Страница 38 из 64
Rozdział 19
„Każdy mieszkaniec Terei jest człowiekiem chorym, całe jej społeczeństwo chore jest na chroniczny niedorozwój. Koloniści nigdy o niczym nie decydowali i nie mają we krwi żądania współdecydowania o swoim losie. Przywieziono ich zamrożonych na planetę, gdzie wszystko już było urządzone, wybudowane i wyregulowane. Przywożono ich partiami po kilkanaście tysięcy, dzięki czemu łatwiej oswajali się z sytuacją ubezwłasnowolnienia. Przywykli, że tych, którzy nimi władają, przywozi się z Ziemi w osobnych statkach, że koloniści nie mogą mieć żadnego na nich wpływu, gdyż wyznaczał ich zarząd kolonii odległy o całe parseki. Z chwilą secesji władcy Terei zaczęli wyznaczać się sami – i tylko tyle się zmieniło”.
Heinrich Olad „Paraliż woli” (Archiwum wydziału prewencji Centralnego Instytutu Rozwoju Społeczeństwa, komisja ds. badania działalności tzw „opozycji moralnej”)
– Nie wolno – oświadczył stojący w wejściu korytarza goryl. – Proszę skorzystać z i
– Ale ja muszę się dostać do swojego gabinetu! To ważne. Do kogo mam się zwrócić?
– Nie wiem. Tu nie wolno wchodzić.
Tonkai niedbałym krokiem podszedł do ochroniarza. Poznał usiłującego przejść majora z wydziału Lindena. Przyczepił się do niego podczas habilitacji na kapitana, że „odchodzi w sposób niepokojący od podstawowych założeń teorii wzmocnień”. Na szczęście skończyło się tylko na gadaniu – Mokarahn nie pozwalał byle komu obcinać swoich ludzi.
– Kapitan Tonkai – powiedział spokojnie, podając gorylowi przepustkę.
– Proszę bardzo.
Rzucił majorowi przelotne spojrzenie. Miał nadzieję, że dojrzy na jego twarzy wyraz oburzenia, ale nie – gęba oficera pozostała niewzruszona. Uważał, żeby nie dać szczeniakowi satysfakcji.
Po raz drugi tego dnia Tonkai przeszedł kilkakrotną kontrolę i rewizję, zanim poprowadzono go pod drzwi pokoju 4872. O ile pamiętał, te cztery apartamenty w amfiladzie na siódmym piętrze przeznaczone były na pokoje gości
– Ma pan jeszcze cztery minuty, kapitanie – powiedział znany mu już okularnik.
– Nie chciałem się spóźnić.
– Proszę zaczekać. Senator zaraz pana przyjmie.
– Można zapalić?
– Proszę. Mam nadzieję, że zastosował się pan do mojej prośby, kapitanie?
– Powiedziałem moim ludziom, że przed odlotem do Hynien muszę stawić się u pułkownika Mokarahna.
– Bardzo dobrze.
Po zjedzonym przed chwilą posiłku i przed rozmową z Bordenem papieros miał szczególnie przyjemny smak. Tonkai chłonął go chciwie, starając się ukryć nerwowe podniecenie. Jednak udało się. Wiedział od lat, że w końcu coś takiego musi nastąpić. Może go przeniosą do rządowej, do Instytutu Centralnego? W końcu, cholera, ma talent do tej roboty. I stara się. Niech mu tylko dadzą szansę.
Przebiegł jeszcze raz myślami swoje dotychczasowe postępowanie. Nie znajdował w nim błędu… no, Won-den, ale to drobiazg, zresztą nie jego wina. Pojedzie teraz do Hynien. Nie dlatego, żeby mógł tam cokolwiek zmienić. Zdążył już zapoznać się z planem wizyty Ouentina i organizacją jego wzmocnionej gwałtownie ochrony, a także z zeznaniami aresztowanego Faetnera (Blom na razie milczał). Wiedział dobrze, że od momentu ujawnienia spisku Sayen i jego wspólnicy nie mają najmniejszych szans. Miasto zostało zablokowane, blisko setka telepatów z rządowej przeczesze je wkrótce metodycznie, kwadrat po kwadracie. Znali cechy szczególne fali Sayena i Hornena, więc nawet nie musieli się wysilać, wystarczą namierniki. Koniec. W ciągu kilku godzin zostaną zlokalizowani i ujęci. Przed obławą telepatów nie można uciec. Jak dotąd przeprowadzano taką akcję tylko kilka razy. Po raz ostatni – trzy lata temu, w Amsterze. Wyłuskanie wśród miliona mieszkańców stolicy sześciu przywódców Roty zajęło szperaczom cztery godziny. To już nawet nie była obława. Po prostu egzekucja.
Mimo wszystko musiał tam lecieć. Potrzebny był przy zakończeniu obławy jako przedstawiciel Instytutu w Arpanie oraz, przede wszystkim, jako ten, który pierwszy podjął śledztwo i który wespnie się po nim wyżej, niż którykolwiek z jego przełożonych mógł przypuszczać.
Okularnik, który przed chwilą znikł za drzwiami pokoju, pojawił się znowu.
– Proszę wejść, kapitanie.
Zgasił papierosa i nerwowo obciągnął marynarkę, jak kadet wchodzący na egzamin. Skarcił się w duchu za ten gest. No, nic.
Borden czekał na niego w pierwszym apartamencie. Siedział w głębokim fotelu, w kącie skromnie, ale funkcjonalnie urządzonego gabinetu. Tonkai w milczeniu zatrzymał się parę kroków od drzwi, obok solidnego, białego regału.
