Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 65 из 70

Jakub nie żyje...

Leciał do niej, a teraz już go nie ma.

Przecież on zawsze był, zawsze, gdy potrzebowała. Nigdy nie chciał nic w zamian. Po prostu był.

Przypomniała sobie ich pierwszą rozmowę w Internecie, jego nie­śmiałość i wszystkie te rzeczy, które jej opowiadał. Zmienił jej świat, zaczął zmieniać ją... A teraz go nie ma.

Płakała, nie wydając głosu. Ogarnął ją nieskończony smutek i żal.

Zauważyli, że straciła głos, i przywołali sanitariusza.

Przyszedł, wziął jej lewą rękę i wstrzyknął coś do żyły. Podniosła wzrok, patrząc na tego sanitariusza jak na przybysza z obcej planety.

Nagle obok sanitariusza pojawił się recepcjonista z hotelu. Ode­pchnął sanitariusza, wyciągnął z kieszeni jakiś pomięty papier i pokazu­jąc palcem, zaczął coś wykrzykiwać po polsku do niej. Ta substancja, którą wstrzyknął jej sanitariusz, zaczęła działać, wzmocniona tym szo­kiem, w którym była.

Musiała się najmocniej skupić, aby zrozumieć, co mówił ten Polak.

Ten krzyczał po raz kolejny:

– Jakub spóźnił się na ten lot i przyleci za pół godziny Deltą. Rozu­miesz? On żyje! Jego nie było w tym samolocie... On leci ciągle do ciebie! Powiedz, że rozumiesz!!!

Nagle zrozumiała...

Podniosła rękę, wyrwała mu ten papier i zaczęła czytać.

Czytała kilkakrotnie. W pewnym momencie odtrąciła wszystkich, podniosła się z fotela i po prostu odeszła bez słowa.

Recepcjonista, nie mówiąc ani słowa, szedł obok niej, kierując ku wyjściu z hali przylotów Delty.

Posadził ją na ławce naprzeciwko wyjścia, powiedział, że samolot już wylądował, i nagle ukląkł przed nią i przeprosił, że tak późno dotarł na lotnisko. Potem gwałtownie wstał i odszedł.

Siedziała zupełnie sama na tej ławce naprzeciwko wyjścia i wpatry­wała się w nie.

Wyobrażała sobie, jak teraz wygląda: z rozmazanym makijażem, z siniakiem tworzącym się wokół miejsca, gdzie dostała ten zastrzyk.

Jak jakiś ćpun – pomyślała z uśmiechem.

Znowu może się śmiać.

Nagle zaczęła płakać, złożyła ręce jak do modlitwy i choć nigdy nie wierzyła w Boga, wyszeptała:

– Boże! Dziękuję ci za to.

ON: Nie mógł znieść tego, co się działo po wylądowaniu. Czekali na otwarcie włazu całą wieczność. On był już gotowy do wyjścia, gdy przelatywali jeszcze nad Dover w Anglii! Teraz, gdy stał z laptopem przewieszonym przez ramię w dusznym samolocie zaraz za pasażerami pierwszej klasy, dusił się z niecierpliwości.

Tak bardzo chciał być pewien, że ona wie.

Nareszcie otworzyli właz. Przy wyjściu stała ta stewardesa.

Zatrzymał się, a ona podała mu dwa arkusze szarego papieru spięte spinaczem.

– Zdobyłam to dla pana, to jest jak relikwia, niech pan tego nie zgu­bi – powiedziała.

Stanął i całując jej rękę na pożegnanie, powiedział:

– Na pewno spotkamy się jeszcze, boja zawsze latam Deltą. Tylko teraz chcieli mnie wepchnąć do TWA, ale nawet Bóg nie chciał tego. Dziękuję za wszystko.

Gdy wyszedł, zobaczył ją płaczącą na tej ławce i wiedział, że po­wiedzieli j ej za późno.

Ale wiedział też, że w ogóle jej powiedzieli.

Szedł wolno w jej kierunku, widząc, że go zauważyła. Podszedł bli­żej, a ona nie podnosząc się z tej ławki, położyła palec na ustach, dając mu znak, żeby nic nie mówił.

