Страница 29 из 38
– Przygotowałem meldunek dla Komendantury – powiedział, bacznie obserwując wszystkich trzech pilotów.
– O tym zapisie? – spytał Achmat.
– O wszystkim po trochu, ale w dużym skrócie.
– Słusznie, komandorze – powiedział Silva, nie odrywając wzroku od tablicy kontrolnej.
– Jeśli nam ktoś zrobi podobny kawał, jak im przed lądowaniem, to przynajmniej będą coś wiedzieć o tym na Ziemi.
– Zaraz przygotuję nadajnik do emisji – powiedział Omar wstając i podchodząc do panelu radiostacji.
Sloth obserwował, jak kolejno zapalają się lampki sygnalizujące gotowość wzmacniacza, modulatora, przetwornika i anteny kierunkowej.
– Sam nadasz, komandorze? – spytał Omar, odwracając się do Slotha.
– Nie, ty przeczytaj. Masz lepszą dykcję – uśmiechnął się Sloth, podając mu tekst.
Patrzył uważnie, jak w miarę czytania wypełnia się świetlnymi znaczkami ekranik kontrolny układu kodowania. Omar skończył czytanie, a potem nacisnął przełącznik emisji. Kilkanaście zdań komunikatu, skondensowane w jeden sekundowy ładunek informacyjny pobiegło z emitera w kierunku Układu Słonecznego. Automat powtórzył emisję przepisową ilość razy, a Sloth odetchnął z ulgą. Podszedł do Achmata, który przeglądał dzie
– Czytaliście? – spytał siadając. Potwierdzili kolejno, a Silva dodał:
– Rozmawialiśmy już nawet na ten temat i okazuje się, że każdy wyrobił sobie zupełnie i
– Bardzo mnie to cieszy – powiedział Sloth.
– Jednomyślność zawsze wydaje mi się podejrzana…
– Ja na przykład – powiedział Omar – odnoszę wrażenie, że staruszek napisał z nudów opowieść fantastyczną, nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością.
– Pogląd dość skrajny. Na drugim biegunie należałoby umieścić uznanie całego zapisu za wierną relację z rzeczywistych zdarzeń. Oczywiście, żaden z tych poglądów nie jest zapewne słuszny, bo prawda lubi leżeć pośrodku… – zauważył Achmat.
– …i być bardziej skomplikowana – dodał Sloth. – Ale trzeba rozpatrzyć wszelkie nasuwające się możliwości. Musimy ocenić wartość informacyjną tego materiału. Może się to bardzo przydać tam, na planecie…
Achmat zamknął dzie
– Zauważcie pewną specyficzną cechę tego tekstu. Jego fragmenty początkowe, wszystko, co dotyczy przewrotu, życia na planecie, poczynań narratora – ma cechy suchej, chłodnej relacji, przeplatającej się z logicznymi rozważaniami autora – bohatera wydarzeń. Im bliżej jednak końca, a w szczególności od chwili jego przybycia na Alfę, opowieść zaczyna tracić spoistość i logikę, rozmywa się w jakieś niejasne wizje, impresje, sny… Przypuszczam, że odzwierciedla to pogarszający się z czasem stan jego umysłu. To są postępy choroby psychicznej wywołanej ponownym przeżywaniem w wyobraźni wszystkich zdarzeń, które obciążają narratora kompleksem winy. Usiłuje on odrzucić od siebie to poczucie winy… Zauważyliście bliznę na jego czole? To właśnie próba ekspiacji, oczyszczenia się, wyzbycia widocznych dowodów własnej nielojalności wobec pozostałych towarzyszy… Gnębi go poczucie odpowiedzialności za ich los, sumienie jego obciążone jest zabójstwem co najmniej dwóch dawnych kolegów… Pozostawiony z tym psychicznym bagażem na pastwę samotności, pozbawiony uczucia kobiety, którą kochał, wreszcie pozbawiony jej obecności – popada w stan ciągłe] ucieczki przed sobą, swoją przeszłością. On ucieka nie tylko od planety Ksi. Ucieka od wszystkiego – bojąc się równocześnie owej samotności, w którą się pogrąża.
