży. Jak dotąd poszedł wielki balon i mały prymitywek, może teraz będzie coś pośredniego. Ty mnie tak nie trzymaj w niepewności, tylko mów, co z tymi kasetami?

– Zaraz, czekaj, bo to cała sensacja. Naprawdę myślisz, że motyw tkwi w ich twórczości?

– A ty wątpisz? Lubisz klasyków? Czytujesz Thackeraya?

– Z upodobaniem!

– No to wyobraź sobie, że do roli Rebeki Sharp Wajchenma

Magda prychnęła pasztecikiem i o mało nie oblała się winem. Jak wiadomo, Rebeka Sharp była drobną, szczupłą blondynką z niebieskimi oczami, z gatunku łasicowatych, Magda zaś prezentowała posągową urodę. Wysoka, czarnowłosa, ciemnooka, stanowiłaby doskonały model dla Fidiasza, Praksytelesa, nawet Michała Anioła, chociaż dla Michała Anioła musiałaby jednak nieco utyć, nawet na początku na baroku była za chuda. Wspaniała, dorodna dziewczyna.

– Ja nie jestem aktorką!

– No to, co? Nie ma znaczenia. Wybrałby, bo mu pasujesz i cześć. Pomijam już fakt, że „Targowisko próżności” zostało sfilmowane, na szczęście nie wiem, kto reżyserował, bo gdyby go ktoś kropnął, znów byłoby na mnie, ale tam u niego ciąża trwa trzy miesiące.

– Nie żartuj! Nie widziałam tego…

– Nie wiem czy powi

– Mnie też. Nie do uwierzenia. Jesteś pewna?

– Miałam to nagrane, ale chyba już skasowałam. To, co z filmami Ewy Marsz? Skąd afera?

Magda usadowiła się wygodniej i wypiła trochę wina.

– Nie będę ci truła początkiem, bo sama przez chwilę nie mogłam tego zrozumieć, na pierwsze słowo o kasetach blady strach padł na osoby wmieszane, ale ma się te trochę znajomości i doszłam. Wyciągnęłam wnioski. Otóż dwie książki Ewy Marsz zostały udostępnione ekranizacji nielegalnie!