Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 52 из 70

Świat się zmienia, ale na szczęście nie Bourbone Street. Niezmie

Przeszedł dwie przecznice, skręcił w Conti Street i znalazł się na Dauphine Street. Wkrótce stał przed hotelem, dwukondygnacyjnym bu­dynkiem w kolonialnym stylu porośniętym winoroślą i ozdobionym kil­koma wielkimi amerykańskimi flagami, które oświetlał reflektor usta­wiony na tarasie domu po drugiej stronie ulicy. Gwiazdy na flagach migotały niebieskimi żaróweczkami. Uśmiechnął się do siebie, myśląc po raz kolejny, że Amerykanie są czasami tak zabawni i rozbrajająco kiczowaci w swoim patriotyzmie.

Minął recepcję w klimatyzowanym holu, wziął klucz od zaspanego portiera i już chciał iść do pokoju, gdy nagle usłyszał muzykę dobiega­jącą z patio w południowej części hotelu. Przez chwilę wahał się, czy tam pójść. Wcześnie rano leciał do Nowego Jorku. Wyobrażał sobie to cierpienie, gdy zadzwoni budzik. Mimo to pomyślał, że pójdzie na naj­bardziej już dzisiaj ostatniego drinka i wysłucha tego bluesa. Tylko na chwilę. Zawrócił w połowie piętra i poszedł na patio.

Było to typowe podwórze bogatszych kolonialnych domów w Dziel­nicy Francuskiej, z małą kamie

Obok fortepianu znajdowały się bębny perkusji, przy których nikt nie siedział, ale tuż obok na fotelu z nieskazitelnie białej skóry siedział młody biały mężczyzna, który trzymał gitarę na kolanach i popijał drinka.

Nad patio kończył się bluesowy standard «Bring it home to me». Na chwilę zapadła cisza. Jakub podszedł do baru, zamówił whisky z wodą sodową i lodem i usiadł przy stoliku stojącym najbliżej fortepianu. Na­gle gitarzysta wstał, dał znak wokalistce, która wyjęła mikrofon ze sto­jaka. Zaczął grać. Jakub od razu poznał, co to jest.

Zdał sobie nagle sprawę, że dotąd słyszał to wyłącznie w wykonaniu wokalistów, a teraz, w wykonaniu tej Murzynki, było to niesamowite. Zupełnie i

Sączył powoli whisky, słuchał i mimowolnie zaczął poruszać się w rytm muzyki. Nagle na ten mały parkiet wyszła biała dziewczyna w brązowej spódnicy do ziemi i czarnej bluzce niezakrywającej brzu­cha. Miała czarne buty na wysokim obcasie, czarne włosy do ramion. W lewej dłoni trzymała dużą kryształową szklankę wypełnioną do po­łowy.

Zauważył ją już wcześniej, kiedy zamawiał drinka przy barze. Zwróciła jego uwagę alabastrową bielą zupełnie nieopalonej skóry na brzuchu i twarzy oraz ogromnymi wargami, odcinającymi się czerwie­nią od twarzy. Siedziała zamyślona, nic nie mówiąc, przy sąsiednim stoliku w towarzystwie ubranego mimo upału w szary garnitur młode­go mężczyzny z telefonem komórkowym w dłoni. Zajmowali stolik ra­zem z i

Dziewczyna na parkiecie zaczęła powoli się poruszać. Miała za­mknięte oczy i cały czas trzymała szklankę.

«Rock me baby, rock me all night long...»

Blues stawał się coraz bardziej rytmiczny. Nagle podeszła do Jaku­ba, spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się i nie pytając o przyzwolenie, postawiła swoją szklankę obok jego szklanki, lekko przy tym dotykając palcami nadgarstka jego lewej ręki. Wróciła na parkiet.

«Rock me baby, and I want you to rock me słów, I want you to rock me baby till I want no more...»

Jej biodra unosiły się, opadały, krążyły i falowały. Czasami wzmac­niała ich ruchy, opuszczając na nie dłonie i wypychając do przodu. Otwierała przy tym lekko usta i wysuwała delikatnie język.

«Rock me baby, like you roli the wagon wheel, I want you to rock me, baby, you don't know how it makes me feel...»

Znów zbliżyła się do jego stolika, stanęła dokładnie naprzeciwko. Nie ruszając się z miejsca, rytmicznie poruszała tylko biodrami. Prawą dłoń położyła na swojej lewej piersi, tak jak amerykańscy marines, gdy słuchają hymnu, a palce lewej podniosła do warg. Widział wyraźnie, jak serdeczny palec powoli wsuwa się i wysuwa z ust.

Nagle poczuł się zawstydzony i odruchowo uciekł wzrokiem w bok. Zauważył, że blondynka przesiadła się na kolana wytatuowanego part­nera; oboje poruszali się w takt muzyki. Ona rozłożyła długie nogi, opuściła je wzdłuż jego i tarła go pośladkami, tańcząc z nim na siedzą­co bluesa. On obejmował ją na wysokości, gdzie kończył się krótki podkoszulek, dotykając krawędziami dłoni jej nagich piersi, wystają­cych wyraźnie spod podkoszulka. Tylko mężczyzna w szarym garnitu­rze nie zwracał na nikogo i

«Want you to rock me baby till I want no more...»

