Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 69 из 70

Około piątej zaparkował wypożyczonego golfa na parkingu termi­nalu II lotniska we Frankfurcie.

Żeby odchodziła ode mnie powoli, krok po kroku, żeby mi łamała serce po kawałku, stopniowo, byłoby łatwiej – myślał, jadąc autostra­dą z Monachium do Frankfurtu. – Wybaczę jej. Ale niech mi powie wprost, że mam odejść. Nie w Internecie ani w e-mailu. Niech mi powie, stojąc przede mną. Już raz dostałem list i potem był piątek i wszystko się skończyło.

Samolot wystartował zgodnie z planem mimo mgły na lotnisku.

– Co panu podać do śniadania? Kawę czy herbatę? – pytała uśmiechnięta stewardesa.

– Niech pani mi nie przynosi żadnego śniadania. Ale czy mogłaby mi pani podać bloody mary? Podwójna wódka, mało soku. Tabasco i pieprz.

Spojrzała na niego, tracąc ten przyklejony służbowy uśmiech, po czym zaśmiała się i powiedziała:

– Nareszcie jakaś odmiana po tym nudnym «kawa czy herbata»! Po­dwójna wódka, mało soku. Zamiast śniadania.

Na ławce przed budynkiem jej biura usiadł około dziesiątej. Często wyobrażał sobie, jak może wyglądać to miejsce. Był trochę pijany. Za­nim wylądowali, stewardesa przyniosła mu jeszcze jedną bloody mary. «Podwójna wódka, mało soku. Tabasco i pieprz». Na tacy stały dwie szklanki. Gdy zdjął swoją, ona wzięła do ręki tę drugą i powiedziała:

– Wypiję z panem. Zamiast śniadania. Żeby poczuć, jak to jest. Za­raz i tak kończę pracę.

Stuknęli się szklankami.

Czuł się trochę jak znieczulony. To dobrze – myślał – nie poczuję tak mocno tych skaleczeń.

Do budynku jej firmy prowadziła szeroka brama upstrzona różnoko­lorowymi szyldami. Szyld jej firmy był wśród nich. Upewnił się zaraz rano. Około południa bramę zasłonił duży terenowy samochód z przy­ciemnionym szybami. Ktoś wysiadł z niego po tamtej stronie i wszedł do budynku. Kierowca zaparkował dokładnie na wprost bramy, ignoru­jąc zakaz parkowania w tym miejscu. Otworzył okno, zapalił papierosa i czytał spokojnie gazetę. Czasami spoglądał na zegarek. Widać było, że czeka na kogoś.

W pewnym momencie wysiadł i zaczął obchodzić samochód, oglą­dając z uwagą opony. Jedną po drugiej. Gdy skończył, przeszedł przez ulicę, kierując się w stronę kiosku z gazetami. Przechodząc obok ławki, na której on siedział, uśmiechnął się. W kiosku kupił papierosy i wrócił do samochodu.

Po chwili pośpiesznie wysiadł i obiegł samochód, żeby odebrać tor­bę od osoby wychodzącej z bramy. Ruszyli. Ignorując całkowicie i

W pewnej chwili samochód znalazł się dokładnie na wprost ławki. Spojrzał na kierowcę. Obok siedziała ona! W tym momencie samochód przyśpieszył. Po chwili zniknął w uliczce za kioskiem.

Tego samego wieczoru wrócił do Frankfurtu. Wysiadł z samolotu zbyt pijany, aby jechać samochodem. Oddał go w Avis na lotnisku we Frankfurcie i wrócił do Monachium pociągiem. Trwał w półśnie wy­muszonym przez zmęczenie i alkohol. Kierowca tamtego samochodu cały czas uśmiechał się do niego.

@11

Sześć miesięcy później.

ON: Tydzień spędzała w klinice, tylko na weekendy wracała do do­mu. Ordynator był dobrym znajomym jej ojca i załatwił wszystko tak, aby miała pokój praktycznie tylko dla siebie.

