Страница 7 из 50
– Nie mogę – powiedziała Okrętka. – Nie mam do ciebie siły. Ty rzeczywiście nie słyszałaś ani słowa! Krystyna, powiedz jej, ja muszę przyjść do siebie.
– My tylko do matury – wyjaśniła Krystyna. – Potem następna klasa po nas i tak dalej, tak długo, jak długo będzie istniała szkoła albo ten sad. To znaczy, będziemy tylko pomagać, bo Dom Dziecka stanie obok, wybudują go, ale na razie go jeszcze nie ma. Przydzielono teren. Do pilnowania będzie specjalny cieć, opłacany przez kogoś tam, z psem. Najlepiej bezpańskim, bo przy okazji można będzie się nim zaopiekować. Psem, nie cieciem. Uprawiać będzie cała szkoła po południu i w niedziele, my tylko sadzimy. Dzięki temu szkoła będzie zażywać świeżego powietrza.
– I
– Głupia jesteś – mruknęła z rozgoryczeniem Okrętka, siedząca z brodą opartą na rękach w postawie pełnej ponurej rozpaczy. – Ona ględziła coś tam o pomocy i organizacji pracy, żeby rozłożyć na dwadzieścia pięć dziewuch, każda trochę, już to widzę! Nie wierzę ani jednemu słowu! A ty się zgodziłaś, jak nie powiem kto! Żadna nie pisnęła nawet, pies z kulawą nogą nam nie pomoże, możemy się teraz wypchać. Padło na nas i koniec. I my obie mamy wykombinować te drzewka, i jeszcze starać się o dobre gatunki. Znasz się na drzewkach? I w ogóle ja nie wiem, na plecach będziemy to nosić? Jeśli w ogóle gdziekolwiek dostaniemy! W ogóle nie wiem, gdzie szukać!
Teresce pomysł zaczął się nagle podobać głównie ze względu na bezpańskiego psa, który miał znaleźć dom i opiekę. Lubiła zwierzęta.
– Znajdą się – powiedziała beztrosko. – Mało badylarzy dookoła? Mało ludzi ma działki? Od jednego drzewka nikt nie zbiednieje, dadzą się namówić. A poza tym, co ty sobie wyobrażasz, że to będą pnie dębowe? Takie drzewko jest małe i lekkie, można przenieść parę sztuk na raz. Najwyżej odbędziemy trochę spacerów.
– Chyba dostałaś zaćmienia umysłowego – stwierdziła Okrętka ze zgrozą i wyprostowała się. – Nie rozumiem, jak mogłaś się zgodzić na to, żebyśmy wszystko załatwiały same, we dwie. Przecież ona pytała, kto się czuje na siłach! Czy ty masz pojęcie, ile tego ma być?!
– Ile?
– Tysiąc sztuk!
– Ile?
– Tysiąc sztuk. Słownie: tysiąc! Niech nawet każde waży kilo, to musimy przenieść tonę! A możliwe, że nawet dziesięć ton!
– O rany boskie – powiedziała Tereska i zamilkła wstrząśnięta.
Okrętka odwróciła się w ławce tyłem do przodu, ku Krystynie, mierzwiąc sobie z rozpaczą włosy na głowie.
– No widzisz sama, co ja z nią mam? Przecież z nią można zwariować! Powiedz chociaż, o czym myślałaś?! – wrzasnęła nagle, obracając się znów ku Teresce. – Co, u Boga Ojca, można myśleć takiego, żeby się zgodzić na wydzieranie ludziom i noszenie dziesięciu ton drzewa? Co ta Krystyna takiego zrobiła?
– No jak to, zaręczyła się – ożywiła się Tereska. – Sama mi to powiedziałaś. Krystyna, to prawda?
Krystyna przyświadczyła.
– I co? Masz zamiar za niego wyjść za mąż? A w ogóle po co ci to? Poważnie się zaręczyłaś? Jakoś tak publicznie? A co rodzina?
– Po co ja jej o tym powiedziałam przed tą kretyńską matematyką?! – jęczała Okrętka. – Nie trzeba było poczekać…
– Rodzina nic, zgadza się – odparła Krystyna spokojnie. – Nawet im się to dosyć podoba. Znają go jeszcze z czasów dzieciństwa. Mam zamiar wyjść za niego za mąż, ale nie wiem, co wyjdzie z mojego zamiaru.
– Jak to? Skoro już się zaręczyłaś, skoro się na niego zdecydowałaś, skoro on się zdecydował, skoro rodzina się zgadza, skoro nie ma żadnych przeszkód?
– Ale przecież nie wychodzę za mąż jutro, nie? Najwcześniej po maturze. Skąd mam wiedzieć, co będzie do tego czasu?
– To po jakiego diabła się zaręczałaś?
– Żeby nie było głupiego gadania. Moja rodzina jest potwornie staroświecka.
Tereska siedziała wpatrzona w piękną twarz, na której malował się wyraz obojętnej rezygnacji. Poczuła się przejęta i nieco oszołomiona. Narzeczony, co za idiotyzm, kto teraz zawraca sobie głowę narzeczonymi? Co w ogóle z takim się robi? Ta Krystyna jest rzeczywiście nie z tego świata… I równocześnie Krystyna wydała jej się nagle strasznie dorosła, strasznie doświadczona, w jakiś niesprecyzowany sposób obarczona ciężarem prawdziwego życia i odpowiedzialnością za nie, chociaż była przecież starsza tylko o rok. Miała siedemnaście lat, konkretne zamiary matrymonialne, ustabilizowane, utrwalone, a przy tym już z góry przewidywała, że nie wiadomo, co będzie, bo bywa różnie…
Okrętka przestała rozpaczać nad dziesięcioma tonami drewna i też zapatrzyła się w Krystynę.