Patrzył na tę tańczącą dziewczynę zafascynowany. Nie przypuszczał, że można tak pięknie zatańczyć bluesa. Rozejrzał się dookoła. Wszyscy patrzyli na nią. Z równą ciekawością i podziwem kobiety i mężczyźni.

Kobiety z reguły nienawidzą tych, które tanią i prostacką seksualno­ścią przyciągają uwagę mężczyzn. Sądzą, że ta taniość i prostactwo prowadzą do inflacji tego wspólnego dla wszystkich kobiet argumentu w relacjach z mężczyznami. Z drugiej strony są niezwykle zgodne w podziwie, gdy ta seksualność osiąga prawdziwy kunszt. Tej tańczącej z taką fantazją dziewczynie nie można było tego kunsztu odmówić. Na­wet gdy się jej zazdrościło tej uwagi i tych fantazji, które wzbudzała, można ją było tylko podziwiać.

Przypuszczał, że mężczyźni obecni na patio nie myśleli o tym, czy ją podziwiać, czy nie. Przypuszczał, że nie myśleli w ogóle. Co najwy­żej fantazjowali. I to głównie na jeden temat.

Nagle i on zaczął myśleć o seksie.

Z jednym jedynym wyjątkiem – gdy «uwodził» ją wirtualnie w noc­nym barze tego hotelu w Warszawie – rozmowy z nią nigdy nie doty­czyły bezpośrednio seksu. Była mężatką – dlatego nie potrafił poruszyć tego tematu bez poczucia winy i wewnętrznego niepokoju. Nie chciał wpaść w pułapkę banalnego małżeńskiego trójkąta. W Internecie, gdzie nie doświadczał takich pokus bliskości, jak zapach perfum, ciepło dłoni czy wibracja głosu, było to o wiele łatwiejsze do zrealizowania. Łatwiej było utrzymać znajomość na poziomie przepełnionej sympatią przyjaź­ni z elementami dwuznacznego flirtu. Ona nie musiała nic deklarować, zachowując, przynajmniej formalnie, status wirtualnej przyjaciółki, «nie robiącej przecież nic złego». On nie miał formalnie powodu być rozcza­rowanym brakiem wyłączności, gdy opowiadając o zdarzeniach ze swo­jego życia, używała liczby mnogiej. Trwali w układzie skonstruowanym tak, aby móc demonstrować gotowość do deklaracji, ale żadnych nie czynić. Dla spokoju sumienia.

Jednak fizyczność ich związku przejawiała się w prawie każdej roz­mowie na ICQ i w prawie każdym e-mailu. W dwuznacznych opisach zdarzeń lub sytuacji przemycali swoje bardzo jednoznaczne pragnienia i tęsknoty. Był pewien, że w trakcie ich spotkań na Internecie było wię­cej czułych dotknięć niż podczas spotkań wielu tzw. normalnych par w majowe wieczory na ławce w parku. Opowiadali o seksie, nie nazy­wając go nigdy po imieniu.

Teraz w Paryżu miało to wszystko przejść – wreszcie – do historii. Z jednej strony myśl o spotkaniu, do którego miało dojść, była elektry­zująca jak początek erotycznego snu, z drugiej rodziła u niego uczucie napięcia i niepokoju. W Paryżu za bramą lotniska fantazja mogła minąć się z rzeczywistością. To, co było między nimi, wyrosło na gruncie fa­scynacji słowem i wyrażoną tekstem myślą. Dlatego było pewnie tak sil­ne, intensywne i cały czas: przez brak szansy prawdziwego spełnienia.

Odczuwał jej atrakcyjność, nie widząc jej. Był niejednokrotnie pod­niecony do erekcji, czytając jej teksty. Erotyka to zawsze twór wyobraź­ni, jednak dla większości ludzi wyobraźni zainspirowanej jakąś ciele­snością. W jego wypadku jej zmysłowość była trochę jak erotyczne wiersze z tomiku poezji. Na dodatek ten tomik ciągle jeszcze ktoś pisał.

Zawsze lubił erotyki. Lubił je także umieć na pamięć. Do kilkudzie­sięciu polskich, które umiał recytować od czasów szkoły średniej, doło­żył kilka Rilkego. Po niemiecku! Ale to dopiero ostatnio, gdy zaczął «czuć» niemiecki, a nawet śnić po niemiecku. Przedtem wydawało mu się, że niemiecki o wiele bardziej nadaje się do koszar niż do poezji. To pewnie taki polski historyczny balast.

Myślał o tym, pijąc kolejne szklaneczki whisky i patrząc na tę tań­czącą dziewczynę na patio w Dauphine Hotel w Nowym Orleanie. Tro­chę myliła mu się erotyka z seksem. To pewnie przez ten alkohol, te dziewczynę i muzykę.

– Tak, to głównie przez tę muzykę! – pomyślał. Od kilkunastu lat muzyka, niekoniecznie blues, kojarzyła mu się z seksem. Nauczyła go tego pewna kobieta bardzo dawno temu.

To było jeszcze nawet przed Nowym Orleanem. Dostał stypendium ministerialne na badania w ramach wspólnego projektu jego wrocław­skiej uczelni z uniwersytetem w Dublinie w Irlandii.

Była szara, deszczowa i zimna wiosna w Dublinie, gdy przyjechał. Pracował w laboratorium komputerowym Wydziału Genetyki we wschodniej części campusu, rozlokowanego prawie w samym centrum Dublina. Mieszkał w gości