Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 62

– Achchch…! – wydobyło się ze mnie ze świstem.

– Ona wcale nie chciała sprzedawać ich telewizji, nie ma żadnej umowy z nią bezpośrednio, nie ma jej zgody…

– Wydawca…!

– Skąd wiesz? Owszem, sprzedało wydawnictwo, zaraz, jak ono się…

– „Gratis”!

– Zgadza się, „Gratis”. Gdyby wytoczyła sprawę, na zachodzie miliony odszkodowania, u nas upierdol jak stąd dookoła księżyca. Pani dyrektor od akceptacji programu, która podpisała to do produkcji, już nie pracuje, odeszła trzy lata temu, a była to wyjątkowo głupia kurwa, porąbana na tle facetów i każdy chłop poniżej dziewięćdziesiątki mógł w nią wmówić wszystko. Parę numerów wywinęła takich, że oko bieleje. Ty znasz to wydawnictwo?

Z wielką satysfakcją i kieliszkiem wina w ręku rozsiadłam się na kanapie. Uczuciami mogłam zająć ją całą, opakowania nie starczało, bo była trzyosobowa.

– No pewnie. Dwóch chłopców w kwiecie wieku i urody, każdy w i

– Zerwała? – ucieszyła się Magda. – Dobrze zrobiła. Sprawy, o ile wiem, nie wytoczyła, ale ciągle się boją, bo jeszcze parę osób tam zostało z tych, co podpisywali za namową pani dyrektor…

– A pani dyrektor gdzie się podziała? Uciekła do burdelu w Argentynie?

– Nie wzięliby jej, wiek nie ten. Przeszła do Ministerstwa Kultury. Oni tam i tak nic nie robią, więc wielkiej szkody nie przyczyni. W każdym razie nawet najmniejszej wzmianki o ekranizacjach Ewy Marsz boją się jak diabeł święconej wody i kasety ukryli w tajnym sejfie, pod łóżkiem, pod podłogą w magazynie albo w jakimś grobowcu na cmentarzu. Ale ja się dokopię, chociażby im na złość! Wrogom na złość, bo oprócz przyjaciół, mam tam także i wrogów.

Pochwaliłam ją z całego serca. W żaden sposób nie mogłam sobie przypomnieć twórców paskudztwa, w które przeistoczono książki Ewy Marsz i mogłam to sprawdzić wyłącznie na czołówce filmu. Wątpiłam, czy Lalka jeszcze posiada te arcydzieła, może nagrała na nich coś i

– Martusia mogłaby to wiedzieć – podsunęła. – Ona ma więcej kontaktów z poronionymi geniuszami, ja się obracam w i

– Ale powi

– Walduś Krzycki? – zdziwiła się Magda. – Oczywiście, że znam Waldusia. Asystent od niedawna, a może raczej taki uczeń czarnoksiężnika, sama byłam zaskoczona, że poszedł w jarzmo, bo to przyzwoity chłopak. Sympatyczny i niegłupi. Do Wajchenma

– Pasował…

– Słusznie, pasował. Dobrze, że to już przeszłość.

– A po co on właściwie do niego przystał?

– Zdaje się, że Wajchenma

– Wygląda na to. Myślisz, że mógł go rąbnąć? Z zawiści na przykład albo ze zdenerwowania, od pomysłów arcymistrza ciemno w oczach mu się robiło… Nie wiem, jaki on miał stosunek do tego niewyżytego twórcy…

Magda zastanowiła się i pokręciła głową.

– Negatywny, to wiem. Ale Walduś jest pozbawiony zbrodniczych skło

Ja również nie musiałam. W zapasie miałam następnego.

– Słuchaj, jeszcze drugi. Czy ty może przypadkiem słyszałaś takie nazwisko, Florian Poręcz?





– No jak to? – zdumiała się Magda. – Ty chyba też słyszałaś? Grzmotem się rozlegało, podobno pluskwa, ale to nie do mnie te numery, Bru

Zgadzało się, jasne, że Martusię zamierzałam spytać w pierwszej kolejności, tylko zwyczajnie nie zdążyłam, Magda pojawiła się, ledwo wróciłam z miasta. Wszystko następowało zbyt szybko, czwarty dzień znajdowałam się w kraju, a już wydarzenia waliły Niagarą. Nie mieściłam się w dobie, nie miałam, kiedy uporządkować myśli.

