Страница 38 из 53
– Admirałom-pilotom też nieźle się powodzi – zaśmiał się Paul wychodząc. – Za pół godziny przyjdę, by rzucić cię na pastwę reporterów.
Sloth zamknął od wewnątrz drzwi wejściowe i zniknął w kabinie kąpielowej, zabierając ze sobą neseser.
W niewielkiej salce bez okien zgromadziło się kilkunastu reporterów. Sloth widział ich przez szparę w uchylonych drzwiach. Wiercili się niecierpliwie, przygotowując swe maleńkie, kieszonkowe magnetofony z kulkami mikrofonów osadzonymi na cienkich, długich witkach wysięgników.
Na dwóch stołach przy wejściu leżały sterty videokamer i aparatów fotograficznych, strzeżonych przez młodego, wysokiego cywila o se
– Możemy zaczynać? – spytał Paul i pchnął drzwi.
Przepuścił Slotha przodem. Dzie
Sloth skłonił się lekko i usiadł, Paul powiedział kilka słów, ustalając porządek zadawania pytań.
– Bardzo was przepraszam – powiedział Sloth ocierając czoło. – Przybywam bezpośrednio z podróży i nie jestem upoważniony do składania oficjalnych oświadczeń. Mogę odpowiedzieć tylko na kilka pytań o charakterze ogólnym. Proponuję, aby każdy zadał jedno rzeczowe pytanie.
Zaprotestowali pomrukiem zawodu, lecz po chwili ucichli i zaczęli pytać kolejno, podtykając mikrofony pod nos Slotha.
– Czy osadnicy dotarli bezpiecznie na planetę Ksi?
– Wszystkie pojemniki zostały prawidłowo osadzone na powierzchni planety.
– Czy istnieje tam obecnie osiedle ludzkie?
– Istniało jeszcze dwadzieścia cztery lata temu.
– Czy warunki naturalne na planecie są odpowiednie dla ludzi?
– Są bardzo dobre.
– Ilu ludzi tam znaleźliście?
– Nie znamy oficjalnych danych. Szacunkowo – do dziesięciu tysięcy.
– Czy nawiązaliście oficjalny kontakt z władzami?
– Nie.
– Dlaczego?
– Uznaliśmy to za optymalny wariant spełnienia naszej misji.
– Czy należy przez to rozumieć, że działaliście potajemnie?
– Raczej: incognito.
– To znaczy rozmawialiście z mieszkańcami nie ujawniając, kim jesteście?
– Tak.
– Czy było to podyktowane względami waszego bezpieczeństwa?
Sloth przyjrzał się pytającej dzie
– To była konsekwencja przyjętej zasady.
– Czy oni lubią Ziemian? – spytała po raz drugi ta sama dziewczyna.
– Przepraszam, ale nie mogę wyróżniać nikogo, nawet pięknych pań. Miało być po jednym pytaniu – powiedział Sloth uśmiechając się chłodno.
– Chcieliście zapewne uzyskać prawdziwy obraz społeczeństwa Ksi, nie ujawniając swej obecności?
– To był jeden z motywów postępowania.
– Czy należy stąd wnosić, że nie stwierdziliście potrzeby czy
– Nie czuliśmy się kompetentni do podjęcia takiej decyzji.
– Czy rzeczywiście dokonano tam terrorystycznego przewrotu, jak wynikało z zapisu znalezionego przez was w „Alfie"?
– Zapis z „Alfy" jest nadal jedynym, choć nie w pełni wiarygodnym dokumentem w tej kwestii.
– Kto zatem sprawuje władzę na Ksi i jaka jest forma rządów?
– Władzę sprawuje grupa ludzi spośród osadników. Jak powiedziałem, nie kontaktowaliśmy się z czy
– Czy panuje tam terror lub dyktatura?
– Gołym okiem tego nie widać.
– Czy należy rozumieć, że sytuacja ludzi na Ksi jest w pełni zadowalająca?
– Z czyjego punktu?
– Z punktu widzenia ich samych.
– Nie. Z punktu widzenia jakichkolwiek ludzi ich własna sytuacja nigdy i nigdzie nie jest uważana za „w pełni zadowalającą".
– A według was?
– Mogło im być lepiej.
– Od czego to zależy?
– Głównie od nich samych, jak w każdym społeczeństwie.
– Czy coś im przeszkadza, mają jakieś trudności?
– Te same, co w każdym zespole ludzi: wszystkie złe cechy ludzkiej natury.
– Czy wasza wyprawa wróciła w pełnym składzie?
– Nie. Czterech łudzi pozostało na planecie Ksi.
– Z jakim zadaniem?
– Nie otrzymali zadań. Pozostali na własną prośbę.
– Czy zostali do czegoś zobowiązani lub upoważnieni?
– Do unikania wszystkiego, co mogłoby zagrozić im samym lub mieszkańcom Ksi.
– Kiedy będzie ogłoszony szczegółowy raport o wynikach wyprawy?
– Najpierw muszę go sporządzić. O ogłoszeniu czegokolwiek zadecydują moi zwierzchnicy. Zdaje się, że wyczerpaliśmy limit pytań. Dziękuję!
Sloth szybko wyszedł z sali pozostawiając reporterów wśród rumoru odsuwanych krzeseł i ożywionej wymiany zdań.
– Uff! – sapnął znalazłszy się na zapleczu sali. – Chyba udało mi się nie nałgać, nie ujawniając równocześnie niczego istotnego.
