Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 1 из 38



1. Skrócony urlop komandora Slotha

Dotarłszy do szczytu schodów prowadzących z plaży na taras pensjonatu, odwrócił się i spojrzał w stronę morza. Falowało leniwie, wylewając się długimi jęzorami na biały piasek, upstrzony kolorowymi parasolami. Promienie słońca, odbite od wody i piasku, raziły oczy Odruchowo dotknął dłonią kieszeni koszuli szukając ciemnych okularów i w tej samej chwili przypomniał sobie, że właśnie po nie wraca do pensjonatu. Osłaniając oczy dłonią znalazł wzrokiem Aldę – brązowy kształt w poprzek białego prostokąta kąpielowego ręcznika Jak zwykle, zdjęła z siebie wszystko, to znaczy tę jedyną barwną szmatkę, którą nosiła poza plażą – i teraz leżała twarzą w dół, wystawiając na promienie słońca i publiczny widok swe ładnie opalone wypukłości.

Przez pierwszy tydzień nie mógł przyzwyczaić się do tego jej obyczaju, choć wiele młodych kobiet opalało się w podobny sposób, a nawet paradowało po – plaży zupełnie nago.

Potem przywykł do tych nagości, a nawet bawiło go nieco, gdy mężczyźni spoglądali najchętniej właśnie na Aldę, mimo licznych i

Po czterech tygodniach nieusta

Bawiły go te śmieszne reakcje młodych dziewczyn, oglądających prywatnie lub służbowo jego kartę identyfikacyjną i odkrywających rażącą rozbieżność pomiędzy datą urodzenia a wyglądem osoby. Zdumienie, niepewność, potem spojrzenia pełne nabożeństwa z odrobiną lęku, jakby był szacownym nieboszczykiem:

,,Pan jest pilotem pozaukładowym?" – "Nie, maszynistą kolejki wąskotorowej" – odpowiadał, albo mówił coś podobnie idiotycznego. A potem już szło zupełnie łatwo. Jakby na mocy jakiejś ogólnej, niepisanej i milczącej urnowy, one od razu przyjmowały do wiadomości, że pilot pozaukładowy po prostu nie ma czasu na zmarnowanie. Wpadł na trochę i, zaraz z pewnością odlatuje gdzieś – tak, "pewnie do gwiazdozbioru Vega?" Przytakiwał dla świętego spokoju i – aby tego ce

Kiedyś, gdy był młodszy, próbował wpajać elementy astronomii i astronautyki różnym nowo poznanym wielbicielkom pilotów gwiazdowych, wprędce jednak przekonał się, że pochłaniało to prawie cały ce

Alda była więc tą pierwszą, którą wypatrzył jeszcze nim opuścił astroport. Po wszystkich badaniach i kontrolach, już na bramce wyjściowej, nieopatrznie podniósł wzrok i napotkał te dwa złotawe krążki, osądzone nieco za szeroko na małej, trochę piegowatej buzi, a będące oczami dziewczyny oddającej mu kartę identyfikacyjną.

Właściwie to ona pierwsza się odezwała, napomykając coś o tym, że długo go tutaj nie było.

– Dużo dłużej niż ty tu jesteś, dziecko – powiedział uśmiechając się samymi oczami, bo wiedział, że wtedy lepiej widać wokół nich drobne zmarszczki, które wraz ze srebrnymi wysepkami siwiejących skroni w niewytłumaczalny sposób rozczulały zaraz takie smarkate jak ta złotooka za pulpitem kontroli przylotowej.

Potem wystarczyło mu wyrazić przypuszczenie, że on – zahukany, biedny przeżytek sprzed pół wieku – niechybnie zgubi się zaraz w tym nowym świecie, albo zgoła wpadnie pod pierwszy lepszy pojazd. Tym sposobem zyskał przewodniczkę gorliwą do tego stopnia, że nie opuściła go nawet wówczas, gdy po dwóch dniach pobytu w mieście postanowił odpocząć na Filipinach.

Raz jeszcze podniósł wzrok na morski horyzont i przez chwilę trwał wpatrzony w jakiś daleki żagiel, a potem odwrócił się powoli i przemierzył szeroki taras okalający pawilon pensjonatu.

Gdy stanął przed kontuarem recepcji, uniósł się ku niemu mały, śmieszny nosek recepcjonistki, dziewczyny z tej wyspy.

– Był teleks dla pana – powiedziała, podając mu klucz od pokoju. – Przełączyłam na pański aparat.

– Dziękuję – powiedział, uśmiechając się smutno. – Już mnie znaleźli. Szkoda…

Jeszcze przez chwilę patrzył w kasztanowe, wąskie oczy dziewczyny, która z twarzą zwróconą ku niemu oczekiwała dalszych pytań czy poleceń.

Usiłował przypomnieć sobie jej imię, które tydzień temu przeczytał na służbowej plakietce przypiętej do jej bluzki. Pomyślał wtedy, że gdyby nie było Aldy, mogłaby być ta… Teraz przypomniał sobie tę myśl, lecz imię wyleciało z pamięci, a plakietki dziś nie było.

"Miesiąc to jednak długo – pomyślał. – To są pierwsze oznaki znużenia monotonią wypoczynku".

