Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 37 из 73

– Myśl ma niegłupią, nie miałbym nic przeciwko…

– Kociu, mnie się zdawało, że rozmawiamy poważnie!

– Jak cholera. Zgoła grobowo. Temat nawet pasuje… Czekaj, powiedziałaś, że masz jakąś myśl…?

Tyle mówiłam, mogłam powiedzieć i resztę.

– Tak. Wdowa-drapak po tym utopionym Florianie. Ciekawa jestem, co się z nią dzieje i czy znalazła swoje pieniądze. Zapomniałam o niej trochę, bo prawie od pierwszej chwili po moim przyjeździe pokazał się bursztyn i byłam zajęta. Ale coś tam było nie tak i teraz właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy jedno z drugim nie miało jakiegoś związku. Nic nie wymyślę sama z siebie i muszę poczekać do jutra. Waldemar może coś wie.

Teraz Kocio zamilkł na dłuższą chwilę. Zapalił papierosa, rozlał do kieliszków resztę piwa i chyba również podjął decyzję.

– No dobrze, powiem ci prawdę. Ja o bursztynie ze złotą muchą słyszałem. Krążą o nim wieści, że jest podejrzanego pochodzenia, i widzę, że słusznie. Przyjechałem tu dla zakupów, to fakt, ale przy okazji chciałem dotrzeć do źródła.

– No to właściwie już dotarłeś.

– I zakupów dokonałem. Kiedy wracasz do Warszawy?

– Nie wiem. Jak bursztyn przestanie lecieć. Lada chwila.

– Jutro on będzie?

Posłuchałam uważnie. Nic nie wyło, panowała cisza.

– Przeoczyłam prognozę pogody. Ale jeśli nad ranem nie powieje, jest szansa. A, prawda! Waldemar wypłynął, on słuchał prognozy dla rybaków, znaczy sztormu nie będzie. Bursztyn może podejść.

– Taką siatkę dałoby się skombinować? Ten Waldemar ma może coś zapasowego?

– Widzę, że nareszcie poszedłeś po rozum do głowy…

– A dlaczego nie? Co mi szkodzi spróbować…?

Rzeczywiście, nic nie szkodziło, a bursztyn podszedł. Nie była to upojna obfitość, resztki złoża leciały, coś niecoś jednak można było uzbierać. Kocio okazał się operatywny, od Waldemara pożyczył starą siatkę, od kogoś i

Waldemara niełatwo było złapać, bo miał pełne ręce roboty. Dwieście kilo łososia zostawił żonie i popędził z powrotem na plażę, kiedy zaś przed wieczorem wróciłam do domu, okazało się, że jest na Zalewie. Przypłynął już w ciemnościach, postawiwszy siatki na śledzia, po czym od razu poszedł spać, w planach znów mając łososia przed świtem. – Trzeba korzystać, bo zapowiadają zmianę pogody – powiedziała z westchnieniem Jadwiga. – Schudnie mi na wiór, bo prawie nic zjeść nie zdążył. Ale co złapie teraz, to nasze, a potem nie wiadomo jak będzie. Węgorz się pokazał, chce pani? Będę wędzić jutro.

Pewnie, że chciałam. Usiadłam nad gorącym sandaczem i pomyślałam, że nie ma siły, Waldemara dopadnę dopiero, jak nastąpi ta zmiana pogody. Prawdopodobnie wtedy zastopuje się wszystko, i ryby, i bursztyn.

– Nie wie pani przypadkiem, co się dzieje z wdową po tym Florianie, co się utopił dziesięć lat temu? – spytałam dość beznadziejnie. – Z tą co twierdziła, że ją okradli, a potem się wyparła?

– O, jej tu już dawno nie ma – odparła Jadwiga bez wahania. – Sprzedała dom i wyniosła się do Elbląga. Możliwe, że ją naprawdę okradli, bo jakoś nie bardzo się wzbogaciła, a ten Florian przecież miał pieniądze.

To mnie zainteresowało porządnie. Nieboszczyk Florian miał pieniądze z pewnością, jeśli nie posiadał ich w chwili śmierci i jeśli nie został okradziony, musiał je na coś wydać. Na cóż, na Boga, takiego mógł je wydać, czego nie dało się zauważyć? Może ta wdowa mieszka we własnym pałacu? Pożałowałam z serca, że Jadwiga nie należy do namiętnych plotkarek, wiedziałaby wszystko!





Wdowa w Elblągu mieszkała w zwyczajnym, małym mieszkaniu i żyła skromnie, tyle że trochę utyła, co by świadczyło o rzetelnym skąpstwie Floriana. Tę informację Jadwiga posiadała wyłącznie dzięki temu, że blisko wdowy mieszkała jej siostra, stąd pochodząca, a zatem wdowie znajoma. Widywały się.

