Страница 50 из 64
Rozdział 23
„Nasi wrogowie zarzucają nam, że porywamy się na rzeczy nieosiągalne. Twierdzą, że opracowany przez nas system ekonomiczny, gwarantujący każdemu koloniście uczciwy udział w konsumpcji wytwarzanych dóbr jest utopijny, że tak stara
(L. Milen „Przemówienia”, wydanie XXXII, s. 521)
Blom nie wyglądał na człowieka, który ma ochotę uciekać. Czterech towarzyszących mu gwardzistów z przewieszonymi przez pierś udarowcami stanowiło więc raczej swoistą eskortę honorową. Zresztą, nawet gdyby Blom miał ochotę uwolnić się spod ich opieki, było jeszcze kilkudziesięciu ich kolegów, rozstawionych w różnych punktach miasta wokół Instytutu i ochroniarze Bordena.
Mimo wszystko Blom nie sprawiał też wrażenia zrezygnowanego. Trzymał się prosto, starając się stąpać sprężyście i zdecydowanie, jak zawsze. Głowę trzymał wysoko, z wysuniętym naprzód podbródkiem, co nadawało szczególny wyraz jego wysuszonej twarzy o ostrych, wyrazistych rysach. Wyglądał, jakby to on szedł przesłuchiwać Bordena, a nie odwrotnie.
Gwardziści wprowadzili go do niewielkiej, dźwiękoszczelnej kabiny z przezroczystych, pancernych płyt. Sami zostali na zewnątrz, zatrzaskując szyfrowy zamek przy drzwiach.
– Możecie odejść.
Na środku kabiny ustawiono prosty, niewygodny taboret, stanowiący jedyne jej wyposażenie. Blom jednak nie siadał. Wyprostowany jak struna stanął naprzeciwko fotela Bordena, opierając o dzielącą ich szybę pięści. Na nadgarstkach czerniła się szeroka na dwa centymetry, elastyczna obręcz kajdanek.
– Siadaj, Blom. Mamy okazję porozmawiać w cztery oczy, tak jak chciałeś. To może być długa rozmowa. Nogi cię zabolą.
Milczał. Borden zastanawiał się chwilę, czy nie strzelić go prądem przez kajdanki. Zdecydował się jednak na opuszczenie górnej szyby, nakrywającej kabinę. Blom, kiedy szyba powoli wpychała mu głowę pomiędzy ramiona starał się ciągle utrzymać na nogach. Syknął tylko przez zaciśnięte wściekłością wargi, gdy kolana odmówiły mu posłuszeństwa i gwałtownie opadł na klęczki. Poderwał się natychmiast, uderzając głową o przejrzystą przegrodę i zmagał się z nią w milczeniu, pochylając się coraz niżej.
– Daj spokój, Blom. Usiądź, dopóki grzecznie proszę. W końcu przecież usiądziesz.
Blom westchnął ciężko i usiadł na taborecie. Był już za stary, żeby upierać się podczas przesłuchań. Sufit kabiny wrócił na miejsce.
– Cieszysz się, karakanie? – wysyczał, krzywiąc z pogardą wargi. – Triumfujesz, kurduplu? Długo na to czekałeś, prawda? Powinieneś urządzić sobie triumfalny przejazd ulicami, w odkrytym wozie. Obawiam się tylko, że wzbudziłbyś ogólną wesołość.
– Wiem, że nie mam postury męża stanu – odpowiedział spokojnie Borden, uśmiechając się ze swego fotela. – Natomiast, w przeciwieństwie do ciebie, potrafię myśleć. Dlatego właśnie ja siedzą tutaj, a ty tam, nie odwrotnie.
– Jesteś zwykłym, drobnym krętaczem, Borden. Drobną, bezideową szujką, ciągnącą za sobą bandę cyników, którzy równie chętnie służyliby Federacji, gdyby im się to opłacało. Niedobrze mi się robi na sam twój widok.
