Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 12 из 59

– To nie jest prawdziwy Anioł. A tamten był troszeczkę prawdziwy. Nie całkiem, odrobinkę, ale prawdziwy. A ten… ten jest sztuczny. I martwy. Gdyby te dzieci naprawdę szły tą kładką, wpadłyby do przepaści. On by ich nie uchronił – stwierdziła stanowczo wnuczka.

– Ja tego nie widzę. Co według ciebie różni tego i tamtego Anioła? – drążyła problem trochę zirytowana, a trochę zaciekawiona babcia.

– Tamten miał w sobie coś… coś anielskiego. A ten jest tylko malunkiem. Brzydkim malunkiem – powiedziała dziewczynka z uporem.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Nie wiem skąd. Ale wiem.

– A jak wygląda prawdziwy Anioł? – wypytywała dalej babcia.

Ewa pokręciła głową na znak, że nie ma o czym mówić, bo tak naprawdę nie wie, jak wygląda prawdziwy Anioł. I nie wie, dlaczego stary i nowy obrazek różni aż tak wiele.

Babcia i tak tego nie zrozumie, Ewa zaś tego nie wypowie, bo nie umie. Nie zna właściwych słów. A może takich słów nie ma.

Ave tkwił skulony w swej półludzkiej skorupie. Bał się i cierpiał. Wiedział, że nikt mu nie pomoże i że nikt nie może mu pomóc. Przywykł już do myśli, że rozproszy się w Mroku, który wciąż wokół niego gęstniał. Niekiedy wydawało mu się, że w tym Mroku widzi wypukłe, błyszczące oczy Vei i że dostrzega w nich litość, lecz nie umiał, a może nie chciał uwierzyć, że Czarni są zdolni do takich uczuć.

Poddawał się bez walki, gdyż nie było już o co walczyć. Wraz z utratą skrzydeł nie pozostał mu nawet cień nadziei… Nie, nie cień: blask nadziei! W świecie, do którego Ave przynależał jako Anioł, każdy cień wróżył coś złego; wszystko, co dobre, było spowite Światłem.

A teraz Ave chciał już tylko jednego: umrzeć w pobliżu ludzkiej Istoty, którą przestał chronić wyłącznie z własnej winy. Może, umierając, ofiaruje jej to jedno jedyne, co mu zostało: zdolność do pogodzenia się z cierpieniem. To niewiele. I dużo. Dlatego dotykając drewnianych paciorków, które zachowywały odrobinę ciepła ich właścicielki, Ave cały czas starał się przekazać jej tę najważniejszą myśl: “Cierpienie należy do życia. Jeśli cierpisz, wciąż żyjesz. Pogódź się z tym, mała dziewczynko…” Wierzył, że myśl mknie między Ziemią a Niebem i dociera do miejsca przeznaczenia. Czuł to.

“Cierpienie jest Złem i przynależy do Krainy Mroku”, Vea wtargnął w jego myśli szelestem suchych liści, zalegających kąt rudery. “A nagromadzenie cierpienia może być groźne. Niektórzy myślą, że cierpiąc, człowiek staje się lepszy, ale najczęściej bywa odwrotnie. Zdarza się wprawdzie, że cierpiąc, dochodzi się do rozumu, lecz rozum, Ave, nie należy do kategorii moralnych. Nie jest nierozłącznie związany z Dobrem. Przeciwnie, zdarza się, że Dobro urąga rozumowi, Zło zaś o wiele częściej bywa rozumne. Niekiedy trzeba wybierać między Dobrem a rozumem. Światłość strąciła nas z Drabiny, abyśmy stanowili przeciwwagę dla bezrozumnego Dobra i nierozumnej Miłości. To dzięki nam ludzkie Istoty uczą się trudnej sztuki wyboru. I Dobro, i Zło potrafią bowiem zniewolić człowieka, dopiero wybór pomiędzy nimi prowadzi do wolności. Jeśli zatem nie ma wyboru bez Zła, to czy nie mógłbyś mnie polubić, Ave?”

Ave słuchał szelestu liści i wycierał długimi włosami łzy, które ciekły mu po twarzy. Anioły nie płaczą. To, co anielskie w Avem, godziło się z losem. Nie był to w końcu, jak Ave zaczynał się domyślać, los pierwszego ani ostatniego Anioła. Lecz półludzkie ciało, które zyskał, gdy zetknął się z Ziemią, umiało płakać, więc korzystał z tego daru.