Widział, co przeszła, zanim się tutaj znalazła. Przysiadł się do niej i nic mówiąc, patrzył jej w oczy. Nagle wzięła jego dłonie, przyłożyła do swoich ust i zaczęła całować.

Chciał się jakoś usprawiedliwić, przeprosić, ale mu nie pozwoliła.

Szeptała tylko jego imię i dotykała go od czasu do czasu, jak gdyby upewniając się, że to on. Nie mógł powstrzymać wzruszenia, gdy nie­usta

Minęła godzina, nim ochłonęli. Ani razu nie wspomnieli tej kata­strofy.

Powoli zaczynali cieszyć się swoją obecnością.

Postanowili wreszcie opuścić lotnisko. Ona poszła do toalety popra­wić makijaż, w tym czasie on odszukał przedstawicielstwo Avisa i ode­brał zarezerwowany samochód. Po krótkich formalnościach stali przed lśniącym saabem 9000 convertible ze skórzanymi siedzeniami w kolo­rze szampana.

Poprosiła, aby pojechali do jego hotelu, gdzie chciała wziąć prysz­nic i odświeżyć się po tych wszystkich przeżyciach. Nie chciała wracać do swojego hotelu, wiedząc, jaką sensację wzbudziłaby tam teraz, gdy rozniosła się ta historia.

On zatrzymał się w hotelu La Louisiane na Saint Germain. Stary, wygodny hotel z atmosferą, z doskonałą przytulną restauracyjką, mieszczącą się w przybudówce przylegającej do podwórza porośnięte­go winoroślą.

Według niego najbardziej romantyczny hotel w Paryżu.

Jazda kabrioletem odświeżyła ich oboje.

Nie mówili dużo, tylko od czasu do czasu spoglądali sobie w oczy, a ona czasami wysuwała rękę, aby go tak mimochodem dotknąć, gdy zmieniał biegi.

Było pełno świątecznej czułości w tym samochodzie w drodze na Saint Germain.

Zaparkował auto w garażu pod hotelem, odebrał klucze do pokoju i po chwili cieszyli się chłodem wysokich murów.

Zamówił szampana. Kiedy już stali z kieliszkami w dłoniach, ona powiedziała:

– Jakubku, ja jeszcze nigdy tak bardzo za nikim nie tęskniłam.

On nie mógł nic powiedzieć. Dotknął tylko lewą ręką jej policzka.

Postanowili, że od dzisiaj zawsze będą pili zdrowie taksówkarzy z Manhattanu, szczególnie hinduskich.

Potem ona poszła do łazienki wziąć prysznic.

Został sam w pokoju, z łazienki dochodził szum prysznica, a on wiedział, że mimo ogromnej fascynacji i emocji, które w nim budziła, nie pójdzie do tej łazienki. Chciał tego bardzo, ale lęk przed tym, że mógłby coś zepsuć lub naruszyć w tym opartym na całkowitym zaufa­niu związku, był większy. Szczególnie dzisiaj, po tym, co przeżyli.

Wyciągnął z walizki prezent, który dla niej przywiózł. Położył go na łóżku i usiadł z gazetą na pluszowej wykładzinie między łóżkiem i ścianą i czekając na nią próbował czytać.

Po chwili zasnął.

ONA: Stała pod prysznicem i czuła, jak przychodzi do niej ta bło­gość. Czuła, że spłukuje przeżycia tego poranka, który był jak historia z książki, którą ktoś jej przeczytał. Ona nigdy nie czytała takich ksią­żek. Szkoda jej było czasu.

Zdecydowała, że teraz od czasu do czasu będzie czytać.

Myślała, że on wejdzie do tej łazienki. Czekała. To uprościłoby tak wiele.

Była pewna, że nikt nikomu nie może ufać bardziej, niż ona jemu ufała.

Pragnęła go straszliwie. Czuła, że dzisiaj jest ten dzień.

Czekała, ale on nie przyszedł.

Okryta tylko białym ogromnym ręcznikiem wyszła z łazienki.

Pomyślała, że przy nim puszczają wszelkie bariery. Dotychczas tyl­ko przy mężu mogłaby wyjść z łazienki owinięta jedynie ręcznikiem.