– I każdy się dziwi, że ja usiłuję ukrywać swoje powroty z wakacji – powiedziałam z lekkim rozgoryczeniem. – Nie wiem, co w tym jest, ale nogi na progu nie zdążę postawić i już rusza kołomyja. Czyste wariactwo, czy nie jest mi przeznaczone pożyć spokojnie? I pomyśleć, że istnieją ludzie, którzy się nudzą na emeryturze!

– Tylko mi nie mów, że ci przeszkadzam i niepotrzebnie przyszłam – poprosiła Magda gorąco. – I nie dawaj mi do zrozumienia, że mam się stlenić.

– No coś ty…? Broń Boże! Stanowisz samą przyjemność! Gdyby to były tylko takie rozrywki, świeciłabym własnym światłem z radości. Nigdzie nie pójdziesz, mamy więcej wina.

Magda sięgnęła po torbę.

– Czekaj, pozwól, że pokażę ci zdjęcie tego mojego, mam parę sztuk. Rozumiesz sama, że w połowie jestem zajęta tematami uczuciowymi. On tu będzie w Warszawie w przyszłym tygodniu, a ja próbuję załatwić sobie reportaż w Trójmieście, konkurencja szalona, ale może mi się uda, to też historyczne, bursztyn, szesnasty, siedemnasty wiek…

– Deotyma się kłania?

– No? Ekranizacja dla dorosłych, uczciwa, zebrałabym materiał…

– Czekaj – powstrzymałam ją. – Czy już ktoś tego kiedyś nie spieprzył? Coś mi majaczy w pamięci…

– To może było przed wojną – zawyrokowała Magda z niesmakiem. – Bo nic takiego sobie nie przypominam. A mój desperado mexicano już tam jest zafiksowany, co najmniej na trzy miesiące, będę robiła tak wolno, jak tylko potrafię. O, popatrz! To ten.

O, do licha. Rzeczywiście, chłopak jak brzytwa. Razem z Magdą na zdjęciu, piękna para, miała rację, Teksas, Meksyk, nawet sombrero mu niepotrzebne, najprawdziwszy desperado w pełni ucywilizowany, Europa! Rzadki okaz.

– Tylko mu konia i lasso – pochwaliłam. – I taką spluwę przy boku…

– Dwie!

– Mogą być dwie. Nie w moim typie, ale nie dziwię ci się. Bardzo dobrze, rób ten bursztyn, ale przedtem wydłub mi kasety z telewizji, żebym ci mogła dobrze życzyć!

Zostałam z Poręczem. Co on miał do Ewy Marsz? Gach Ewy Marsz paskudził życie Martusi, Ewę miał w Warszawie, Martusi paskudził w Krakowie, podróżnik taki…? I kiedy to było, bo przecież nie równocześnie…?

Pamięć przetarła oczy i rozbudziła się porządniej. Dawno i możliwie szybko wyrzuciłam z niej temat, bo napełniał mnie niesmakiem, ale teraz zaczynały wracać szczegóły i każdy następny rozpalał rozmaite uczucia, w których na pierwszy plan wychodziła wręcz zgroza, natrętnie sugerująca pomyłkę.

Czy to w ogóle możliwe, żeby Ewa Marsz poderwała sobie takiego Poręcza…?

A otóż właśnie wcale nie poderwała.

Dopiero późnym wieczorem Martusia uruchomiła swoją komórkę i już od pierwszej chwili splunęła jadem w telefon.

– Poręcz…! To już nie masz, o kim…? Nie mów do mnie takiego obrzydliwego słowa! Ta świnia…!!!

– Co do świni, tak mi się właśnie wydawało, ale nie pamiętam detali – powiedziałam kojąco. – Kiedy to było dokładnie, ta cała twoja afera?

– No ile to…? Prawie cztery lata temu! I gówno mu z tego przyszło, nie utrzymał się, czekaj, zaraz ci przypomnę, chociaż mówiłam sto razy i ciągle jeszcze mnie trzęsie ze wstrętu… Darować sobie nie mogę, że jeszcze i ciebie o mało, co nie wplątałam!

Wreszcie błysnęło dokładne przypomnienie. Oczywiście, że mówiła, nawet poznałam wtedy tego Poręcza przelotnie jako amanta Martusi, na oko robił doskonałe wrażenie, jednakże tuż pod wierzchem miał coś, co mnie z miejsca cofnęło. I nie mogłam zrozumieć, dlaczego trysnęła ku niemu takim zapałem, chociaż może to kwestia gustu, ale od samego początku miałam złe przeczucia…