– Daj spokój obelgom, Blom. To nie licuje z twoim wiekiem. Wiesz doskonale, że przegrałeś, zachowaj więc przynajmniej trochę godności. Uznałem, że jako byłemu senatorowi należy ci się specjalne traktowanie, ale w każdej chwili mogę zmienić zdanie i poddać cię przepisowej procedurze, niczym pierwszego z brzegu fajtera. Na razie starasz mi się dowieść, że nie zasłużyłeś na nic lepszego.
Blom spuścił głowę, po raz pierwszy od momentu aresztowania. Przyglądał się w zadumie swoim dłoniom, splecionym na kolanach.
– Nie powinienem z tym tak długo zwlekać. Teraz po prostu zabrakło mi odpowiednich ludzi. Jeszcze pięć, sześć lat temu usunąłbym cię w ciągu jednego dnia. To Faetner, prawda?
– Może.
– Zaufałem mu. Miał piękną przeszłość. Nie przypuszczałem, że może nas zdradzić.
– Nas? O tym właśnie chciałbym z tobą porozmawiać.
– Daj spokój, Borden. Wiesz dobrze, że nic nie powiem. Mam już większość życia za sobą, niczym mnie nie przestraszysz.
– Oczywiście, że powiesz. A nawet jeżeli pozwolę ci milczeć, bo zależy to tylko od mojej dobrej woli, i tak się do wszystkich po kolei dobierzemy. Czasy się zmieniły Blom. Musicie już odejść, cała wasza ekipa, która wyjechała jeszcze na plecach Milena. Zrobiliście swoje.
Blom milczał.
– Co ty właściwie chciałeś zrobić? Zabić Ouentina, co za pomysł! Taki sympatyczny staruszek… zupełnie nie wiem, co on ci przeszkadzał.
– Opętałeś go. Zrobiłeś z niego kukłę w swoich rękach.
– O, nie. To wy zrobiliście z niego marionetkę. Ja tylko w pewnym momencie odebrałem wam nitki. To było niezbędne, żeby wymienić kadry na średnim szczeblu. Wiedziałem przecież, że żaden spec nie odchodzi sam z siebie. Musiałem wam pomóc. Masz rację, Blom, długo na to czekałem. Całe lata. Zacierałem ręce kiedy przeforsowałeś ten swój debilny pomysł z intensyfikacją upraw. Bo ja od razu wiedziałem, jak to się skończy. U mnie pracują prawdziwi fachowcy, wyłącznie fachowcy. Nie chcieliście ich słuchać, a mnie to tylko cieszyło. Z twojego punktu widzenia był to bardzo głupi pomysł.
– Miałem 100% poparcia w Radzie…
– Oczywiście. Rada Specjalistów poprzez wszystko, co się jej każe poprzeć. To banda ignorantów, zgadujących życzenia prezydium. I właśnie dlatego musi ustąpić miejsca moim ludziom. Za największy błąd Milena uważam, że brał pod uwagę wierność, a nie kwalifikacje. Stworzył system preferujący ślepe posłuszeństwo i absolutny brak krytycyzmu. Nic dziwnego, że po tych kilkudziesięciu latach całą sieć zarządzania gospodarką, i, muszę to z bólem przyznać, również Instytutami stref, została obsadzona ślepo posłusznymi, wiernymi ideałom secesji kretynami. Nie ma takiego idiotyzmu, którego nie zaakceptują i nie będą realizować wszystkimi dostępnymi środkami. Myślisz, że to mogło się na dłuższą metę utrzymać? Zobacz, do czego doprowadziliście. Głód, zerowa produkcja, totalny burdel we wszystkich resortach, brak jakichkolwiek perspektyw…
– Jak słyszę, zapisałeś się do moralistów?
– Też idioci. Realizują uparcie jakieś bezpodstawne teorie, wywiedzione z atawistycznych pobudek. Pyskują o nich równie gorąco, jak twoi podwładni o wskazaniach Milena. Nie stać ich na krytycyzm, na szersze spojrzenie i uświadomienie sobie własnych celów. Nie wolno ulegać ideologii. Wy staliście się jej niewolnikami, zamiast się nią rozsądnie posługiwać, daliście sobie założyć klapki na oczy. To się musiało tak skończyć.
