Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 36 из 45



Włamać się…? Ten jakiś Sroczek czy Sroczak miał wytrychy, policja je zabrała, gdybym miała wytrychy… Skąd się bierze wytrychy?

Ściana między kuchniami była gruba, przewodowa, szły w niej wentylacje, półtorej cegły co najmniej. Kułabym całą noc. W dodatku skrytka jest metalowa, tak pradziadek napisał, może mieć tył z grubej blachy. Zawładnąć kluczami sąsiadów, odcisnąć… Jak…?! Zaraz…

Znów zaczął mi się lęgnąć pomysł. Przypuśćmy, że u pani Biernackiej zepsuł się telefon, iść do sąsiadów z grzeczną prośbą o skorzystanie, zadzwonić do biura napraw… Gdzie u nich stoi telefon…? Do biura napraw można dzwonić do upojenia, ciągle zajęte, stracą może cierpliwość, zostawią mnie samą. Klucze trzyma się różnie, w torebce, w kieszeni, na jakiejś szafce, na półce w przedpokoju… Może wiszą na gwoździu. Dopaść tych kluczy, odcisnąć potrafię, nie darmo tę sztukę praktykowałam. Zepsuć telefon też potrafię…

Zastanowiłam się nad sąsiadami. Od pani Biernackiej dowiedziałam się już o nich wszystkiego. Dzieci nieszkodliwe, chłopiec starszy, dziewczynka młodsza, obydwoje już nie w tym wieku, żeby się gapiły na obcą osobę Osoby dorosłe, z babcią włącznie, pracują, dzieci chodzą do szkoły, sytuacja wręcz cudowna, byle tam wejść. Przez pół dnia nie ma nikogo w domu, lekkomyślni, zamykają tylko na dwa zamki…

Do realizacji pomysłu przystąpiłam nazajutrz po spotkaniu tej kobiety, której omal się nie zwierzyłam. Słusznie czułam do niej sympatię i zaufanie, nie pozwoliła mi gadać. Miała rację.

Pani Biernacka, jak zwykle, pobiegła do kuchni robić herbatę. Nie poszłam za nią, zostałam w pokoju i zajęłam się aparatem telefonicznym. Wyłączany. Wtyczka oczywiście, najłatwiej, jedna śrubka, śrubokręt przyniosłam ze sobą. Odłączyłam jeden przewód, nie udało mi się w pośpiechu zrobić tego precyzyjnie, tak żeby nie budziło podejrzeń, każdy mógł stwierdzić, że to specjalnie. Nie zepsuło się samo, ludzka ręka miała w tym swój udział. Trudno, później tak samo naprawię, może zdążę, zanim przyjdzie jaki monter. Przykręciłam lekko, wetknęłam w gniazdko w ostatniej chwili.

Potem spytałam grzecznie, czy mogę zadzwonić. Zleceniodawcy przez cały dzień nie mogłam złapać, teraz powinien być w domu. Podniosłam słuchawkę i telefon okazał się głuchy.

Pani Biernacka zdenerwowała się okropnie, ona jest stara, musi mieć kontakt ze światem, bez telefonu jak bez ręki! Propozycję, że zaraz pójdę do sąsiadów kotłować się z biurem napraw, powitała radośnie. Nie umiała sama niczego załatwiać i nienawidziła załatwiania z całego serca, na to właśnie liczyłam. Zadzwoniłam, otworzył mi facet.

Pani Biernacka w swoich drzwiach przedstawiła mnie i cofnęła się do wnętrza.



Przyjrzałam się mu. Czterdziestka gwarantowana, stan niezły, druga młodość z niego buchała. Spojrzał, dostrzegłam błysk w oku, mogłam go poderwać jak nic, ale z dwojga złego wolałam hecę z telefonem. Ależ oczywiście, proszę bardzo, mogę dzwonić, ile zechcę, pani Biernacka bez telefonu to istne nieszczęście, wszyscy o tym wiedzą, biuro napraw, numer… Znałam numer, nie musiał mi pomagać, ale oka ode mnie nie odrywał Aparat stał w salonie na stoliku, obok fotel, usiadłam, zaczęłam kręcić, symulując zakłopotanie, a nawet zgoła rozpacz, tak mi przykro, że przeszkadzam. Ależ skąd, nie przeszkadzam wcale, pomoc sąsiedzka i tak dalej. Nie był w domu sam, słyszałam głosy, z kuchni dobiegało pobrzękiwanie naczyń, któraś, żona albo babcia, zmywała.

Biuro numerów nie zawiodło, było ciągle zajęte. Uśmiechałam się przepraszająco do tego roziskrzonego capa i kręciłam możliwie wolno, długo słuchając sygnału zajętości. To może potrwać, powiedział, a może pani napije się kawki, a może winka…

I w rym momencie dostrzegłam dwie rzeczy. Damską torebkę na długim pasku, zawieszoną na oparciu krzesła, i męską marynarkę na drugim krześle. Pan domu miał na sobie bonżurkę. Uświadomiłam sobie, jednym błyskiem, rozkład i funkcje mieszkania, trzy pokoje, jeden dla dzieci, jeden dla babci, salon dla państwa, służy bez wątpienia także za sypialnię, piękny tapczan… Klucze muszą być albo w damskiej torebce, albo w kieszeni marynarki. Chyba że nosi je w kieszeni jesionki, może uda mi się pomacać w przedpokoju, ale najpierw tutaj…

