Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 50

Tereska osłupiała. Zarzut, jakoby po pijanemu znęcała się nad jakimkolwiek dzieckiem, tym bardziej swoim, odmawiając zgody na oddanie go pod opiekę komu i

– Na litość boską, przecież jeszcze nie mam dziecka! – zaprotestowała słabo, do reszty skołowana, niejasno czując, że Okrętka stosuje jakiś gigantyczny skrót myślowy, z którego da się wyłowić sens dopiero po rozwikłaniu tego przedziwnego kłębowiska problemów.

– Ale możesz mieć! – powiedziała Okrętka z ponurym triumfem. – W każdej chwili!

Tereska popatrzyła na nią z niesmakiem i nagle otrząsnęła się z oszołomienia.

– Do jutra mi się nie uda, żeby nie wiem co, to pewne – powiedziała trzeźwo i ruszyła naprzód. – A poza tym, czy mamy wzbogacać ten Dom Dziecka specjalnie dla naszych przyszłych dzieci, przewidując nasze zwyrodnienie moralne? A w ogóle rozumiem, co masz na myśli, i niech ci będzie. Tym bardziej nie czepiaj się, że się zgodziłam…

Poszły dalej, wzdłuż ogrodzenia działek, których istnienie tuż obok nie docierało do ich świadomości. W miejscu, gdzie przed chwilą we wzburzeniu wymieniały poglądy, pozostała po drugiej stronie siatki przypadkowa słuchaczka ich rozmowy. Była to niejaka pani Międlewska, osoba samotna, piastująca urząd opiekunki społecznej, znająca Tereskę z widzenia i ze słyszenia, jak większość młodzieży w tej dzielnicy. W najwyższym stopniu zaskoczona, wręcz wstrząśnięta, podeszła do żywopłotu i popatrzyła za oddalającymi się przyjaciółkami spojrzeniem pełnym troski i niepokoju.

– Chyba jesteśmy ślepe! – powiedziała nagle Tereska, zatrzymując się znacznie dalej, przy następnym narożniku ogrodzenia. – Spójrz, gdzie jesteśmy!

Okrętka niepewnie rozejrzała się wokoło.

– Chyba już nie ma sensu wracać do tramwaju? – powiedziała. – Do domu mamy bliżej…

– O Boże, zaniewidziałaś, czy co? Spójrz, co to jest!

– Siatka.

– A za tą siatką co?

– Zieleń. A, ogródki działkowe! Rzeczywiście! Jak to, chcesz od razu?

– No pewnie, że od razu! Skoro już tu jesteśmy, możemy spróbować. Możemy się przynajmniej dowiedzieć, skąd oni te rzeczy biorą. Chodź!

Okrętka wczepiła się w oczka siatki wszystkimi dziesięcioma palcami.

– Poczekaj – powiedziała nerwowo. – Ja tak nie mogę od razu. Zaskoczyłaś mnie. Muszę się jakoś nastawić duchowo.

Tereska pociągnęła ją stanowczo za sobą.

– Jesteś nastawiona już od rana, od pierwszej lekcji. Kiedyś trzeba zacząć.

Okrętka przytrzymała się siatki w następnym miejscu.

– Tu nic nie widać – zaprotestowała. – Nic takiego tu nie rośnie. To musi być szkółka… Twój ojciec… Mówiłaś, że kiedyś przywoził…

– Zwariowałaś, jaka szkółka na działkach! Odczep się od tej siatki! Mój ojciec przywiózł, owszem, prawie dwadzieścia lat temu, raz a dobrze, od jednego znajomego z Błędowa i posadził, i koniec. Powiem ci prawdę. Ja wiem, jak to się sadzi, jak to wygląda, wiem, mam na myśli te młode drzewka, w ogóle prawie wszystko wiem, co potem, tylko nie mam pojęcia, skąd to się bierze. Ci ludzie tutaj skądś brali i sadzili później niż mój ojciec i powi

Okrętka wszelkimi siłami starała się pozostać przyczepiona do siatki na zawsze.