Mieszkali już w nowym mieszkaniu. Od wschodniej strony, tam gdzie był balkon, okna wychodziły na las. Na pokój dzieci

Wszyscy tak niewiarygodnie dbali o nią. Matka obiecała, że wpro­wadzi się do nich na kilka pierwszych tygodni po urodzeniu. Była taka dobra dla niej. Tylko czasami pytała:

– Dlaczego ty się tak mało uśmiechasz?

Tego czwartku w klinice odwiedziła ją Asia. Wiedziała, że dzisiaj nie będzie jej męża, więc przyszła. Wyglądała świetnie. Schudła. Skró­ciła i rozjaśniła włosy. Uśmiechała się cały czas.

Zaczęły wspominać Paryż. Śmiały się. Było jak dawniej.

– A pamiętasz tego recepcjonistę z hotelu? – zapytała w pewnym momencie Asia. – Widać było, że tylko ty mu się podobasz. Alicja nie mogła tego przeżyć. A pamiętasz...

Przerwała jej i zapytała szeptem, rozglądając się dokoła:

– Asiu, zrobisz coś dla mnie? Asia spojrzała na nią z uwagą.

– Mogłabyś pójść do mojego biura i odczytać pocztę komputerową, która do mnie przyszła? Ja wiem, że to już pół roku, ale jestem pewna, że Jakub coś napisał. – Spuściła głowę na dół i wyszeptała: – Chciała­bym wiedzieć, że mi przebaczył.

Podała Asi kartkę z kodem i hasłem do jej skrzynki pocztowej.

– Jestem prawie pewna, że nie zmienili kodu w bramie prowadzącej do naszych biur. Idź tam późno, kiedy już nikogo nie będzie. Pójdziesz?

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytała Asia poważnym głosem.

– Tak. Od kilku tygodni zasypiam, myśląc tylko o tym. I budzę się z tą samą myślą. Chcę wiedzieć, czy mi przebaczył. Rozumiesz?! Tylko to.

– Nie płacz, do cholery! Oczywiście, że pójdę. Jutro jest piątek. Po­łożę małą i pójdę. Zadzwonię do ciebie w sobotę rano. Objęły się mocno na pożegnanie. Było tak jak dawniej.

– Zadzwoń. Nie zapomnij. Będę czekać.

Joa

Drugie po prawej. Pierwsze biurko. Naprzeciwko okna.

Kartkę z hasłem dostępu do skrzynki pocztowej położyła obok kla­wiatury. Biurko było całkowicie puste. Nikt przy nim nie pracował.

Uruchomiła program pocztowy. Podała hasło. W skrzynce nieprzeczytanych e-maili było ponad 150 wiadomości! Prawie wszystkie od Jakuba. Każda miała w temacie słowo «Kartka», potem następował ko­lejny numer, data, miejsce wysłania i w większości, w nawiasach, ja­kieś słowo opisujące treść. Zaczęła czytać.

– Co pani tutaj robi o tej porze?! – zapytał młody mężczyzna w gra­natowym mundurze i z latarką w dłoni. Zaczytana, nie słyszała, gdy wszedł.

– Nie widzi pan?! – odpowiedziała, podnosząc głowę. – Płaczę.

– Ma pani upoważnienie?!

– Nie. Płaczę bez upoważnienia. Oboje jak na komendę roześmieli się.

– Proszę wygasić wszystkie światła, gdy pani będzie wychodzić, i wyłączyć komputer.

Nie pytał o nic więcej i wrócił na korytarz.