Tak bywało zawsze. Kiedy powracali na Ziemię, wkrótce dopadała ich tęsknota za podróżą, za wyprawą do nowej, nieznanej gwiazdy – a gdy osiągali swój cel, szukali zaraz następnych. Planeta, gdzie się jeszcze nie było, dziewczyna, której się jeszcze nie miało… Przypomniał sobie Aldę, czekającą na plaży, lecz myśl o niej nie wywoływała już takiej reakcji, jak widok tej małej Filipinki z recepcji…

"Te podróże okropnie paczą charakter – pomyślał gorzko. – Żadnych sentymentów, niczego stałego…"

Skinął głową dziewczynie za kontuarem i pobiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie. W pokoju odnalazł swe okulary i oddarł arkusik teleksu ze szczeliny aparatu. To było wezwanie z Komendantury. Spojrzał na podpis.

"Sako Nakamura… – próbował sobie przypomnieć człowieka, bo nazwisko wydało mu się znajome, i – Do licha, nigdy nie miałem pamięci do japońskich nazwisk… Może to być jakiś Nako Sakamura, albo Muko Nakasara…"



Zszedł do holu i kładąc klucz przed dziewczyną, poprosił o przygotowanie rachunku i zamówienie miejsca w jutrzejszym śmigłowcu do Manili z przesiadką na samolot do Sydney.

Dziewczyna patrzyła na niego jakby trochę smutno, a on przypomniał sobie jej imię. Nazywała się Estrella.

Imię przywędrowało tu przed wiekami wraz z hiszpańskimi kolonizatorami wysp. Kojarzyło się z gwiazdami i kosmosem.

– Jak mógłbym panią nazywać, gdybyśmy byli przyjaciółmi? – spytał niespodziewanie dla samego siebie.

– Estar – odpowiedziała po chwili milczenia. – Ale pan odlatuje i nie zdążymy się zaprzyjaźnić.

– Żałuje pani?

– Nie wiem. Pewnie żałowałabym, gdyby to nastąpiło wcześniej, bo i tak by pan odleciał. A jak ja mogłabym nazywać pana?

– Przyjaciele mówią na mnie Sloth. To takie duże, leniwe zwierzę.

– Ale pan odlatuje i nie będę mówiła do pana „Sloth".

– Ani ja do pani: "Estar". Estar – powtórzył – Ładnie.

Schodził powoli schodami w kierunku plaży, powtarzając bezwiednie w myślach imię dziewczyny, przywodzące wspomnienie widoku rozgwieżdżonego nieba, jakie widzi się tylko poza obszarem ziemskiej atmosfery. Odczuwał już wyraźnie brak widoku tego nieba, zdając sobie równocześnie sprawę, że gdy znów ujrzy je naprawdę, widok ten wywoła z pamięci portret tej dziewczyny z wysp, razem z poczuciem nie określonej tęsknoty i żalu za czymś, co się nie dopełniło, przemijając nieodwracalnie i bezpowrotnie.

Wąskie oczy starego Japończyka uśmiechały, się przyjaźnie. Powitał Slotha u drzwi gabinetu, poprowadził do niskiego stolika z prawdziwym, starym samowarem elektrycznym i wskazał wygodny fotel, sam siadając naprzeciw.

– Doskonale wyglądasz, Sloth. Służą ci te podróże – powiedział nie przestając się uśmiechać.

Najwyraźniej bawiło go zakłopotanie Slotha, który wciąż nie potrafił sobie przypomnieć, skąd mógł go znać ten stary, siwy człowiek nazywający go przydomkiem, pod którym znany był jeszcze w czasach studiów.

– Nie trudź się, stary – powiedział Nakamura. – Zaraz ci przypomnę. Jeśli dobrze pamiętam, zawsze lubiłeś dobrą, mocną herbatę.

Podsunął Slothowi porcelanową filiżankę z parującym aromatycznym napojem.

– Byliśmy razem w naszym pierwszym rejsie – powiedział. – "Centaurem", do Tolimaka, pod komandorem Stawrowem.

– Och, oczywiście! – Sloth roześmiał się szeroko. – Ale to straszna kupa czasu, Sako!

– Po mnie widać, po tobie mniej…

– Po obu z nas nie byłoby już nic widać, gdyby nie te nasze dalekie wycieczki!

Zacięta do tej pory klapka w pamięci Slotha odpadła nagle, odsłaniając całą panoramę tamtych lat, całą gromadę młodych twarzy. Pamiętał ich takimi, jacy byli wówczas. Potem spotykali się rzadko albo wcale, rozrzuceni po różnych załogach, penetrujących odległe rejony kosmosu.

– Jakoś zawsze mijaliśmy się, Sako. Kiedy ja wracałem, ty byłeś zwykle gdzieś daleko stąd. Nie poznałbym cię, tylko nazwisko kołatało mi się w pamięci, choć nie potrafiłem powiązać go nawet z którymś z kawałków mojego życia.

– Tak, to prawda: o żyjemy po kawałku, Sloth. Mój ostatni kawałek spędzam za biurkiem, jak widzisz. To już piętnaście lat. Wróciłem z kolejnego rejsu i okazałem się zbyt… zmęczony, by lecieć w następny. Kiedyś trzeba się na to zdecydować, więc zostałem.

Sloth wyczuł nutkę żalu w ostatnich słowach Sako. Patrzył na jego siwe włosy i pociętą zmarszczkami twarz. "Ze dwadzieścia pięć lat do przodu" – ocenił machinalnie różnicę wieku biologicznego, dzielącą go teraz od byłego rówieśnika.