– Niech pan siada, kapitanie – Borden wskazał gestem fotel po przeciwnej stronie niskiego stołu. Tonkai zapadł w nim miękko. Na stole stała pękata butelka i dwa kieliszki.
– Proszę się napić. Myślę, że należy się to panu po przeżyciach ostatnich godzin. – Borden odłożył trzymany w ręku plik papierów. – Nie, mnie proszę nie nalewać. Lekarze nie pozwalają mi na takie przyjemności. Żałuję. Ale słucham. Warto słuchać fachowców, zgadza się pan ze mną?
– Oczywiście – skinął głową Tonkai, przełykając szlachetny trunek. Nigdy w życiu nie miał w ustach niczego równie znakomitego. Gdyby ktoś wczoraj powiedział mu, że będzie pił z samym Bordenem… Uśmiechnął się w duchu.
– Zainteresowało mnie pańskie wystąpienie na naradzie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tam usłyszeć nic ciekawego, nie po to ją zwołano. Potrafił pan wystąpić z własnymi poglądami, no i starał się pan, żeby nie odsunięto pana od najciekawszej części sprawy. U naukowca to pożyteczne cechy. Zapewne nie zamierza pan kończyć kariery jako śledczy?
– Nie, panie senatorze, mam ambicję zająć się pracą naukową. Doświadczenia praktyczne, których zdobycie umożliwia mi praca w wydziale śledczym…
Przerwał mu ruchem dłoni.
– Wiem, wiem. Szkoda czasu. – Uniósł lekko plik wydruków. – Zdążyłem już pana poznać. Wie pan przecież, że zbieramy i przechowujemy wszystkie dane o naszych ludziach. Muszę wiedzieć, kim dysponuję i na co mogę liczyć. Oczywiście, informacje są utrzymywane w tajemnicy, ale mój certyfikat otwiera bank pamięci w każdej centrali.
– Rozumiem i uważam to za słuszne, panie senatorze.
– Tylko że te dane to jeszcze za mało, żeby wyrobić sobie uczciwy sąd o człowieku. Suche fakty, liczby, wyniki testów, informacje o dokonaniach i życiu osobistym. Potrzebuję zdecydowanych i fachowych ludzi, którzy potrafią unieść przeznaczone im zadania. W tej chwili potrzebuję ich bardziej niż kiedykolwiek. Właśnie dlatego jest pan tutaj.
– Słucham pana, panie senatorze.
Był sztywny jak gumowa kukła poruszana sprężynami. Nikt by nie dał za tego faceta dwóch groszy. Myśl, że ta niezgrabna, przekrzywiona i łysawa kula kryje w sobie jeden z najtęższych mózgów Terei, zakrawała na absurd. Ale przecież tak właśnie było.
– Proszę mi powiedzieć, kapitanie, jak pan rozumie moją teorię wzmocnień? Proszę to powiedzieć własnymi słowami, bez cytowania moich szanownych komentatorów.
Będzie go egzaminował? Każdy pracownik Instytutu miał na takie pytanie gotową i stara
– Moim zdaniem – zaczął – daje się ona zawrzeć w jednym podstawowym stwierdzeniu. Działaniu represyjnemu musi zawsze towarzyszyć pozytywna alternatywa. Nie jesteśmy po to, by w imieniu społeczeństwa mścić się na elementach do niego nie przystosowanych – to powoduje tylko zaciekłą nienawiść i gotowość poświęcenia wszystkiego, byleby tylko zaszkodzić społecznemu ładowi. Wywrotowiec musi odczuć karę, musi się jej bać na przyszłość, ale należy pozostawić mu możliwość powrotu do normalnego życia. Fajter, który ma rodzinę i zapewnioną jaką taką egzystencję, może o nas źle mówić, ale na tym poprzestanie. Nie będzie ryzykować. Zacznie się oglądać na i
– Tak. Jak długo potrwa ten spokój? Jak pan sądzi?
Prawidłowa odpowiedź brzmiała „zawsze” i nie powinien tracić na zastanowienie ani sekundy. Mimo to milczał, zamyślony.
– Czy mogę… jeszcze się napić? To wspaniały…
– Koniak. Może niezbyt przypomina w smaku to, co pan pija pod tą nazwą, ale to jest właśnie koniak. Odradzam panu, jeden kieliszek w zupełności wystarczy. No więc, słucham?
– Trudno mi powiedzieć. Utrzymanie stałej równowagi bodźców to przecież sprawa skomplikowana. Wymaga doskonałej koordynacji wszystkich możliwych środków oddziaływania na organizm społeczny.
– Załóżmy, że ten warunek zostanie spełniony.
– Cóż, myślę że uda się zachować trwałą równowagę. O ile nie ujawni się jakaś potężna zmiana o charakterze destabilizującym. Taka, jak katastrofa ekologiczna.
– Powiedzmy inaczej. Jakie trudności widzi pan przy realizacji tego zadania. Podstawowe trudności. Tonkai odetchnął głęboko.
– Nie wiem, panie senatorze. Jestem tylko kapitanem. Czy myśli pan, że ktokolwiek w Instytucie zastanawiał się kiedykolwiek nad -takimi sprawami? Nie wiem, jak to jest w Centralnym, ale u nas, w Arpanie, zajmujemy się tylko udowadnianiem słuszności teorii wzmocnień, zakładając z góry, że ona musi być słuszna. To mi bardziej przypomina religianctwo, które zwalczamy, niż naukę.
– Śmiałe słowa – Borden uśmiechnął się. – Ale jest pan na dobrym tropie. Wyjaśnimy to potem. Na razie jednak nie odpowiedział pan na moje pytanie. Proszę się zastanowić. Co jest dla nas największym niebezpieczeństwem, pomijając, rzecz jasna, trudności techniczne?