– Ale to nie teraz! Słuchaj, po obiedzie… O tej porze nikogo tu nie ma. Ja nie mogę zaczynać tak od razu, bez żadnego zastanowienia! I w ogóle nie ma furtki!

– Gdzieś musi być furtka. Chodźże, do licha, przecież nas nie pogryzą! Obejdziemy dookoła i znajdziemy!

Okrętka dała się powlec wzdłuż ogrodzenia, w głębi duszy żywiąc absurdalną nadzieję, że furtki w ogóle nie będzie. Nigdzie. Na teren działek nie da się wejść, z zewnątrz nikogo nie zobaczą i ta straszliwa, tak potwornie energiczna Tereska da jej spokój przynajmniej na dziś. Zaczną od jutra albo od pojutrza i Okrętka zdoła się jakoś przez ten czas pogodzić z myślą, że trzeba będzie zaczepiać całkowicie obcych ludzi w takim kretyńskim celu… Okrętka z natury była raczej nieśmiała, a w obliczu zaistniałej sytuacji czuła się bardziej nieśmiała niż kiedykolwiek.

Tereskę pchała do natychmiastowego działania myśl o Bogusiu, na którego później musiała przecież czekać. Im szybciej załatwią tę całą pracę społeczną, tym lepiej. Pędziła wzdłuż siatki, ciągnąc za sobą opierającą się Okrętkę.

Furtki jakoś nigdzie nie było. Za następnym narożnikiem ukazała się brama, zamknięta na głucho i robiąca wrażenie rzadko otwieranej. I





– To na nic – powiedziała stanowczo Tereska, zatrzymując się przy bramie. – W ten sposób będziemy latały dookoła do dnia sądu ostatecznego. Nie mam na to czasu. Przełazimy górą.

– Zwariowałaś! – zaprotestowała Okrętka. – Jeszcze nas kto złapie! Pomyśli, że chcemy coś ukraść!

– Nikt nas nie złapie, bo nie będziemy uciekać. A w ogóle kto kradnie w biały dzień?! Jak się kto pokaże, wytłumaczymy, o co chodzi. Wyglądamy przyzwoicie, a dzielnicowy mnie zna. Ciebie też zna. A w ogóle daj Boże, żeby się kto pokazał, bo w końcu musimy przecież z kimś porozmawiać. Ta brama jest bardzo wygodna. Włazimy!

Okrętka zaniechała beznadziejnych protestów. Żaden istotny argument nie przychodził jej do głowy. Tereska wspięła się na słupek przy bramie, wrzuciła do środka swoją teczkę, po czym to samo uczyniła z teczką Okrętki.

– Teraz już przepadło, musimy tam wejść – oświadczyła stanowczo i Okrętka z rozpaczą przyznała jej rację.

– Tylko tego brakuje, żeby właśnie w tej chwili nas tu kto przepędził – powiedziała niespokojnie. – My tu, a teczki tam…

Po paru minutach obie były już tam, gdzie teczki. Przełażenie przez bramę zaopatrzoną w liczne sztaby, zamki i zawiasy nie było dla nich niczym szczególnym i nie przedstawiało najmniejszych trudności. Wrześniowe słońce oświetlało prześliczny, kolorowy pejzaż, trwający w nieruchomej ciszy. Chwilę postały, rozglądając się dookoła, po czym, mimo woli, ruszyły przed siebie ostrożnie i na palcach.

– Żywego ducha nie ma – szepnęła z dezaprobatą Okrętka.

– Cicho – odszepnęła Tereska. – Tam ktoś jest…

O dwie działki dalej, między krzewami, coś się poruszyło i dobiegł stamtąd niewyraźny dźwięk ludzkiego głosu. Panujące wokół milczenie i bezruch sprawiły, że zakłócenie tej słonecznej, ciepłej, rozleniwionej ciszy wydało im się nagle czymś w rodzaju nietaktownej niegrzeczności. Równocześnie ów oddalony dźwięk uczynił na nich wrażenie czegoś przytłumionego, tajemniczego, czegoś, co nakazywało ostrożność. Wyobraźnia Tereski ukazała jej nieco mętny obraz szepczącej do siebie szajki spiskowców i kazała wstrzymać oddech. Okrętka oczyma duszy nie oglądała żadnych obrazów i nic nie myślała, ale po plecach, nie wiadomo dlaczego, przeleciał jej znienacka dziwny dreszcz. Obie zwolniły kroku, skradając się na palcach trawiastym skrajem ścieżki.

