Страница 37 из 45
Na Różanej mieszkał ślusarz, ten sam, który mi robił niegdyś klucze ciotki. Też z odcisku. Ponownie pokazałam dowód osobisty, ponownie zełgałam przyczyny, dla których nie mogę przynieść oryginalnych kluczy. Tym razem była to ciężko chora osoba, ktoś z kluczami musiał z nią zostać w domu, drugi komplet dawno zgubiła, poniewiera się pewnie gdzieś po mieszkaniu, ale nie sposób go znaleźć. Uwierzył czy nie, w każdym razie obiecał dorobić na jutro rano, okazało się, że odciski wyszły całkiem nieźle. Boże jedyny, czy ja będę mogła kiedykolwiek przestać łgać na prawo i na lewo…?
Czekali na mnie pod domem na Granicznej…
– O rany kota, mnie się coś robi – oznajmił Henio już w progu. – Odczepić się od tej Kasi raz na zawsze, albo się z nią ożenić, bo tak jak jest, to już w ogóle nie do wytrzymania. A poza tym, bomba! Dwie bomby!
Zaciekawił nas ogromnie. Mnie w każdym razie, Janusz możliwe, że już coś wiedział. Zdjęłam pokrywkę z garnka i woń potrawy rozeszła się po całej kuchni, wydatnie poprawiając nastroje i tak już dość euforyczne. Tym razem były to zrazy zawijane, bez kaszy wprawdzie, ale za to z makaronem i sałatą, do której wrzuciłam wszystko, co mi pod rękę wpadło. Ogórki, jajka, pomidory, paprykę, pora w plasterkach, kiwi i parę i
– Ciekawe, czy ona umie gotować…
– Kto?
– Kasia.
– Nie masz większych zmartwień?
– Nie wiem jeszcze. Dużo wyszło. Po kolei mam gadać, czy od końca…? Nie, żadne takie, po kolei, bomby będą na deser. No, jedna…
Postawiłam garnek z mięsem na stole i zaczęłam nakładać na talerze.
– No! – pogoniłam niecierpliwie. – Niech pan zaczyna!
– Twoja koncepcja – rzekł Henio, wskazując widelcem Janusza. – Tyran się ujął honorem, z litości może poczekać, ale Kasi chłopaka musi mieć. Wczoraj wieczorem poszedłem razem z Jacusiem, Kasia szlajała się po mieście i wróciła późno, nie szkodzi, Jacuś szybki Gonzales i dużo czasu sprawa nie zajmie, tak ją zbajerowałem. Odciski palców z mieszkania przyszliśmy pobrać. Czysto tam do obrzydliwości, Jacuś nosem kręcił, ale sprężył się w sobie i znalazł co należy. Wytłumaczyłem, że Dominika z jej biografii musimy wyeliminować, on prószył, a ja o gości pytałem. Przyniosłem taśmę.
Taśma rozwiązała dylemat: jeść czy mówić. Słuchaliśmy pogawędki z Kasią, a Henio spokojnie delektował się zrazami.
– Nikt do mnie nie przychodzi – odpowiedziała Kasia na pytanie. – Nie przyjmuję tu gości, przecież pan wie, że to nie jest moje mieszkanie.
– A imieniny na przykład?
– Imieniny urządziłam w piwiarni na Puławskiej.
– I naprawdę nie było tu nigdy nikogo poza panią?
– Owszem. Mój chłopak. I już mówiłam…
Nagłe terkotanie na taśmie oznaczało sygnał telefonu. Słuchawkę podniosła Kasia.
– Słucham… Co pani powie? To doskonale!… Pewnie sprawdzili od razu i to była jakaś drobnostka… Nie, skąd, dopiero wróciłam… Ależ nie ma za co, no wie pani… Cieszę się, że pomogło… Z pewnością będzie w porządku… Ja również… Dobranoc.
– Kto to był? – spytał Henio z przyjacielskim zainteresowaniem.
– Pani Biernacka – odparła Kasia. – Miała zepsuty telefon i właśnie mnie zawiadomiła, że naprawili. To przyjaciółka mojej babki.
– Wróćmy do pani chłopaka. Kiedy był ostatni raz?
– Nie powiem. Już tylko dwa dni. No, może trzy.
Ciężkie westchnienie Henia zakończyło tę rozmowę. Janusz wyłączył magnetofon.
– I co cię w tym wszystkim tak uszczęśliwiło?
– Po kolei – odparł Henio i dołożył sobie sałaty. – Tyran ma nosa i coś go tknęło. Poszedł dziś rano człowiek do tej pani Biernackiej, podszywając się pod montera, Mulewski to był, on faktycznie telefoniarz. Grzecznie wypytał, jak to było z tym zepsuciem, z tym że przedtem sprawdziliśmy w biurze napraw. Owszem, przyjęli zgłoszenie, twierdzą, że uszkodzenie zaistniało w aparacie. Nikt tam nie poszedł, bo prawdziwi monterzy nie tacy znowu wyrywni do latania, naprawiło się samo. Wczoraj wieczorem te zjawiska nastąpiły. No i otóż Kasia tam wtedy była.
