Страница 1 из 70
Janusz L. Wiśniewski
S@motność w sieci
@1
Dziewięć miesięcy wcześniej...
Z rampy przy torze czwartym na peronie jedenastym stacji kolejowej Berlin Lichtenberg skacze pod pociąg najwięcej samobójców. Tak mówią oficjalne, skrupulatne jak zawsze niemieckie statystyki dla wszystkich dworców Berlina. To zresztą widać, gdy się siedzi na ławce przy torze czwartym na peronie jedenastym. Szyny są tam znacznie bardziej błyszczące niż na i
Lichtenberg jest jedną z najbardziej peryferyjnych stacji w Berlinie i jest przy tym stacją najbardziej zaniedbaną. Odbierając sobie życie na stacji Berlin Lichtenberg, ma się wrażenie, że pozostawia się za sobą szary, brudny, śmierdzący moczem, obdrapany z tynku świat pełen śpieszących się smutnych lub nawet zrozpaczonych ludzi. Zostawić taki świat na zawsze jest o wiele łatwiej.
Wejście po kamie
Na rampie przy torze czwartym są dwie pokryte graffiti, ponacinane nożami drewniane ławki, przykręcone ogromnymi śrubami do betonowego podłoża. Na ławce bliżej wyjścia z tunelu siedział wychudzony, cuchnący mężczyzna. Od lat mieszkał na ulicy. Drżał z zimna i lęku. Siedział z nienaturalnie skręconymi stopami, ręce trzymał w kieszeni podartej i poplamionej ortalionowej kurtki, sklejonej w kilku miejscach żółtą taśmą samoprzylepną z niebieskim napisem Just do it. Palił papierosa. Obok niego na ławce stało kilka puszek po piwie i pusta butelka po wódce. Obok ławki, w foliowej reklamówce sieci Aldi, z której dawno już wytarła się żółta farba, znajdował się cały jego dobytek. Spalony w kilku miejscach koc, kilka strzykawek, pudełko na tytoń, paczuszki bibułek do skręcania papierosów, album ze zdjęciami z pogrzebu syna, otwieracz do konserw, pudełko zapałek, dwa opakowania methadonu, poplamiona kawą i krwią książka Remarque'a, stary skórzany portfel z pożółkłymi, podartymi i ponownie sklejonymi fotografiami młodej kobiety, z dyplomem ukończenia studiów i zaświadczeniem o niekaralności. Tego wieczoru do jednej z fotografii młodej kobiety mężczyzna przypiął spinaczem list oraz banknot stumarkowy.
Teraz czekał na pociąg z dworca Berlin ZOO do Angermuende. Dwanaście minut po północy. Pośpieszny z obowiązkową rezerwacją miejsc i wagonem Mitropy przy wagonach pierwszej klasy. Pociąg ten nigdy nie zatrzymuje się na stacji Lichtenberg. Przejeżdża bardzo szybko torem czwartym i znika w ciemności. Ma ponad dwadzieścia wagonów. Latem nawet więcej. Mężczyzna wiedział to od dawna. Przychodził na ten pociąg już wiele razy.
Mężczyzna bał się. Ten dzisiejszy lęk był jednak zupełnie i
Dzisiaj przyszedł po raz ostatni na ten dworzec. Potem już nigdy nie będzie samotny. Nigdy. Samotność jest najgorsza. Czekając na ten pociąg, siedział spokojny, pogodzony z sobą. Niemal radosny.
Na drugiej ławce, za kioskiem z prasą i napojami, siedział i
30 kwietnia. Mężczyzna oparł głowę na swoich dłoniach. Przymknął oczy. Płakał.
Mężczyzna z ławki przy wejściu podniósł się. Sięgnął po plastikową reklamówkę. Upewnił się, że list i banknot są w portfelu, wziął czarną puszkę z piwem i ruszył w kierunku końca rampy, zaraz przy semaforze. To miejsce upatrzył sobie już dawno. Minął kiosk z napojami i wtedy zobaczył go. Nie spodziewał się nikogo na peronie jedenastym po północy. Zawsze był tutaj sam. Ogarnął go niepokój i
Nagle poczuł, że chce pożegnać się z tym człowiekiem. Podszedł do ławki. Odsunął komputer i usiadł blisko niego.