– Przesadzasz – powiedziała niepewnie. – Chyba jemu na tobie zależy? On chyba jest zakochany?
– Obawiam się, że ja jestem bardziej zakochana – wyznała Krystyna z westchnieniem. – Ale on też, oczywiście. Tylko że jemu może minąć.
– A tobie nie?
– Mnie nie. Nigdy w życiu w nikim nie byłam zakochana. On jest jeden na świecie. On jest w ogóle cudowny, zupełnie wyjątkowy…
W oczach jej pojawiło się nagle coś, co wyglądało jak światło, świecące od wewnątrz, i Tereska poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Oto była świadkiem rozkwitu wielkich, wzajemnych uczuć i mogła najwyżej przyglądać się im z boku. A sama co? Też chciałaby, żeby on był cudowny, wyjątkowy i zakochany…
Przyszedł jej na myśl Boguś, ale to tylko zaostrzyło ukłucie zazdrości. Boguś oczywiście był wyjątkowy i cudowny, ale kwestii jego zakochania lepiej było nie rozważać. Co za pech jakiś. Mogłaby przecież, tak jak Krystyna, czuć się niebiańsko szczęśliwa, a tymczasem znów musi czekać w napięciu, zdenerwowaniu i niepewności. Może dla osiągnięcia tego spokojnego szczęścia niezbędna jest staroświeckość? Boguś w charakterze narzeczonego…
W jakimkolwiek charakterze, najważniejsze, że w ogóle jest, że ona ma na co czekać i ma dla kogo się upiększać. Jakim sposobem w ogóle mogła przeżyć szesnaście lat bez Bogusia?
– Wybij sobie z głowy cokolwiek – mówiła rozgoryczona Okrętka, kiedy razem wracały ze szkoły. – Te cholerne drzewka sadzi się, mam wrażenie, na jesieni. I trzeba je zgromadzić przedtem. To znaczy, że musimy zaraz zacząć, to znaczy, że jesteśmy załatwione, to znaczy, że teraz leć i szukaj amatorów na te darowizny. I od razu ci powiem, że ty będziesz rozmawiała, bo ja nie umiem.
Fakt dotarcia do przystanku tramwajowego umknął ich uwadze, minęły go i teraz szły do następnego. Z Krystyną rozstały się zaraz po wyjściu, ponieważ czekała na nią owa curiosalna postać, narzeczony.
– Jest mój chłopak – powiedziała, dostrzegłszy go z daleka. – Jeszcze ciągle mnie uwielbia. Cześć!
Powiedziała to tonem, w którym spod warstwy lekko drwiącej obojętności przebijało ciepłe wzruszenie, i Tereska poczuła się na nowo przejęta. Ani na nią, ani na Okrętkę w jakiś taki sposób nikt nigdy nie czekał. Usiłowała zorientować się w reakcjach na ten fakt przyjaciółki, ale Okrętka nie uczucia miała w głowie. Drzewka zaprzątały ją tak, że na nic i
– I dziwię ci się, że ci nie przyszło do głowy, że Boguś przyjdzie na pewno akurat wtedy, kiedy ty będziesz latała po badylarzach – ciągnęła złowieszczo. – A jeszcze mówiłaś, że bierzesz korepetycje. Nie wiem, kiedy chcesz na to wszystko znaleźć czas. Musiałaś zwariować, to pewne. Nikt się nie spodziewał, że się zgodzisz, sama Larwa miała wątpliwości, trzeba było słyszeć, jakim tonem to mówiła. Przypodchlebiała się!
– Ale nie słyszałam i już przepadło – powiedziała stanowczo Tereska, która na wspomnienie wszystkich obowiązków i powi
Urwała nagle, bo uświadomiła sobie, że miała też przeprowadzić liczne zabiegi kosmetyczne i doprowadzić do porządku garderobę. Rzecz była pilna, Boguś mógł przyjść każdego dnia. I te maseczki…
– Nie wyobrażam sobie, jak ja to wszystko zdążę zrobić – oświadczyła krytycznie. – Rzeczywiście, chyba zwariowałam.
– Nie dotknęłabym się tego, gdyby nie te dzieci – powiedziała Okrętka ponuro. – Gdyby nie to, że ten cały parszywy sad ma być dla Domu Dziecka i ona nawet wymieniła, którego. Sad to jest majątek!
– Nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Teraz już nie ma w Polsce zagłodzonych i opuszczonych dzieci.
– Zgłupiałaś chyba! – wykrzyknęła, zatrzymując się, zaskoczona Okrętka. – Oczywiście, że są!
Tereska zdziwiła się bardzo i również zatrzymała.
– Jak to? – spytała z niedowierzaniem. – Gdzie są?
– Wszędzie! Chociażby w naszym domu! Tam mieszka jedna taka… Ona ma troje dzieci, możliwe, że miała kiedyś męża, nie wiem, teraz nie ma i sprowadza sobie rozmaitych facetów i te dzieci w ogóle nie mają się gdzie podziać i czasem nocują na dworze, a czasem kradną. Ona je bije po pijanemu. Moja matka czasem im daje coś do jedzenia, milicja była parę razy i sama słyszałam, jak ludzie rozmawiali, że ona jest nienormalna i te dzieci powi
Wzburzona i zdenerwowana przeszła kilka kroków i znów się zatrzymała. Tereska pośpieszyła za nią.
– Bo niektórzy ludzie nie powi
– Aha – przerwała Okrętka gniewnie. – Spróbuj nie mieć! Zanim się obejrzysz, już masz i co? Utopisz? A jak się masz nad nim znęcać po pijanemu, to nie lepiej oddać do Domu Dziecka? Możesz nie oddawać, proszę bardzo, masz całe życie zmarnowane! Twoje i twojego dziecka!