Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 51 из 64

Borden roześmiał się głośno.

– Daj spokój z tą przestarzałą frazeologią, Blom. Uczepiłeś się jej kurczowo i świata nie widzisz. Pomyśl tylko. Gdyby Federacja chciała nas zniszczyć, zrobiłaby to już dawno. Im nie zależy na wyżarzonej, pustej skorupie. Potrzebują naszej żywności i surowców, których my nie wydobywamy, bo nie mamy co z nimi robić. Od czasów secesji muszą je wlec z drugiego końca galaktyki, przepłacając na transporcie. Już pięciokrotnie usiłowali z nami nawiązać ponowne stosunki. Odrzuciliście ich ofertę, jak ostatni idioci.

– Nie po to ich stąd przepędziliśmy.

– Daj spokój prehistorii. Spróbuj ruszyć tym betonowym łbem. Dzięki handlowi z nimi dostanę technologię, otworzę popyt produkcyjny i wyciągnę Tereę z zastoju. W konsekwencji – zadowolenie społeczeństwa, względny dostatek, a zatem – posłuch. Dostanę środki techniczne dla Instytutów, technologie niezbędne dla należytego rozbudowania sprzętu psycholeksyjnego. Zarazem dostarczę społeczeństwu potężnego wzmocnienia dodatniego. Urządzi się wspaniały proces odpowiedzialnych za katastrofę ekologiczną, a przy okazji także za prześladowania sprzed lat, o których oni doskonale jeszcze pamiętają. Nie mówię już o próbie zamordowania prezydenta i ustanowienia krwawej dyktatury. Krótko mówiąc, w oczach obywateli to ja zrealizuję postulaty Roty, którą sam rozbiłem, z tym, że oni o tym nie wiedzą. I jednocześnie wyjmę broń z ręki wszelkiego rodzaju przeciwnikom. Ty byś ich tępił, zamykał, rozwalił byś pół planety byleby postawić na swoim. Aż żal, jakie to głupie. Ja sprawię, że po prostu przestaną ich słuchać. Wyjdziemy znowu w kosmos! Kilkanaście lat zajmie nam dogonienie Federacji w dziedzinach, w których na pewno nas przeskoczyła, i niezbędne rozbudowanie systemu sterowania społeczeństwem. Nie represjami, jak chciał prostoduszny Milen. Wezmę ich za mordę delikatnie, tak delikatnie, że odczują to jak pieszczoty albo nawet wcale nie zauważą. Zrobię ze społeczeństwa karną, posłuszną i zadowoloną z władzy armię. Federacja na pewno nie dopracowała się takich społeczeństw, na pewno po staremu nie może sobie poradzić z anarchią i chaosem. Mając w ręku równie doskonałą technikę, pokonamy Federację bez trudu. Nie będę z nią walczył. Podporządkuję ją sobie. Ja albo któryś z moich następców.

Co moglibyście temu przeciwstawić? Wolelibyście zostać na ostatnim dnie, byleby tylko nie odstąpić ani na krok od swoich poronionych idei. Nie ma o czym rozmawiać, Blom. Musicie wszyscy odejść, definitywnie.

– Nigdy ci się to nie uda.

– Ależ oczywiście, że się uda. Trzeba tylko mieć odpowiednich ludzi.

– Cyników! Sprzedajnych drani bez żadnych przekonań! Właśnie takich ludzi sobie wychowałeś!

– Znowu się mylisz. To wy ich wychowaliście. Stworzony przez was system produkuje tylko ideowych idiotów i cynicznych cwaniaków. Ja po prostu wybieram mniejsze zło. Nawet ostatnich skurwysynów, byle tylko byli fachowcami. Zresztą wolę cyników, zawsze wiadomo co zrobią i jak z nimi rozmawiać. Twoi ideowi kretyni są absolutnie nieobliczalni. Stworzę – już stworzyłem – fachową kadrę kierującą Tereą. Zdaje się, że o tym samym myślał Milen, tylko musiał posługiwać się fanatykami, którzy wszystko zepsuli. Ja tego błędu nie powtórzę.