Po kilkudziesięciu metrach, skradając się coraz wolniej i coraz ostrożniej, zbliżyły się do jedynej zaludnionej działki i ujrzały na niej trzech facetów. Jeden z nich, w szortach i bez koszuli, kopał grządkę. Drugi, widoczny od tyłu, siedział na niskim stołeczku, ubrany był w normalne spodnie i koszulkę polo i przepasany płachtą, do której łuskał strączki. Trzeci, rozebrany do pasa, ale za to w krawacie na szyi, siedział na ławce przy stole pod drzewem, przed sobą miał porozkładane jakieś papiery i coś w nich notował. Wszędzie wokół nich obficie porozstawiane były butelki z piwem.

Głosy dobiegały wyraźniej.

– …trzaśniesz go zderzakiem, dobra, przejedziesz go, ale on może wyżyć – mówił łuskający strączki z wyraźnym niezadowoleniem. – Wyskoczysz, żeby go dobić, czy jak?

– Cofnę i przejadę drugi raz – odparł siedzący przy stole. – Ruszę i przejadę trzeci…

– Aha. I jak długo będziesz tak ryczał silnikiem, hałasował i uprawiał tę jazdę terenową po przeszkodach? Latarnie świecą, ktoś cię może zobaczyć, za duże ryzyko.

– Możemy przenieść akcję na późniejszą godzinę. Ludzie śpią.

– Ktoś może cierpieć na bezse

– No to co, mam go zostawić przy życiu? – zniecierpliwił się ten przy stole. – Przecież muszę go utłuc! Zakładamy, że nikt nie cierpi na bezse

– Założenie nieuzasadnione. Rzecz w tym, że trzeba wykombinować najpewniejszy i najbezpieczniejszy sposób. Nie mogą cię złapać i w ogóle nie pada na ciebie żadne podejrzenie!

– Mówiłem wam – powiedział ten, który kopał grządkę i dotychczas się nie wtrącał. – To nie jest dobre miejsce…

Przestał kopać, wyprostował się, odwrócił i nagle urwał. Ujrzał Tereskę z Okrętką, znieruchomiałe, stojące po drugiej strome niskiej, sięgającej kolan siatki ogrodzenia. Przez chwilę w milczeniu przyglądali się sobie nawzajem. Dwaj pozostali faceci spojrzeli w kierunku jego wzroku i również zamarli w bezruchu, dość bezmyślnie wpatrując się w audytorium.

Tereska i Okrętka wrosły w ścieżkę. Treść zasłyszanej rozmowy docierała do nich stopniowo, niczym narastający huk gromu z jasnego nieba; Okrętce zaskoczenie i przerażenie odebrało wszelką zdolność ruchu, głos i możliwość myślenia. Tereska z pewnym trudem uświadomiła sobie, co się stało. Przypadkowo stały się świadkami planowania zbrodni i ci trzej ludzie, mordercy wyglądający nad wyraz podejrzanie, zorientowali się, że one słyszały. Powi

– Panie sobie czegoś życzą? – spytał nagle ten z łopatą, z uprzejmością, bez wątpienia fałszywą i obłudną.

Zamęt w umyśle Tereski gwałtownie się powiększył. Postanowiła za wszelką cenę ratować życie. Jedyne wyjście to udać, że nic kompletnie nie zrozumiały, że nie słyszały, są głuche i niedorozwinięte, są zajęte własnymi problemami i nie mają absolutnie żadnych skojarzeń. Po co w ogóle przyszły w to straszne miejsce? Prawda, po drzewka…

– Drzewka… – powiedziała zdławionym głosem, z rozpaczliwą determinacją. – Przepraszamy bardzo… Czy pan nie ma przypadkiem… To znaczy, czy pan by nie mógł… Chciałyśmy się dowiedzieć, a tu nie ma nikogo i