Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 68 из 70

– Dostajesz prywatne e-maile? – zapytał rozbawiony. – Pewnie Asia opisuje ci swoje orgazmy po przeczytaniu jakiegoś wiersza albo i

Spojrzała na niego z niesmakiem.

– Asia niestety od dawna już nie ma orgazmów. I nie tylko po prze­czytaniu wiersza. Bardziej już «i

Tak jak tamtej nocy, kiedy dowiedziała się o Natalii, czuła niepokój, gdy wystukiwała cyfry kodu i czekała na zgrzyt elektromagnesu w zamku okratowanych drzwi prowadzących do biura. Jej biurko było puste. Kubek do kawy – od niego, czarny, przysłany z Monachium ze srebrzystym @ – odstawiony do suszarki, segregatory przeniesione na biurko sekretarki, plastikowe tace na listy przychodzące i wychodzące przestawione na szafy. Higieniczna, błyszcząca gładkością blatu biurka pustka.

Ale najbardziej pusto wyglądał monitor jej komputera. Stał jak ob­cy, nieznany jej sprzęt, odarty ze wszystkich tych żółtych przylepnych karteczek, na których pisała kolorowymi długopisami nie tylko to, co miała pilnie do załatwienia, ale także to, co chciała mu koniecznie po­wiedzieć, albo to, co on jej powiedział, a ona chciała koniecznie zapa­miętać. Nawet ślady jej palców na ekranie ktoś dokładnie wyczyścił. Ktoś pomaga wymazywać go z jej pamięci...

Biurko było zamknięte na klucz, nie mogła go znaleźć w umówio­nym miejscu.

Będę musiała przyjechać jutro – pomyślała i zrobiło jej się nagle smutno. – Po mnie też zacierają ślady.

– Ale teraz żadnych sentymentów – powiedziała głośno, włączając komputer.

Była przygotowana. Nie słuchała cały dzień muzyki. Czytała książ­kę o macierzyństwie. Potem zadzwoniła do swojej matki. Rozmawiały prawie dwie godziny. To znaczy, głównie matka mówiła. Potrzebowa­ła tego. Aby się utwierdzić. Nie dzwoniła ani nie odbierała telefonów od Asi. Asia zawsze dzwoniła na jej telefon komórkowy. Głównie po to, aby uniknąć kontaktu z jej mężem.

Alicja przyszła osobiście.

– Boże, jak ci zazdroszczę – zaczęła już od progu. – Kiedy idziecie kupować łóżeczko? Ale, ale... pamiętaj, żebyś pisała pamiętnik. Właśnie teraz. To ważne. Opisuj każdy dzień ciąży. Potem, gdy skoń­czy osiemnaście lat, dasz to jej przeczytać. Wyglądasz absolutnie na córkę.

Patrzyła na Alicję i myślała, że nie chciałaby, aby jej córka prze­czytała, co myślała w siódmym tygodniu ciąży jej matka. Byłaby przerażona.

Późnym popołudniem zadzwonił mąż. Umówił się na środę na oglą­danie tego większego mieszkania. Prawie dokładnie na granicy miasta. Pod lasem. Podpisał umowę przedwstępną. Jest słoneczne i śliczne.

Była gotowa do tego e-mailu.

Jakubku,

Odkąd Cię znam, pisałeś lub opowiadałeś mi o prawdzie. O prawdzie w na­uce, w życiu, wszędzie. Wszystko w Tobie jest prawdziwe. Dlatego wierzę, że mnie zrozumiesz. Zrozumiesz, że ja nie mogę dalej tak żyć. Jestem w ciąży. Te­raz oszukiwałabym już dwie osoby. Nie mogę tego robić.

Podarowałeś mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszyłeś we mnie coś, o istnieniu czego nawet nie wiedziałam. Jesteś i zawsze będziesz częścią mo­jego życia. Zawsze.

Jakubku, mówiłeś mi, że bardzo chcesz, abym była szczęśliwa, prawda? Zrób coś teraz dla mnie, proszę. Coś bardzo ważnego. Coś najważniejszego. Zrób to dla mnie. Proszę Cię. Będę szczęśliwa, gdy mi wybaczysz.

Wybaczysz?