– Kiedy była?
– Jak się tak psuło i naprawiało. Mulewski rozkręcił ustrojstwo i powiada, że ktoś majstrował przy wtyczce, odłączył przewód i niezdarnie przyłączył z powrotem. Mulewski nie Jacuś, nie potrafił ocenić, kiedy to się stało, wczoraj czy miesiąc temu, ale upiera się, że niedawno. I mówię jeszcze raz drukowanymi literami, że Kasia przy tym była. I co wy na to? Bo Tyran owszem, ma swoje poglądy.
Janusz się zainteresował.
– Zaraz. Poszukajmy motywu, zakładając, że to ona. Ta Biernacka chciała gdzieś dzwonić, albo czekała na jakiś telefon?
– Nie, to Kasia dzwoniła. Służbowo. Nie dodzwoniła się, bo właśnie wyszło, że telefon głuchy.
– A skąd dzwoniła do biura napraw?
– Od sąsiadów.
– Ejże… Sąsiedzi!
Henio gwałtownie uniósł głowę znad talerza i spojrzał bystro.
– Pretekst do wizyty…?
– Może. Co tam jest, u tych sąsiadów?
– Nic, poza tym, że to właśnie było kiedyś mieszkanie jej babki.
– I ty jeszcze na to nie wpadłeś! – powiedział Janusz z politowaniem. – Jasna sprawa, chciała się dostać do mieszkania babki, nie budząc podejrzeń. Jak ten telefon załatwiła, pojęcia nie mam, bo musiała wtyczkę rozkręcać i skręcać dwa razy, to wymaga czasu…
– Ona ma duże zdolności manualne.
– Dobra, załóżmy, że rozkręcała tylko raz, ta Biernacka pewno nawet nie popatrzyła. Jakąś chwilę sobie znalazła. Teraz pytanie, po co jej było mieszkanie babki?
– Ma szmergla na tle przodków – przypomniałam. – Chciała sobie odnowić wspomnienia i głupio jej było przyznać się do tego.
– Wykluczyć nie można, ale ja bym na tym nie poprzestawał…
– Tyran przypuszcza, że może tam ktoś miał zadzwonić o tej porze i Kasia mu to uniemożliwiła, ale pomysł z mieszkaniem babki bardziej mi się podoba. Na jaką ciężką nieprzemakalną… Hej, a może znowu zamurowane mienie po pradziadku? Wiecie, że to jest myśl! Przeprowadzała rekonesans dla chłopaka!
Henio rozkwitł rumieńcami i Janusz popatrzył na niego podejrzliwie.
– Dlaczego akurat dla chłopaka?
– Ha! No dobra, przyszedł czas na grubszą bombę. Jacuś u Kasi tak strasznie milczał, że aż to było nienormalne. No i wyszło od razu rano, sam sobie, powiada, nie wierzył i musiał sprawdzić. Znalazł dwa wyraźne odciski palców, nie Kasi, a faktycznie więcej nikogo tam nie było i mogłem się z gośćmi nie wygłupiać, no i zgadnijcie, te dwa odciski, to czyje?
– Chłopaka chyba, nie? – powiedziałam niepewnie, bo fanfary w głosie Henia świadczyły o czymś więcej.
Janusz patrzył na niego przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami.
– O, kurzy flak! Znalazł się czwarty z Konstancina…?!
Henio zaczął kiwać głową tak, że powi
– Z jej wiedzą, czy bez? – zastanawiał się Janusz. – Nic dziwnego, że go tak ukrywa… Jak znam Tyrana, teraz już nie popuści. Kasię przyciśnie, to pewne. Już zaczął?
– Nie – odparł Henio, ciągle kiwając głową. Uświadomił sobie, co robi i zmienił gest na przeczący. – Jeszcze nie, bo jej nie złapał, gdzieś ją diabli od rana ponieśli, ale kazał jej zostawić w skrzynce powiestkę na jutro. Już mu się teraz nie wyłga, chyba że naprawdę nic nie wie, a on tam był na własną rękę. Bo to też możliwe.
– W gruncie rzeczy o Kasi mało wiadomo – zauważyłam z naganą. – Stara jędza nieboszczka przesłoniła świat i żadnych plotkujących przyjaciół, znajomych i wrogów nawet o nią nie pytano.
– Pani Krysia Pyszczewska za pół społeczeństwa obstanie! – zaprotestował Henio.
– Ale o chłopaku nie wiedziała. Kasia studiuje i pracuje w reklamach. I tyle. A co więcej… Co prawda, dużo więcej już nie zmieści, ale nawet tej odrobiny brakuje.
Henio, wciąż pełen satysfakcji, przyjrzał mi się z niesmakiem.