Страница 30 из 38
– A cóż to za strój? – zdziwił się Sloth, oglądając pilota od kołnierza do pięt. – Skąd to masz?
– To jest model kombinezonu opracowany w swoim czasie dla osadników odlatujących na tę planetę. Miało to służyć jako codzie
– Czyżby nasi zaopatrzeniowcy wierzyli, że te szmaty przetrwały tutaj pół wieku?
– Nie doceniasz osiągnięć włókie
– Myślałem, że zabrali ze sobą jakieś własne, osobiste rzeczy…
– O ile wiem, każdy mógł zabrać trochę bagażu. Nie sądzę jednak, by oddano im cokolwiek. Pewnie powiedziano im, że ich bagaż w ogóle nie został załadowany na statki.
– Masz rację. To jeden z lepszych sposobów wzbudzenia wrogości w stosunku do wi
– Sądzisz, że będziemy musieli… wejść między nich nie rozpoznani?
– Chyba trzeba będzie od tego zacząć. Nie wiadomo, czy nas lubią…
– Myślisz, że… wychowano ich zgodnie z planami Jednocyfrowych?
Sloth milczał przez chwilę, znów patrząc na przesuwający się powoli obraz powierzchni planety. Od strony kabin załogowych nadszedł Achmat, również w kombinezonie osadniczym.
– Nie wierzę, by tak wynaturzony system zarządzania mógł przetrwać pięćdziesiąt lat – powiedział Silva, z powątpiewaniem kręcąc głową. – Przecież ludzka cierpliwość ma swoje granice! Jak długo można tolerować dyktaturę czy oligarchię paru zwykłych oszustów? Myślę, że wkrótce po ucieczce Jedenastki musiał załamać się cały ten bzdurny, bezsensowny układ.
Ludzie, lecąc tutaj, spodziewali się czegoś i
– Nie zapominaj, że ci, którzy odlecieli z Ziemi, są teraz w najlepszym razie staruszkami po siedemdziesiątce, wielu już nie żyje. Cała zaś reszta – to ludzie urodzeni tutaj. Oni wiedzą o Ziemi jedynie to, co im opowiedziano – wtrącił Achmat.
– Mimo wszystko, nie mogę uwierzyć, że władza Jednocyfrowych przetrwała do dziś… – Silva obstawał przy swoim optymizmie. – Przecież i oni też już są starcami i na pewno nie liczą się w życiu publicznym. Musieli wreszcie ustąpić, rozpisać wybory, przekazać władzę przedstawicielom społeczeństwa…
– Obawiam się, że nie mogą tego zrobić, póki żyją! Przecież to oznaczałoby ujawnienie całego fałszu, którym karmiono ludzi od początku. Jeśli nie rządzą nadal, to albo wymarli, albo ich obalono siłą i rozliczono za nie spełnione obietnice.
Sloth z melancholijnym uśmiechem przysłuchiwał się ożywionej dyskusji młodszych kolegów. Jako zatwardziały sceptyk z domieszką cynizmu, którego nauczyła go obserwacja spraw tego świata przez ostatnie półtora stulecia, miał swoje własne zdanie i osobiste prognozy ekstrapolujące w czasie stan opisany przez Jedenastkę. Nie chciał jednak przerywać wymiany poglądów młodych ludzi, pełnych optymizmu i wiary w lepsze cechy ludzkiej natury.
– Nie sądzę, by Jednocyfrowym udało się dłużej niż przez kilka lal mamić osadników wizją szczęśliwej przyszłości, podczas gdy rzeczywistość przedstawiała się wciąż niezbyt różowo, albo nawet coraz gorzej – kontynuował Silva. – Ich metoda odebrania wszystkiego na początku i dawania po trochu w chwilach, gdy ludzie tracili cierpliwość, nie wydaje mi się skuteczna… Zresztą, na jak długo mogło starczyć tego, co mieli do dawania? Musiały się wreszcie skończyć zapasy żywności przywiezionej z Ziemi, wzrastała liczba ludzi w osiedlu, niezadowolenie musiało wzrastać w miarę, jak czas upływał, a sytuacja nie ulegała istotnej poprawie. Jednocyfrowi, coraz starsi i mniej operatywni, musieli wreszcie przerzucić trudy rządzenia na barki i
– Nie zrobili tego dobrowolnie, jestem pewien – powiedział Achmat z przekonaniem.
– Musieliby wyrzec się swoich luksusów i zapasów, które zachowali dla siebie, oraz wszystkiego, co zapewniała im piastowana władza.
– Wierzysz w skuteczną rewolucję osadników?
– A ty – w abdykację dyktatorów?
– No, w każdym razie uważam, że znajdziemy tam logiczne i racjonalne stosunki społeczne. Na pewno będzie to jakaś przyzwoita, demokratyczna wspólnota pracujących uczciwie ludzi.
– Mogę się zgodzić z tym przypuszczeniem, lecz sądzę, że uprzednio musieli sobie taki stan wywalczyć. Powiem nawet więcej: jestem przekonany, że zastaniemy osiedle w stanie rozkwitu, a ludzi – zadowolonych z życia i na swój sposób szczęśliwych. A ty co o tym sądzisz, komandorze?
Sloth powoli odwrócił twarz w ich stronę, wciąż uśmiechając się ironicznie do własnych myśli,
– Skąd pochodzisz, Silva? – spytał.
– Z Ameryki Południowej…
– Znasz zapewne trochę historię tego kontynentu. Czy pamiętasz, by któryś z licznych dyktatorów rządzących w różnych okresach różnymi krajami ustąpił dobrowolnie ze swego stanowiska, wyrzekł się władzy i płynących z niej korzyści? Zresztą, nawet wśród naprawdę wielkich przywódców, ideologów dobrej sprawy ludzkiego szczęścia, niewielu było takich, którzy potrafili oprzeć się chęci samonagradzania się za swe zasługi. Rewolucjonista Bonaparte mianował się nawet cesarzem… Kogóż spośród orędowników sprawiedliwości dla zwykłego człowieka moglibyśmy uznać za prawdziwie bezinteresownych? Może Chrystusa, może Lenina… Kogóż jeszcze wymienilibyście bez wahań i wątpliwości?
– Ale chyba zgodzisz się z nami, komandorze, że tam na dole, wszystko musiało się zmienić, że nie mógł przez pięćdziesiąt lat przetrwać ten, sztuczny, bezsensowny system, ten nieszczęsny eksperyment na żywych ludziach?
– Nie uwzględniacie jednego istotnego czy