Nie będzie mnie przez następne miesiące. Nie pracuję już tutaj. Aby utrzy­mać ciążę, muszę być w domu, a później spędzę kilka miesięcy w klinice.

Dziękuję Ci za wszystko.

Uważaj na siebie.

Gryzła palce do bólu i płakała. Gryzła wargi do krwi. Podeszła do butelki z wodą do podlewania kwiatów stojącej na parapecie. Podniosła do ust i napiła się.

Była znowu spokojna. Wywołała program poczty elektronicznej. Czekały na nią kartki z całego poprzedniego tygodnia i ta z dzisiejsze­go poranka. Przeniosła je do «poczty usuniętej» bez czytania.

– Nie mogę teraz tego czytać. Już postanowiłam – powiedziała na głos, jak gdyby sobie wydając polecenie.

Wpisała jego adres: [email protected] /* */

Po raz ostatni – pomyślała, wysyłając e-mail. Poczuła ulgę.

To przecież tylko Internet...

Otworzyła folder, w którym przechowywała wszystkie e-maile od niego. Zaznaczyła wszystkie do usunięcia. Program pytał:

Jesteś pewny, że chcesz usunąć te wiadomości? (Tak/Nie)

Siedziała chwilę nieruchomo, wpatrując się w ekran.

– Idiotyczne pytanie! – pomyślała z wściekłością. Nagle poczuła się tak, jakby od jej odpowiedzi na to idiotyczne py­tanie zależało czyjeś życie.

Czerwony czy niebieski przewód?! Jeśli przetnie niewłaściwy, wszystko wyleci w powietrze. Jak w tych idiotycznych filmach, w któ­rych przystojny i opalony półidiota przecina zawsze właściwe przewo­dy. Przypomniała sobie, że w żadnym filmie nie przecinał czerwonego przewodu...

Zadzwonił telefon. Mąż czekał już w samochodzie na dole. Kliknęła na «Tak». Nic się nie wydarzyło. Świat istniał dalej. Widownia ode­tchnęła z ulgą.

Wyłączyła komputer. Wstała. Dotknęła prawą dłonią ekranu moni­tora. Był jeszcze ciepły. Do widzenia, Jakub...

Zgasiła światło i wyszła.

ON: Na kilka godzin przed południem odłączyli ich od Internetu. Straszne. Wszyscy kręcili się po instytucie, nie wiedząc, co ze sobą zro­bić. Nagle w kuchni przy automacie do kawy zakłębił się tłum. Ale cel usprawiedliwiał tę tolerowaną spokojnie szykanę: mieli dostać dwu­dziestokrotnie szybsze łącze.

Po południu odebrał kilka e-maili. Nie było nic od niej. Niepokoił się.

Na dwudziestą był umówiony na wideokonferencję z uniwersytetem w Princeton. U nich na wschodnim wybrzeżu dochodziła czternasta. Zastanawiał się, dlaczego Amerykanie zakładają, że można zrobić wi­deokonferencję o dwudziestej w Europie i wszyscy będą jeszcze o tej porze w biurach. To pewnie ta ich mocarstwowość, jeszcze im nie prze­szła – pomyślał.

Po wideokonferencji wrócił na chwilę do swojego biura. Było już dobrze po dwudziestej drugiej. Chciał tylko wyłączyć komputer i pójść do domu. Ta konferencja z Amerykanami zmęczyła go.

Był e-mail od niej! Nareszcie! Zaczął czytać.

ONA: Umówiła się z sekretarką kwadrans po dwunastej. Otworzyła jej kluczem obie strony biurka.

– Niech pani zabierze wszystkie swoje osobiste rzeczy, a resztę zo­stawi. Ja to przejrzę i uporządkuję – powiedziała. – Proszę nie siadać na podłodze! – wykrzyknęła. – Pani musi teraz uważać, ja zaraz przyniosę to małe krzesełko z sekretariatu.

Sekretarka wpatrywała się w jej brzuch, po którym nic jeszcze nie było widać, jak oczarowana. Ona tymczasem przyniosła kosz na śmie­ci spod okna. Otworzyła torbę. Siedziała okrakiem na małym krzesełku z sekretariatu, po prawej stronie miała kosz, a po lewej dużą sportową torbę Nike. Zaczęła opróżniać szuflady. Jedna po drugiej. Gdy sekretar­ka wyszła na lunch, otworzyła drugą szufladę od dołu po prawej stro­nie. Tę najważniejszą. Jego szufladę.