Milczysz, Blom? Bardzo słusznie. Nic więcej nie masz do powiedzenia. Odezwiesz się na procesie. Nie martw się, nie zrobię ci krzywdy, w końcu byłeś przez długie lata moim kolegą. Dożyjesz swoich dni w spokoju… To się będzie nazywało więzieniem, ale myślę że ci się spodoba. Będziesz tam mógł zajmować się w spokoju swoimi rzeźbami i obrazami…

Blom splunął w jego kierunku. Plwocina spływała powoli po pancernej szybie na ziemię.

– Jeszcze na coś liczysz? Aha, byłbym zapomniał. Armii jeszcze nie ruszałem. Nie wiem, kogo w niej przekabaciłeś, przypuszczam, że Draviego. Taka sama żyjąca wspomnieniami pierdoła jak i ty. Pójdzie za nim część starszych oficerów, ale z młodszymi łatwo się dogadam. Wystarczy amnestia i parę awansów. Mam wrażenie, że w sztabach znajdzie się teraz parę wakatów. Na razie dam im zrobić pierwszy krok. Nie mylę się, że mają się zbuntować, zapewne w Hynien? W każdym razie ja tak bym to zaplanował na twoim miejscu: śmierć prezydenta i jednocześnie armia wyrusza przywrócić porządek. Bardzo sprytne, obawiam się tylko, że zdziwi ich wiadomość, iż Ouentin cieszy się dobrym zdrowiem. Ale to nic. Miałem zbyt mało ludzi, żeby wyłuskać twoich spiskowców zawczasu. Pozwolę im się ujawnić, potem moi chłopcy zadziałają już na pewniaka.

– Nie dasz rady…

– Dam. Za tobą pójdzie co najwyżej czwarta strefa. Dobrze ją wybrałeś, tu faktycznie nie zdążyłem jeszcze osadzić swoich ludzi. Będzie trochę strzelaniny… Ale gwardia posłucha prezydenta. I mnie. Nie będzie miała i

– Pomogłeś mi, Blom. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo. Uruchomiłeś wspaniałą lawinę, teraz każdy się będzie musiał opowiedzieć. Bez ciebie straciłbym mnóstwo czasu na generalną czystkę, a tak… załatwi się wszystko od razu.

– Masz szczęście, że siedzę za tą szybą – Blom w niczym nie przypominał teraz starego, czcigodnego specjalisty. – Udusiłbym cię gołymi rękami. Ale przynajmniej jedno mnie cieszy. Twój gówniarz znalazł się po mojej stronie.

Ledwie widoczna zmiana w wyrazie twarzy Bordena upewniła go, że cios doszedł celu.

– Oszukałeś go. Jest jeszcze młody i głupi, dał się zwieść. Zmądrzeje. Blom zaśmiał się.

– Co ja widzę? Więc jednak nawet w senatorze Bordenie tkwią jakieś atawizmy! Wiedziałem, kurduplu, że to cię poruszy. Tak, ja wiedziałem, kim on jest, sam go kazałem wybrać Faetnerowi. Szykowałeś go na swoją prawą rękę, może nawet na następcę? Ale ja nie spałem, obserwowałem go. Chciałem, żeby to właśnie on zorganizował zamach. I wierzę, że mimo wszystko mu się uda.

– Nie ma mowy – uciął sucho Borden. – W Hynien są w tej chwili dwie brygady gwardii i setka telepatów z rządowej. Na pewno ich już mają.

– No, cóż… w takim razie będziesz musiał sam załatwić swojego kochanego bratanka. Jakie to smutne…

– Obmyślę dla ciebie stosowną zapłatę.

– Być może. Jeszcze nie wygrałeś, Borden. Ja co prawda jestem czasowo wyłączony z gry, ale zostało jeszcze trochę takich, dla których ideały secesji nie są pustym słowem. Ciekawe, jak oni zareagują na przemówienie Ouentina.

– Właśnie, to jest jeden jedyny drobiazg, którego nie rozumiem. Skąd wiedziałeś o wizycie w Hynien, kiedy tylko wróci statek Federacji, i o moim planie?

– Jak myślisz?

– Właściwie to tylko mnie interesuje. Który z moich ludzi zawiódł, i czym mogłeś go przekupić?

