Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 26 из 59

A

“Usiłujemy zagadać swój strach i rozpacz, udajemy, że nic się nie dzieje. Zabijamy czas, który nas dzieli od dnia, gdy choroba zrobi dalsze postępy”, myślała A

– Ty płaczesz, mamusiu? – spytała dziewczynka.

– Nieee… kurz drażni mi oczy – odparła A

Ewa przyjrzała się jej uważnie. Też chciała zapomnieć o własnym lęku.

– A jak wyglądało to pióro, babciu? – spytała.

– Hm… pióro… – zamyśliła się starsza pani. Na strychu gęstniała ciemność, i w napływającym mroku dało się zauważyć słaby, ciepły blask, który rozjaśniał ciemny kąt ze starą pluszową kanapą. Może w dachu była szpara, przez którą wpadał promień zachodzącego słońca?

– To pióro wyglądało jak… jak pióro. Białe, długie, wysmukłe.

– Przypominało pióro gęsie? Łabędzie? Czy jakieś i

– Myślałam wtedy o tobie, nie o piórze. Leżałaś w szpitalu i… – starsza pani urwała.

Szpital przypominał jej o strasznej chorobie wnuczki, jeszcze niewidocznej, lecz wkrótce…

Ból głowy nie ustępował i Jan otworzył szeroko okno. Podparł brodę dłońmi i zapatrzył się przed siebie. Obok niego leżały zadrukowane kartki papieru, a drukarka produkowała wciąż nowe i nowe. Skopiował już mnóstwo dokumentów, przeczytał kilkadziesiąt dziwacznych, przekonujących lub wątpliwych opowieści o ludziach, którzy odczuli opiekę Anioła Stróża – i ciągle nie wiedział, czy ta sterta papierzysk pomoże mu trafić na jego trop.

– Dowód… – pomyślał. – Wciąż nie mam dowodu na jego istnienie.

I nagle przypomniały mu się ostatnie święta Bożego Narodzenia. Jan uwielbiał te święta, ale traktował je wyłącznie jako potrzebę podtrzymania tradycji; ot, swoisty rodzi

– Wierzysz w narodzenie w Betlejem? – pytał, zajadając ze smakiem smażonego karpia, A

– Więc wierzysz w stajenkę? w Trzech Króli? w Anioła, który zwiastował Dobrą Nowinę?

– Wierzę – odpowiadała z powagą starsza pani,

– Daj mi jakiś dowód, że to jest prawda – mądrzył się z uśmiechem Jan.

Babcia na początku próbowała dyskutować, ale z czasem zmieniła podejście, mówiła o czym i

– Zabawny jesteś, Janie – odparła łagodnie. – Wierzysz w istnienie drzew szpilkowych?





– Oczywiście. Jedno z nich właśnie tu stoi, ozdobione srebrnymi bombkami, mogę go dotknąć – zaśmiał się Jan.

– A wierzysz w duchy?

– Nie, bo nie mogę ich dotknąć.

– I to jest różnica między wiedzą a wiarą, której ty, naukowiec, nie umiesz pojąć – stwierdziła z powagą starsza pani. – Wiedza jest wtedy, gdy o czymś nie tylko wiesz, lecz możesz to zobaczyć, opisać, zdefiniować, a nawet dotknąć. A wiara, gdy nie widzisz, nie zobaczysz, nie dotkniesz, a mimo to jesteś pewien, że to jest.

– Na przykład czarne dziury w kosmosie – powiedział Jan. – Nigdy żadnej nie widziałem i nie zobaczę, a przecież istnieją.

– No widzisz – uśmiechnęła się babcia.

– …ale astronomowie wyliczyli matematycznie istnienie czarnych dziur! – wykrzyknął Jan.

– Sensem wiary jest bezgraniczna ufność, a sensem wiedzy są dowody. Wiara jest tam, gdzie nie ma dowodów, Janie – odparła babcia.

Bezgraniczna ufność… Wiara… “Czy ufam bezgranicznie w istnienie Aniołów, skoro już tyle przeczytałem o ich pojawianiu się od tysięcy lat?”, zapytał siebie Jan. “Nie. Jeszcze nie. Ale chciałbym ufać, gdyby to miało pomóc mojej córeczce”.