– Bardzo dobrze, komandorze! – Paul otworzył drzwi windy.
– Generał oczekuje cię w swoim pokoju.
– Spodziewam się, że przyszedłeś wyjaśnić mi wszystko szczegółowo, Sloth! – Generał patrzył na komandora z dokładnie kontrolowanym, leciutkim uśmieszkiem, jakby gotów był w jednej chwili zetrzeć z twarzy ten ledwie dostrzegalny grymas, by przybrać surowy wyraz służbowej powagi. – Ufam, że istnieją nadzwyczajne powody uzasadniające twoje postępowanie.
Sloth wydobył z nesesera gruby zeszyt w wystrzępionej płócie
– Czy mogę usiąść? – spytał rozglądając się za krzesłem.
– Proszę, tutaj… – Generał wyszedł zza biurka i zapalił stojącą lampę nad niskim stolikiem w kącie gabinetu. – Tu będzie nam wygodniej.
Usiedli naprzeciw siebie w głębokich, chłodnych fotelach krytych imitacją skóry. Generał obracał w dłoniach zeszyt, jakby zastanawiał się, czy należy go otworzyć, czy raczej poczekać na wyjaśnienia komandora.
– Spotkaliśmy się już kiedyś, prawda? – Sloth studiował uważnie twarz generała. – Wybacz, generale. Oprócz nazwiska nic więcej nie zostało mi w pamięci.
– Byliśmy razem w rejonie Syriusza – uśmiechnął się generał. – Ale ja także nie pamiętałem, musiałem sprawdzić w kartotece. Tyle nazwisk, tylu ludzi…
– W porządku. Jesteśmy z tej samej epoki, Bernt. O to mi właśnie chodziło. Nie umiem rozmawiać z tymi smarkaczami młodszymi od nas sto lat.
– Czy tylko dlatego odmówiłeś złożenia raportu w Komendanturze Lotów Pozaukładowych?
– Nie tylko. Może popełniam błąd, ulegam urojeniom albo przeceniam wagę sprawy. Musisz to sam ocenić. Sam, rozumiesz? Zanim wtajemniczymy kogokolwiek w szczegóły.
Sloth wskazał gestem dłoni granatowy zeszyt na stoliku przed generałem.
– Kierujesz Wydziałem Bezpieczeństwa Lotów – ciągnął po chwili, patrząc w oczy generała. – Jeśli ty uznasz, że przesadziłem, będę się uważał za zwolnionego z odpowiedzialności. Wtedy napiszę formalny raport.
– Mów! – Generał skinął głową. – Na pisanie będzie czas później.
– A więc, krótko mówiąc, wystartowałem z Ziemi, w kierunku obiektu Ksi czterdzieści osiem lat temu, w celu zbadania losów konwoju czterech statków wiozących cztery tysiące osadników. Konwój dotarł do celu, lecz łączność z nim urwała się po wejściu statków na orbitę wokół docelowej planety. Biorąc pod uwagę odległość oraz prędkości podróżne, w rejon Ksi mogłem dotrzeć nie wcześniej, jak w pięćdziesiąt lat po utracie łączności z konwojem. Na krótko przed końcem podróży statek nasz napotkał „Alfę", jeden ze statków konwoju, dryfującą z małą prędkością w kierunku Układu Słonecznego. Na „Alfie" znaleźliśmy jednego starego człowieka, w stanie kompletnego wyczerpania fizycznego psychicznego. W dzie
– Wszystko to wiemy z twojego meldunku – wtrącił generał. – Był dość lakoniczny, więc oczekiwaliśmy dalszych informacji. Ale oprócz raportów z powrotnego rejsu – nie nadeszły żadne nowe wiadomości.
– Nadeszłyby zaledwie cztery lata przed naszym powrotem. Uznałem to za zbyt mały zysk w porównaniu ze stratą, jaką moglibyśmy wszyscy ponieść, gdyby… ktoś niepowołany przechwycił szczegółowy raport.
– W porządku, mów dalej.
– Na Ksi zastaliśmy rzeczywiście pewien rodzaj dyktatury, nieudolnej zresztą, lecz niewątpliwie uciążliwej dla tamtejszej społeczności. Owszem, trzeba tym ludziom pomóc, bo popadli w tę sytuację z powodu naszego niedbalstwa i braku przezorności. Ale nie to jest najważniejsze w całej sprawie planety Ksi. W notatkach starca z „Alfy" znajduje się pewna sugestia, której w pierwszej chwili nie potraktowałem dostatecznie poważnie. Kiedy przeczytasz te notatki, sam przyznasz, że coś w tym jest. Rebelianci z konwoju nie mogli działać samodzielnie. Byli wykonawcami zadań wyznaczonych przez kogoś i
– Wrogich? W jaki sposób chcą to osiągnąć?
– Bardzo prosto: przeinaczając fakty i odcinając ludzi od prawdziwych informacji. Na Ksiiudało im się to prawie całkowicie już w trzecim pokoleniu osadników. Wzniecając nienawiść do Ziemian i wywołując po czucie zagrożenia z ich strony, zdołali stworzyć społeczność gotową bronić się przed nami jako przed zaciętym wrogiem dybiącym na ich niezależny byt. Stąd już prosta droga do zbudowania społeczeństwa gotowego dokonać w przyszłości inwazji Ziemi, oczywiście jako aktu prewencyjnego uprzedzającego nasz atak na nich.