– Dziwna to jest w ogóle historia – powiedziała, siadając przy stole z herbatą. – Mnie to nie obchodzi, dość mam zajęcia i bez cudzych kłopotów, ale zdaje się, że raz się Florianowa mojej siostrze zwierzała. Coś mówiła, że przez całe życie Florian te pieniądze ścibolił, a przed śmiercią stracił. No, niezupełnie przed śmiercią, jakoś trochę wcześniej. Nie wiem, nie pamiętam, w jakiś interes się wdał, komuś za coś zapłacił, pożyczył może… Chyba pożyczył…? Nie wiadomo komu. Przepadły na zawsze. Siostra mi to powtarzała, bo się przejęła, nie wiem dlaczego, i nawet słuchałam, ale już zdążyłam zapomnieć.

– Szkoda.

– Zrobić pani herbaty?

– Dziękuję, sama zrobię, niech pani siedzi przez chwilę spokojnie. Jeśli tu, w Piaskach, nikt żadnego interesu nie robił, to musiał pożyczyć komuś obcemu, nie stąd.

– Było w tamtych czasach jakieś gadanie o spółce z Niemcami, pamięta pani może? Na przetwórstwo rybne. Całego śledzia od nas brali. Waldek coś mówił, że można by w to wejść razem z nimi tak po cichu, ale ja nie chciałam. Może Florian na to poszedł, bo on był naprawdę chciwy…

Zwątpiłam, czy od Waldemara dowiem się więcej. Wnioskując z przepadku całego prawie mienia, wdowa po Florianie też więcej nie wiedziała. Uparty musiał być ten Florian i w ogóle sobek.

– A, właśnie! – przypomniałam sobie nagle drugą sprawę. – Już dawno miałam panią zapytać i nie było kiedy. Kto tam teraz mieszka, w tym domu naprzeciwko? Ci sami ludzie, co kiedyś mieli szopę?

– A skąd – odparła Jadwiga obojętnie. – Oni już dawno znikli. Chyba sprzedali plac jakiejś swojej rodzinie, ale nie jestem pewna. Tyle wiem, co z plotek.

– Ale może kogoś tam pani widuje?

– Jakim sposobem? Nawet nie mam okna od tamtej strony, sama pani wie. Chyba że na werandzie jestem albo w garażu, ale czy ja wtedy mam czas patrzeć?

Prawie straciłam nadzieję na jakiekolwiek informacje o aktualnych mieszkańcach nietypowej willi. Jadwiga rzeczywiście urzędowała głównie po wewnętrznej stronie domu, gdzie miała zajęć powyżej uszu. Na werandzie bywała w lecie, przy wydawaniu posiłków wczasowiczom, co nie sprzyjało kontemplacji widoków, w garażu zaś, od początku użytkowanym jako sieciarnia, czyściła całe tony ryb, przeważnie odwrócona tyłem do drogi. Co ona miała widzieć tyłem…?

– Plotki też ce

– Z plotek wynika, że nie wiadomo w ogóle czyje to jest. Takie mam wrażenie, że tam się coraz to ktoś i

Zamilkła, patrząc w okno, za którym cztery koty z zaciekłością wydłubywały szczątki ryb ze skłębionej w ogródku sieci. Zamyśliła się i ożywiła.

– Wie pani, że to śmieszne. Jak wracałam ze sklepu, ona, to była chyba ta dziewczyna, bo przecież wszystkich tu znam… szła naprzeciwko mnie i nagle jakby się schowała. Ukryła. Skoczyła na tę skarpę do lasu, jakby ją co ugryzło.

Aż się zdziwiłam, mnie się tak przestraszyła czy co? Obejrzałam się, za mną szło trzech rybaków, zwyczajni ludzie… Mogła skręcić sama z siebie, bo chciała, ale tak jakoś śmiesznie wyszło…

– A kto za panią szedł?

– Młody Rostek, zna go pani, syn starej Kostkowej, z tego domu za moim szwagrem. Lulek, też go pani chyba zna…? I Terliczak. Nikt więcej.

Zainteresowałam się równie gwałtownie, jak irracjonalnie. Co mnie właściwie obchodziła dziewczyna z domu naprzeciwko? A jednak obchodziła mnie, diabli wiedzą czemu, może dlatego, że wywęszyłam w niej jednostkę, wystraszoną dzikiem. Też właściwie bez powodu, dzika w lesie przestraszyć się może każdy, w dzieciństwie czytałam historię o dziewczynie, która pół dnia przesiedziała w sadzie na starej gruszy, ponieważ pod nią żerował zwyczajny domowy prosiak, tyle że czarny. Ta jednakże miała twarz…

– Ciekawe – mruknęłam. – Pani Jadwigo, ja żaden sfinks nie jestem i być nie zamierzam. Tak mi się widzi, że tę dziewczynę spotkałam w lesie i zamajaczyła mi w pamięci, czy ja jej przypadkiem nie znam…? Nie wie pani, jak ona się nazywa?