– Demagogia – powiedział Blom. – Popełnialiśmy błędy, owszem. Każdy je popełnia. Potrafimy przyznać się do nich i naprawić je. Ale słuszność zawsze pozostawała po naszej stronie. Wyzwoliliśmy się z ograniczeń, narzuconych nam przez Federację. Mamy niewątpliwe osiągnięcia…
– Jakie?
– Jak to, jakie?!
– O, nie denerwuj się, kolego. Po prostu ten tekst trochę już stęchł. Na przyszłość sformułuję go inaczej.
– Jesteś cynicznym draniem, Borden. Chcesz po prostu utrzymywać się na wierzchu, to twój jedyny cel. Wszystko jedno, pod jakimi hasłami!
– Naprawdę? Więc ja stworzyłem klucze preferencyjne? Ja wymyśliłem system premiowania aparatu specjalistycznego? A może jednak ci twoi „ideowcy”?
– Nie miałem z tym nic wspólnego. Uważam, że ludziom, którzy dźwigają odpowiedzialność za los świata, należą się godziwe warunki materialne. Czy myślisz, że za Federacji było inaczej? Równy podział dóbr… zgoda, ale człowiek zawsze stara się mieć więcej od i
– Oczywiście, dopiero później. Musiał istnieć jakiś magnes dla ślepo posłusznych wykonawców.
– To normalny koszt wdrażania nowych rozwiązań. Zresztą, gdyby nie uporczywy sabotaż Federacji i jej wywrotowców, dawno już osiągnęlibyśmy pełne zaspokojenie potrzeb bytowych społeczeństwa.
– Nie, Blom. Nigdy byście tego nie osiągnęli. Tak długo wciskaliście tę propagandę o knowaniach Federacji, że, jak widzę, sam w nią uwierzyłeś. Prawda wygląda smutniej: postawiliście na kretynów. I sami jesteście kretynami. A nawet gdybyście mieli jakiś dobry pomysł, ci twoi durnie zawsze zrealizowaliby go tak nieudolnie, że stałby się swoim własnym zaprzeczeniem.
– My, wy! Kim ty w ogóle jesteś, Borden? Jakim prawem chcesz osądzać dorobek secesji?! Nie mogę pojąć, jak ci się udało zostać doradcą Ouentina!
– Wiesz doskonale. Po prostu nie traciłem czasu na zabawy i na dziwki…
– Z taką posturą…? Nic dziwnego.
– Naprawdę nie potrafisz wymyślić nic lepszego od kpin z mojej postury? Prezencji potrzebuje Ouentin. Ja jestem od myślenia. W pewnym momencie Ouentin zdał sobie sprawę, że się starzeje i że nie umie już zapanować nad Specami. Potrzebował kogoś, na kim mógłby się oprzeć. Wybrał mnie, wówczas dyrektora Instytutu II strefy. I nie pomylił się. Dałem mu szczegółowo opracowany, doskonały program wybrnięcia z fatalnej sytuacji. A ty, co miałeś mu do zaoferowania? Nie tylko jemu, całej Terei? Kurczowe trzymanie się paru zdezaktualizowanych tekstów, które Milen wygadywał w amoku, żeby hołota biła brawo? To nic, że planeta cofa się w rozwoju, byle zrealizować jego światłe idee? Co mogłeś zaoferować? Żeby wszystko zostało po staremu! Terea, jako jedna z kolonii Federacji, nie była przygotowana do samowystarczalności i nie da się tego przeskoczyć.
– I dlatego chcesz ją ponownie wepchnąć w zależność od ziemskich konsorcjów? Jesteś zdrajcą, Borden. Zdrajcą, którego trzeba usunąć za wszelką cenę. Nawet za cenę śmierci prezydenta i drobnego zamieszania.
– Rozumiem, że ja miałem umrzeć zaraz potem?
– Miałeś być sądzony. Za spowodowanie śmierci Ouentina przez zbyt łagodną politykę wobec Roty. Przecież zamachowiec został wypuszczony wskutek twojej obłędnej polityki głaskania wrogów za uszami. Ja bym wiedział, jak z nimi postępować! Tak jak za Milena. Żadnej litości dla sługusów Federacji!