Najpierw wyjęła wypaloną zieloną świecę, którą przysłał jej kiedyś, aby mogli «zjeść kolację przy świecach». Otworzyli Chat na ICQ, otworzyli wina, zamówili pizzę, on w Monachium, ona w Warszawie, zapalili świece i zaczęli jeść. To podczas tej kolacji zapytała go, jak wy­gląda jego matka. Powiedział, że jest piękna. Mówił o niej niezwykłe rzeczy. W czasie teraźniejszym. Dopiero miesiąc później dowiedziała się, że umarła, gdy on był jeszcze studentem. Do kosza.

Potem natrafiła na kserokopię jego świadectwa maturalnego. Chciał – żartując – jej udowodnić, że naprawdę ma maturę. Do kosza.

Poplamiona winem pocztówka z Nowego Orleanu. Odwróciła ją i przeczytała:

Dziękuję za to, że jesteś. Zbyt dawno tego nie robiłem. Tutaj, w tym mieście, jest to odświętne. Jakub.

Do kosza.

Książka o genetyce. Pełna jego uwag, pisanych ołówkiem na margi­nesach. Na 304 stronie, w rozdziale o genetycznym dziedziczeniu, ten tekst, który ją sparaliżował, gdy odkryła go po kilku miesiącach. Wy­mazany gumką, ale widoczny pod światło: Chciałbym mieć z Tobą dziecko. Tak bardzo chciałbym.

Do kosza.

Nie! Ona nie może tak robić. Nie wytrzyma tego. Jednym ruchem wyszarpnęła szufladę i wytrząsnęła całą jej zawartość do kosza. Wsu­nęła pustą szufladę na miejsce i włożyła resztę swoich osobistych rze­czy do torby. Czekała, aż wróci sekretarka, siedząc z pochyloną głową na krzesełku.

W pewnym momencie spojrzała na kosz. Na samej górze leżał mo­del podwójnej spirali z pleksiglasu. Jego maskotka dla niej.

Jestem złą, okrutną, wstrętną kobietą – pomyślała. – Jak mogę mu coś takiego robić?! Właśnie jemu?

Sięgnęła do kosza. Zamknęła oczy. AT, CG, potem znowu CG i po­tem trzy razy AT... Do pokoju weszła sekretarka.

– Niech pani nie płacze. Wróci pani do nas. Urodzi pani dzidziusia, trochę podchowa i wróci do nas.

Nie. Nie wrócę tutaj. Już nigdy tutaj nie wrócę – pomyślała. Wstała. Podniosła torbę.

Pożegnała się z sekretarką i wyszła z biura.

Mąż czekał na dole w samochodzie. Palił papierosa i czytał gazetę. Gdy ją zauważył, natychmiast wysiadł z samochodu, aby pomóc wsta­wić torbę z rzeczami do bagażnika. Ruszyli.

– Mówiłam ci tyle razy, abyś nie zawracał tutaj w ten sposób! Blo­kujesz cały ruch. Mają rację, że trąbią na ciebie.

– Co oni mnie obchodzą? – odpowiedział, nie wyjmując papierosa z ust.

Stali w poprzek ulicy, blokując oba pasy ruchu. Nacisnął pedał gazu i z piskiem opon ruszyli.

– Proszę, zatrzymaj się na chwilę. Zatrzymaj natychmiast!

– Nie mogę tutaj. Jednak zwolnił.

Nie. To nie mógł być on. To tylko ktoś podobny. To niemożliwe – pomyślała i powiedziała:

– Jedź dalej. Przepraszam. Wydawało mi się, że zobaczyłam znajo­mego.

Przyśpieszył, mrucząc coś pod nosem. Skręcili w małą uliczkę za kioskiem z gazetami.

ON: Żaden samolot nie odlatuje z żadnego niemieckiego lotniska do Warszawy po dwudziestej drugiej. Z Zurychu, Wiednia i Amsterdamu także nie. Zadzwonił do Avis i kazał im podstawić auto o północy przed budynek instytutu. O wpół do siódmej leci samolot LOT-u z Frankfur­tu nad Menem.