– Pomyśl, może znajdziesz czas na myślenie.

– Blom, nie przeciągaj struny. Naprawdę w każdej chwili mogę cię poddać przepisowemu przesłuchaniu.

Najwyżej nie zasiądziesz na ławie oskarżonych. Powiemy w holo, ja wiem, że popełniłeś samobójstwo, spostrzegłszy fiasko swoich knowań. Sayen? Nie wtajemniczałem go w szczegóły, ale to zdolny chłopak. Mógł się sam domyślić, powiedziałem mu wystarczająco dużo. Może i zrobiłem błąd, stawiając na niego. Nawiasem mówiąc, mylisz się sądząc, że sprawiłeś mi przykrość. Ja nie ulegam atawizmom. Liczyłem na niego, fakt, miał zadatki na świetnego władcę Terei. Ale skoro nie spełnił oczekiwań, trudno. A pokrewieństwo między nami nigdy nie miało znaczenia. No, więc?

– Wyżej, kurduplu. To sam Ouentin. Jeszcze nie zgłupiał na starość. Widocznie nie ufał bez reszty swojemu osobistemu doradcy. Rozmawiałem z nim regularnie, co tydzień. Opowiadał o twoich planach, radził się… więc nie wiedziałeś? Masz jednak kiepski wywiad. To musi być dla ciebie bardzo przykre, kurduplu.

Borden wiedział dobrze, że Blom mówi prawdę. Na wbudowany w ścianę kabiny wskaźnik detektora kłamstwa spojrzał tylko odruchowo.

– Więc to tak… Świetnie, Blom – uśmiechnął się szeroko. – Nie zawiodłem się na tobie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Liczyłem, że będę umiał przewidzieć twoje reakcje. Zastanawiałem się nad najlepiej do ciebie pasującą formą przesłuchania. Yerital, wyciemnienie, bioprądy, no, sam wiesz, Instytut dopracował się mnóstwa skutecznych metod. W końcu uznałem, że najlepiej będzie, jeśli porozmawiam z tobą sam na sam, wystarczyło cię tylko trochę podenerwować. Przypuszczałem, że jeśli jeszcze chowasz coś w rękawie, na pewno się tym pochwalisz, żeby mieć przynajmniej jedną, malutką chwilę triumfu. I zgadłem.

Blom patrzył ponad jego głową, na zbieg linii sufitu.

– Znudziłeś mi się, kurduplu. Skończmy tę rozmowę.

– To ja decyduję, kiedy ją skończyć. Ale jak chcesz.

Podszedł do pulpitu i wyciszył kabinę. Nie lubił hałasu. Potem wcisnął taster kajdanek. Na małym natężeniu, żeby nie zrobić mu krzywdy. Trzymał przycisk przez kilka sekund, obserwując, jak w absolutnej ciszy Blom spada ze stołka i wije się na podłodze. Odczekał chwilę, nim znowu włączył fonię.

– To taki malutki atawizm. Możesz go wiązać z Sayenem. Do zobaczenia, Blom. Opuścił pokój.

– Zabrać go. I pilnować jak najstara

– Tak jest, panie senatorze.

Skinął na swojego sekretarza i nie czekając, aż gwardziści wyprowadzą Bloma, ruszył do windy.

– Jest coś z Hynien?

– Jeszcze nie.

Weszli do pokoju. Borden odczekał chwilę, aż jego sekretarz zamknie drzwi.

– Jest parę spraw do zrobienia, Dermot – zaczął senator. – Po pierwsze, odwołać gwardię z Hynien. Na pół godziny przed wizytą mają zwijać się do bazy.

– Nie rozumiem, senatorze – na twarzy okularnika pojawiła się pionowa zmarszczka pomiędzy oczami. – Przecież spodziewaliśmy się buntu w garnizonie Hynien.

– Ale już się nie spodziewamy. Uważam, że zwykła ochrona w zupełności wystarczy. Zresztą widzisz, Dermot, nasz prezydent trochę się już zestarzał. To wpływa ujemnie na jego działalność. No i nie jest nam w sumie taki niezbędny.

Sekretarz pochylił głowę, zmarszczka pomiędzy jego brwiami pogłębiła się.