– Kolego, wypijesz łyk piwa ze mną? Ostatniego łyka. Wypijesz? – zapytał, dotykając jego uda i wysuwając puszkę z piwem w jego kierunku.
ON: Minęła północ. Schylił głowę i poczuł, że nie zatrzyma tych łez. Już dawno nie czuł się taki samotny. To przez te urodziny. Samotność jako uczucie od kilku lat rzadko docierała do niego w szalonym pędzie codzie
Urodziny o północy na dworcu Berlin Lichtenberg. Coś tak absurdalnego. Czy trafił tutaj z jakąś misją?! To miejsce mogłoby być doskonałą scenerią akcji filmu, koniecznie czarno-białego, o bezsensie, szarości i udręce życia. Był pewien, że Wojaczek tutaj w takiej chwili napisałby swój najmroczniejszy wiersz.
Urodziny. Jak on się rodził? Jak to było? Jak bardzo ją bolało? Co myślała, gdy ją bolało? Nigdy jej o to nie zapytał. Właściwie dlaczego nie? Tak po prostu: «Mamo, bolało cię bardzo, gdy mnie rodziłaś?».
Dziś chciałby to wiedzieć, ale gdy jeszcze żyła, nie przyszło mu to nigdy do głowy.
Teraz już jej nie ma. I i
Nagle poczuł szturchnięcie.
– Kolego... Wypijesz łyk piwa ze mną? Ostatniego łyka. Wypijesz? – usłyszał zachrypnięty głos.
Podniósł głowę. Przekrwione, wystraszone oczy w za dużych oczodołach wychudzonej, zarośniętej i pokrytej ranami twarzy patrzyły na niego błagalnie. W wyciągniętej drżącej dłoni mężczyzny, który siedział obok, była puszka piwa. Mężczyzna zauważył jego łzy, odsunął się i powiedział:
– Słuchaj, kolego, ja nie chcę ci przeszkadzać. Nie chciałem, naprawdę. Ja też nie lubię, gdy ja płaczę i ktoś się przyczepia. Ja już sobie idę. Płakać trzeba w spokoju. Tylko wtedy ma się z tego radość.
Nie pozwolił mu odejść, chwytając za kurtkę. Wziął puszkę z jego ręki i powiedział:
– Nie przeszkadzasz. Słuchaj, ty nawet nie wiesz, jak bardzo chcę się z tobą napić. Mam od kilku minut urodziny. Nie odchodź. Mam na imię Jakub.
I nagle zrobił coś, co wydawało mu się w tamtym momencie zupełnie naturalne i czemu nie mógł się oprzeć. Przyciągnął tego mężczyznę i przytulił do siebie. Oparł głowę na ramieniu okrytym podartą ortalionową kurtką. Trwali tak chwilę, czując, że dzieje się coś uroczystego. W pewnym momencie ciszę zakłócił pociąg, przelatując z hukiem obok ławki, na której siedzieli przytuleni do siebie. Wtedy mężczyzna skulił się jak przestraszone dziecko, wtulił się w niego i powiedział coś, co zagłuszył stukot kół pędzącego pociągu. Po chwili poczuł zawstydzenie. Ten drugi musiał poczuć to samo, odsunął się bowiem gwałtownie, bez słowa wstał i poszedł w kierunku schodów prowadzących do tunelu. Przy jednym z metalowych koszy na śmieci zatrzymał się, wyjął kartkę papieru ze swojej plastikowej torby, zgniótł ją w dłoni i wrzucił do pojemnika. Po chwili zniknął w tunelu.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Jakub – powiedział głośno, wypijając ostatni łyk piwa z puszki, którą tamten mężczyzna postawił obok migoczącego komputera.
To tylko chwila słabości. Atak arytmii serca, który minął. Usiadł wyprostowany na ławce. Sięgnął do torby po telefon komórkowy. Wyciągnął berlińską gazetę, którą kupił rano, odnalazł reklamę serwisu taxi. Wybrał numer. Spakował komputer i ciągnąc z hukiem po wybojach rampy walizkę, poszedł w kierunku tunelu prowadzącego do hali kasowej i wyjścia do miasta.
Jak to było? Jak on to powiedział? «Płakać trzeba w spokoju. Tylko wtedy ma się z tego radość...».