Jeszcze nigdy nie czytała czegoś takiego. I nigdy już pewnie nie przeczyta. Rozmowa z kobietą, która odeszła. Zostawiła go. Poprosiła o przebaczenie. Przebaczył, ale nie mógł jej zapomnieć. Więc pisał do niej e-maile. Każdego dnia. Tak jak gdyby była. Ani słowa żalu. Ani słowa pretensji. Pytania bez odpowiedzi. Odpowiedzi na pytania, których ona nie postawiła, ale on zrobił to za nią. E-maile wysyłane z kom­puterów we Wrocławiu, Nowym Jorku, Bostonie, Londynie, Dublinie. Ale najczęściej z Monachium.

Listy do kobiety, która ich nie czyta. Pełne czułości i troski. Wspa­niałe historie opowiadane komuś, kto jest najważniejszy. Żadnej pre­tensji czy skargi. Tylko czasami jakieś prośby lub błagania o coś dla niego. Tak jak wtedy, gdy z Wrocławia pisał, tuż przed Wigilią, z kom­putera jego brata:

Zapakowałem prezent dla Ciebie. Położę z i

Ostatnia kartka miała numer 294. Wysłana 30 stycznia z komputera w Monachium. Była jak wołanie o pomoc. Pisał:

Dlaczego wszyscy mnie zostawiają? Dlaczego?! Znajdź mnie dzisiaj. Tak jak przed rokiem. Proszę, znajdź mnie. Uratuj!

Zostawiła na ekranie otwarty ten ostatni e-mail. Siedziała oparta łokciami o blat biurka i wpatrywała się w to zdanie. Zastanawiała się, kogo jej bardziej żal.

Wstała. Znalazła dyskietkę na sąsiednim biurku. Sprawdziła, że jest pusta. Skopiowała wszystkie kartki od niego na dyskietkę, a oryginały usunęła z komputera.

Było bardzo późno. Z telefonu na biurku zamówiła taksówkę. Za­mknęła biuro i zjechała windą na dół. Po chwili nadjechała taksówka. W radiu Geppert śpiewała «Landrynki». Taksówkarz pozwolił zapalić światło. Zmyła czarne plamy od łez i poprawiła makijaż.

Gdyby nie było tak późno i gdybym nie bała się tak ciemności, po­jechałbym teraz pod moje drzewo – pomyślała, dotykając delikatnie palcami dyskietki w torebce.

Rano zadzwoni, jak obiecała. Powie, że Jakub przebaczył. Tak będzie najlepiej. I taka jest przecież prawda. Prawda to bardzo ogólne pojęcie.

ON: Do Polski poleciał jeszcze dwa razy.

Zaduszki. Było potwornie zimno i padał deszcz. Na grób Natalii po­szedł bardzo późnym wieczorem. Prawie nocą. Nie miał ochoty kogokolwiek spotkać. Chciał jej wszystko opowiedzieć. Był na jej grobie co wieczór. Niektóre znicze nie gasły przez całe trzy dni.

Na grób rodziców poszedł z rodziną brata. Potem w domu pili her­batę z rumem, który on przywiózł, i wspominali. Listy od matki. Każ­dego dnia. Przez pięć lat...

Potem wrócił do Monachium i po kilku dniach poleciał do Princeton. Kończył projekt z Warszawą.

Drugi raz przyleciał na święta Bożego Narodzenia. Polska Wigilia w domu brata. Było przepięknie. Spadł śnieg. Poszli na pasterkę. Mo­dlił się, aby minął mu ten smutek. I ten lęk. Bał się.

Pisał do niej. Nic się nie zmieniło. Pisał każdego dnia. E-mail jak wieczorna modlitwa.

Uważaj na siebie uważnie. Jakub

ONA: Otworzyła oczy. Jej włosy były mokre od potu i łez, które spływały jej po policzkach, zatrzymując się na szyi.

– Niech pani patrzy, jaki wielki! – powiedział młody lekarz, pod­nosząc jej syna i zasłaniając rażące ją światło lampy.

Widziała tylko pomazane czerwono-granatową mazią ciałko z ogromną głową bez włosów. Lekarz położył noworodka na jej odsło­niętych piersiach.