Głowa nadal mu pękała, a w obliczu gigabajtów informacji o Aniołach jego rozterki rosły, zamiast maleć. W końcu zarówno Eileen Freeman, jak i Sophy Burnham mogły być rozhisteryzowanymi, szukającymi taniej sensacji amerykańskimi damami. Amerykanie kochają sensacje i na Aniołach można tam po prostu nieźle zarobić: narobić dużo szumu wokół siebie, wydać kilka książek, odbyć kilkadziesiąt dobrze płatnych spotkań w radiu i telewizji, objechać świat z odczytami. Lecz przecież to nie panie Freeman czy Burnham wymyśliły, że Anioły towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Nie. To było faktem. I na to są dowody: naskalne malowidła, starożytne wykopaliska, religijne przekazy i księgi. Ale dlaczego ludzie żyjący w tak różnych czasach i odmie

W swym rozgorączkowaniu Jan nie zauważył, że od pewnego czasu, wsparty skudloną głową o płot, w ich okna wpatruje się Bezdomny. Teraz go dostrzegł i zmarszczył brwi. Córka i babcia wprawdzie przekonały go, że Bezdomny w niczym nie przeszkadza. Niczego nie chce, nie odzywa się, o nic nie prosi. Ale akurat w tym momencie Jana zirytowała ta nachalna, niechciana obecność. Właściwie jakim prawem podejrzany włóczęga wciąż ich prześladuje?! Dlaczego nachodzi właśnie jego rodzinę?!

Tak jak A

Jan, który wcześniej nie widział powodu, by nad tym się zastanawiać, Jan, który nigdy nie występował przeciw obcym, nie dzielił ludzi na lepszych i gorszych według ich wyglądu i majątku, nie ulegał przesądom – nagle wybiegł do ogrodu, zdecydowany schwycić Bezdomnego i raz na zawsze usunąć go z pola swego widzenia. To właśnie on, ten podejrzany, brudny obcy, winien jest całemu złu, jakie na nich spadło – tłumaczył sobie gorączkowo i biegł, pełen rosnącej złości, w stronę bezbro

– Obrzydliwy brudny włóczęga! Won! Uciekaj stąd! I to już! – krzyczał, dobiegając do płotu. Po drodze potknął się na ogrodowej ścieżce i jego agresja jeszcze wzrosła.

Bezdomny najpierw się skulił, a potem próbował uciekać. Lecz słabe, kalekie nogi nie niosły go wystarczająco szybko. Więc zatrzymał się, zasłonił rękami twarz i czekał. Jego prześladowca skoczył i szarpnął za długie, rozczochrane włosy. Pod gęstą grzywą ukazała się nagle chuda, blada twarz o ogromnych, świetlistych oczach, ale rozjuszony ojciec Ewy nie był w stanie zastanawiać się nad wyglądem obcego. “Widzę dwa Nieba, pełne skłębionych chmur, za którymi, gdzieś bardzo, bardzo daleko, kryje się oślepiający i świetlisty błękit” – przemknęło mu przez głowę, lecz fala gniewu przerwała tę myśl.

– Ty ohydny, brudny, nachalny gnojku! Ty… ty…! Ja ci pokażę! – i Jan zakrztusił się własną, niekontrolowaną złością. Stracił oddech, zaczął kaszleć – i wraz z tym kaszlem, szarpiącym płuca, powoli uchodziła z niego ślepa i bezmyślna furia. Nagle poczuł, że pragnie objąć tego obcego człowieka i zapłakać nad jego i swoim nieszczęściem. Chciał płakać nad samotnym i chorym, nad sobą, bezradnym i cierpiącym, nad swoją małą, skazaną na śmierć córeczką. Ale Bezdomny już oddalał się ścieżką, kuśtykając, a jakoś głupio byłoby za nim biec. Jan stał więc nieruchomo, patrząc w ślad za nim.

“Jutro… jutro go odnajdę i przeproszę. Nie, nie przeproszę, jest głuchy i niemy. Ale dam mu coś, co go ucieszy. Czekoladę? Książkę z obrazkami?… Nie, nic nie naprawi tego, co zrobiłem. Jestem głupi i podły, a miałem siebie za rozumnego człowieka”, rozmyślał wstrząśnięty, wracając powoli do domu. Wstydził się teraz samego siebie i nie wiedział, co zrobić z tym nie znanym mu wcześniej uczuciem. Może jednak dogonić obcego? Zaprosić do domu? Nakarmić?