Plastelinę i dwa odpowiednie pudełka miałam przy sobie na wszelki wypadek. I spódnicę z szerokimi kieszeniami. Włożyłam rękę do lewej, zawahałam się co do kawki, bo tworzywo jeszcze było za twarde, jeśli pan taki uprzejmy, powiedziałam, ale nie, za chwilę, zobaczymy, czy mnie nie połączy. Nie połączyło. Symulując rezygnację, odłożyłam na chwilę słuchawkę, zajęłam się pogawędką, ach tak, znam panią Biernacka od dzieciństwa, zdaje się, że nawet mieszkałam tutaj, z rodzicami i babką, nie, skąd, nic nie pamiętam, plastelina miękła, znów spróbowałam biura napraw, nie ryzykując usłyszenia długiego sygnału, rozłączyłam się, przyjęłam propozycję kawki. Nie będzie przecież dzwonił na służbę, tylko sam poleci do kuchni i zostawi mnie bez opieki bodaj na chwilę. Może jest tam babcia, od pani Biernackiej wiedziałam, że to jego matka, a nie żony, nie musi się jej bać, nie będzie łypała złym okiem. Rzeczywiście, poleciał. Odłożyłam słuchawkę, zerwałam się, obmacałam marynarkę, nic, zajrzałam do damskiej torebki, o Boże, klucze w niej były! Gorąco mi się zrobiło, tylko spokój, cztery sztuki na kółku, cholera, od czego…? Odcisnęłam wszystkie, gniotąc z całej siły, trwało to dwanaście sekund.

Kiedy wrócił, już znów kręciłam. Pojawiła się nagle żona, musiała być w łazience, wyszła w szlafroku i z ręcznikiem na głowie, istny cud, że nie dwie minuty temu! Grzecznie wyjaśniłam sytuację, zawahała się, łypnęła okiem na męża, uczepiłam się telefonu, biuro napraw odezwało się nagle, „biuro napraw, proszę czekać”. Dobra, czekałam, z kawką na tacy rzeczywiście wkroczyła babcia, zostałam elegancko przedstawiona jako kuzynka pani Biernackiej, żona wycofała się na zaplecze. W słuchawce usłyszałam wreszcie ludzki głos. Zgłosiłam tajemnicze uszkodzenie, rozłączyłam się, wypiliśmy tę kawkę we czworo, bo żona wróciła, w elegantszym szlafroku i w ręczniku udrapowanym bardziej malowniczo, z lekkim makijażem, widocznie wolała jednak przypilnować małżonka, znów popłynęło gadanie o rodzinie, która tu niegdyś mieszkała. Pożegnałam się możliwie szybko, bo przecież pani Biernacka czekała…

Oglądałyśmy potem film w telewizji, beznadziejnie głupi, ale nie szkodzi, sama to zaproponowałam, bo zamierzałam naprawić telefon. Przy okazji upewniłam się, czy ta babcia rzeczywiście pracuje, wyglądała na sześćdziesiątkę i mogła być na emeryturze, okazało się, że owszem, nie tyle pracuje, ile pilnuje własnego zakładu kosmetycznego, jest fachowcem wysokiej klasy, sama zabiegów nie robi, ale kształci młode kadry. Lubi to. Od dziewiątej dzień w dzień urzęduje w firmie.

Pani Biernacka usiadła blisko ekranu, ja za nią, znacznie dalej, powiedziałam, że z daleka lepiej widzę, ulokowałam się prawie przy ścianie, tuż obok gniazdka. Nade mną świecił kinkiet. Znów rozkręciłam wtyczkę, już teraz bez pośpiechu, przymocowałam drucik możliwie porządnie, chociaż niezbyt pięknie, włączyłam urządzenie, które przy tym brzęknęło, ale na szczęście pani Biernacka nie zwróciła uwagi. Musiałam już ten cholerny film obejrzeć do końca, krzesło gryzło mnie w tyłek, nie wiedziałam, jak te odciski wyszły, pudełka wyjęłam z kieszeni, włożyłam do torby, niech stwardnieje. Pocieszałam się myślą, że w razie potrzeby zepsuję telefon jeszcze raz, nawet kilka razy, i uparcie będę dzwoniła do biura napraw od sąsiadów, przyzwyczają się do mnie, a już wiem, gdzie trzymają klucze…

Wyszłam wreszcie, sąsiad był na dole, udawał, że naprawia samochód, nad otwartą maską łypał okiem na drzwi, szlag jasny żeby to trafił. Zaproponował podwiezienie, czekał na mnie, to w oczy biło. Casanova się znalazł, głupi cep, jeszcze tego brakowało, żeby żona poczuła do mnie niechęć, nie wpuści mnie do mieszkania, mają okna od ulicy, nie daj Boże wyjrzy i zobaczy te konszachty. A on już był gotów i otwierał zapraszająco drzwiczki. Nie mogłam się wyłgać, nikt nie uwierzy, że nad życie uwielbiam piesze spacery po zadeszczonym mieście, w ciemnościach i błocie. Namawiał na małą kolacyjkę, nie mogłam go sobie zrażać na wszelki wypadek, z żalem odmówiłam, umówiona jestem u znajomych, pozwoliłam się zawieźć na Różaną, niech przynajmniej wyciągnę z tego jakąś korzyść. Odczepiłam się wreszcie.