Na łóżku zobaczyła zapakowane w kolorowy papier i przewiązane czerwoną wstążką pudło.

Jakub leżał między łóżkiem i ścianą i spał.

Musiał być strasznie zmęczony po locie i tych przeżyciach.

Pewnie dlatego nie przyszedł do łazienki...

Uśmiechnęła się.

Jeśli on już teraz zasypia przy mnie nagiej w łazience, to co będzie później... – pomyślała z przewrotnym uśmiechem.

Zdjęła koc z łóżka i przykryła go.

Sama położyła się na łóżku; nie będąc pewna, że to prezent dla niej, nie odpakowała pudła.

Wsłuchiwała się w jego równomierny oddech i zastanawiała, czy go kocha...

Kiedy się obudziła, nie otworzyła od razu oczu, czując, że coś się dzieje.

Nagle ręcznik, którym była przykryta, zsunął się z niej. Poczuła cie­pło na podbrzuszu. Leciutko przymrużyła powieki.

On stał przy łóżku i dotykał wargami jej brzucha.

Udawała, że śpi, obserwując go przez przymrużone powieki.

Patrzył na nią zafascynowany, ale po chwili delikatnie, starając się jej nie zbudzić, przykrył ją ręcznikiem i odszedł.

Gdy wrócił z łazienki, zastał ją ubraną.

Zrobiło się późno i postanowili zjeść kolację w restauracji na dole.

Zadzwonił do recepcji i zarezerwował stolik.

Potem z uśmiechem wręczył jej prezent, ale ona zapytała, czy mo­głaby najpierw cieszyć się kolacją z nim, a dopiero potem prezentem.

Powiedział jej, że wygląda prześlicznie.

Zeszli na dół. W restauracji rozbrzmiewała cicha muzyka fortepia­nowa, gdy kelner prowadził ich do stolika przy oknie.

Paryż, on, świece, muzyka... Czuła się taka szczęśliwa.

Kartę dań mieli tylko po francusku, więc powiedziała, że dzisiejsze­go wieczoru będzie polegać wyłącznie na jego guście.

Zaczął zamawiać najróżniejsze dania, których nazw nie znała, a któ­re brzmiały po francusku jak nazwy kwiatów. Ona tylko przypominała mu, że jej kieliszek znowu jest pusty. Uśmiechał się i udawał, że po­ucza kelnera.

Żartowali, śmiali się, zastanawiali nad fenomenem ich przyjaźni. Opowiadali, co dzieje się z nimi, gdy tęsknią za sobą.

W pewnym momencie on wstał i poprosiwszy o pozwolenie, wyszedł.

Zastanawiała się, jak mu dać znać, że chce wrócić po kolacji z nim do jego pokoju.

Wiedziała, że bez zachęty nigdy jej tego nie zaproponuje.

Z zamyślenia wyrwał ją pocałunek w szyję. Stał za nią; uniósł jej włosy znad szyi i całował ją. Chciała, żeby to trwało jak najdłużej.

Odwróciła głowę, prowokując spotkanie ust. Lecz on zdążył odsu­nąć głowę. Usiadł naprzeciwko niej.

Zastanawiała się, dlaczego to robi: czy jest taki nieśmiały, czy tak boi się odrzucenia?

Po kolacji zaproponował, że odwiezie ją do hotelu.

Była rozczarowana, choć spodziewała się tego. Uśmiechnęła się tyl­ko i przystała na to. Zaproponował, że po drodze pokaże jej Champs-Elysees w nocy.

Ruch samochodów był ogromny. Posuwali się w ślimaczym tempie, pozdrawiani przez turystów takich jak oni. Wszyscy wiedzieli, łącznie z policją, że większość kierowców ma alkohol we krwi, ale w Paryżu o północy nikogo to nie interesowało. Cieszyła się, że może to przeżyć. Była podniecona.

Nagle wpadła na genialny pomysł. Zapytała go, czy mogłaby popro­wadzić.

Chciała poczuć, jak jedzie się nocą na Champs-Elysees w pobliżu Łuku Triumfalnego, w rzece i