– Wszyscy oczywiście zgadzamy się – powiedział Silva – że cały zapis w dzie
Sloth słuchał tej wymiany poglądów, uśmiechając się coraz wyraźniej. Pewna myśl kiełkowała w jego mózgu, narzucając się coraz silniej.
– Wiecie co, chłopcy? – powiedział wreszcie. – Chyba wiem, jak to wyglądało naprawdę!
Patrzyli na niego z zainteresowaniem, on uśmiechał się jeszcze przez chwilę, a potem spoważniał nagle.
– Myślę, że na Alfie nie było nikogo więcej, oprócz tego nieszczęśnika – powiedział powoli.
– Nie było Luizy, Letto, ani tamtych dwóch… On bardzo chciał, żeby ktoś do niego przyleciał. To miało być dowodem, że ktoś jednak wybaczył mu i zaufał. Czekał na to bardzo długo i to oczekiwanie było już zupełnie nie do zniesienia. On ich sobie wymyślił! Tak, wymyślił, a ściślej biorąc śnił ich obecność, podczas gdy na jawie nie było nikogo. Jego chory mózg wybrał sobie śnione sytuację i uznał je za zjawę, bo zawierały to właśnie, czego pragnął. A rzeczywistość – pustą, smutną i beznadziejną – wygodniej mu było uznać za sen. On żył w świecie własnego snu, wyobrażonej "rzeczywistości" se
– Świetnie, komandorze… – uśmiechnął się Achmat. – Nie wiemy tylko jeszcze, jednego: kiedy pisał swoje notatki? We śnie, który brał za jawę? Wówczas nie powstałyby w ogóle! Na jawie, którą brał za sen? To byłoby bez sensu z jego punktu widzenia!
– Jeśli te notatki w ogóle istnieją, to znaczy, że nie zastanawiał się i pisał je – z jego punktu widzenia – zarówno we śnie jak i na jawie…
– Jaka szkoda – zaśmiał się Silva – że nie możemy przeczytać tej ich części, którą pisał we śnie! Może wniosłoby to jeszcze parę informacji…
– I tego, co mamy, wystarczy, by dostać zupełnego pomieszania – pokiwał głową Sloth. – Spróbujcie teraz ustalić, gdzie przebiega granica pomiędzy tekstem pisanym przez człowieka w pełni władz umysłowych i częścią pisaną już przez szaleńca! A zresztą, chyba to nie jest konieczne. Początek powinien być w miarę prawdziwy. Spróbujcie więc zastanowić się, co mogło wyewoluować przez lat pięćdziesiąt z warunków początkowych, określonych w tych notatkach. Wnioski takie przydadzą się nam przy ustalaniu planów dalszego działania!
Nie należy wierzyć tym, którzy twierdzą, że napęd fotonowy pracuje bezgłośnie. Po wyłączeniu ciągu, gdy ogromna bryła statku obiegała już planetę po stałej orbicie parkingowej, Sloth mógł się przekonać, że istnieje pewna różnica pomiędzy tą i tamtą ciszą. Teraz było naprawdę cicho aż dzwoniło w uszach. Zastanawiał się, skąd pochodził tamten delikatny szum, lub może odbierana całym ciałem subtelna wibracja, tak słaba, że po paru dniach przestawało się ją zauważać i dopiero wyłączenie silników pozwalało odczuć jej brak… Przyszła mu do głowy śmieszna myśl, że można by to tłumaczyć bębnieniem fotonów o powierzchnie wklęsłych zwierciadeł. Od razu wyobraził sobie odpowiednią sytuacją: okrąglutkie z podziwu, zielone albo błękitne oczy dziewczyny – i on, Sloth, opowiadający banialuki o podróży z prędkością podświetlną, z takim przyspieszeniem, że aż słychać strumień fotonów bijących w reflektory.
Strasznie to lubił. Nie tyle może owe niewi
Sloth przyłapał się na tym, że gęba uśmiecha mu się do tych rozmyślań, podczas gdy oczy śledzą obraz przesuwający się w oknie obserwacyjnym.
Planeta wyglądała z tej wysokości zupełnie inaczej, niż wszystkie i
– Obie patrolówki gotowe, komendancie.
Sloth odwrócił twarz od okna. Za nim stał Silva, ubrany w dziwny kombinezon z ciemnoniebieskiej, lekkiej tkaniny.