Ave do tej pory nie wiedział, że ludzkie łzy to z jednej strony wyraz ogromu cierpienia, lecz z drugiej także ulga. Razem z łzami wypływa cierpienie, by zrobić miejsce na nową, kolejną falę bólu. Inaczej ból przestałby się w nim mieścić. Zwłaszcza że ból napływał do Avego z każdym słowem Vei. Ave, nim spadł na Ziemię, wierzył, że każde istnienie powi

Czarno-biały świat Avego rozpadał się razem z nim na kawałki. Biały Anioł wierzył, że wszechświat zawdzięcza swoje piękno wyłącznie Dobru. Tymczasem głos Vei nieprzerwanie rozbrzmiewał w skrzypieniu desek i gontów starego domu, w pękaniu podłogi, w podmuchach wiatru, w szeleście liści, w stukocie owadzich nóżek lub brzęczeniu ich skrzydełek czy w skrzeczeniu gawronów:





– HARMONIA TO UKŁAD POMIĘDZY DOBREM A ZŁEM.

– Dobro nie wchodzi w żadne układy, zwłaszcza ze Złem! – obruszał się Ave.

– Biedny anielski pisklaku… Dobro rodzi się w opozycji do Zła, więc gdyby go nie było, nie byłoby też Dobra. Pomyśl o tym.

Ave rozmyślał nad jego słowami, ale nie mógł tego pojąć. Na Drabinie nikt nie mówił, że Dobro i Zło to dwie połowy całości. Nikt nie ośmieliłby się powiedzieć tego w miejscu, gdzie Światłość jaśniała najmocniej. Chyba że ta gorzka wiedza przychodziła powoli, że posiadały ją wyłącznie najstarsze Anioły? Może znali ją Archaniołowie Michał czy Gabriel – i właśnie dlatego byli Archaniołami – natomiast tacy jak Ave rzeczywiście byli tylko anielskimi pisklętami niegodnymi zdumiewającej i nadto skomplikowanej prawdy o bliźniaczej naturze Dobra i Zła?

Ave otrząsnął się i doszedł do wniosku, że to niemożliwe; to tylko bliskość szaroburej Ziemi, samotność i poczucie klęski osłabiały mu wolę; to one powodują, że nastawia ucha na nieprawdopodobne i świętokradcze podszepty Mroku.

– Dlaczego mnie nie lubisz? – zaszeleścił cicho Vea.

Ewa rosła, z pięciolatki stała się ośmiolatką, dziesięciolatką, a potem, nawet nie wiedzieć kiedy, dwunastolatką. Chodziła już do szóstej klasy i dotąd nie znalazła w szkole przyjaciółki. Wszystkie jej koleżanki trzymały się razem, tworzyły pary czy trójki lub grupy, tylko ona była wciąż sama. Ale dzięki temu Ewa inaczej ceniła czas. Nie chciała go “zabijać”, tracić na zabawę, bo każdą minutę, w której czuła się sprawna, zdrowa i nie przydarzało się jej nic złego, chciała dobrze wykorzystać. Niecierpliwiły ją rozmowy o niczym, męczyło wysiadywanie w McDonaldach czy cukierniach. Nie ciekawiły prywatki i szeptanie po kątach o sekretach płci. Jej mama rzeźbiła, nagie postacie i Ewa od dziecka znała tajemnice ciała skryte pod ubraniem. Wiedziała, że to nie bociany przynoszą dzieci.

Ani A

– Ona jest fantastyczna. Zwróć uwagę, jak znakomicie sama organizuje sobie czas! – mówiła A

– Nie marnuje go na głupoty – odpowiadał krótko ojciec Ewy, który uważał, że czas jest czymś najce

Tylko babcię więc niepokoiła cisza panująca w tym domu. Taka cisza krzyczy w domach ludzi bardzo samotnych, taka cisza panuje teraz w domu Pani Samej, której jedyny domownik, mały kundelek, wpadł pod auto.

Babcia, która mieszkała dwie uliczki dalej, nie tylko miała swoich przyjaciół, z którymi spotykała się w małych kawiarenkach i na spacerze, a czasem toczyła długie telefoniczne rozmowy. Miała też starego kota, Ancymona, i gdy przebywała w domu, rozmawiała z nim, informując go, co właśnie robi. Rozbijała ciszę głosem.