Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 49

– Do diabła ze mną! I co?

– Stąd pozdrowienia…

– Do diabła z pozdrowieniami! To znaczy, chciałam powiedzieć, dziękuję bardzo, wzajemnie. I co?!

– I, co zdumiało Dyszyńskiego, to głębokie przekonanie, z uporem wyrażane przez rozmówcę, że wszelkie ekranizacje stanowią reklamę i niejako gloryfikują autora. Bez filmu, a co za tym idzie bez reklamy, nikt by o nim nie wiedział i nikt by nie czytał, odebrał to prawie jako obelgę…

– Atak furii Dyszyńskiego może pan ominąć – powiedziałam szybko. – Doskonale potrafię go sobie wyobrazić.

– Za to ja nie umiałbym chyba odpowiednio barwnie przekazać, bo jeszcze do mnie parskał. W dodatku ów osobnik był zarozumiały i uparty, wiedział lepiej, podawał zupełnie bezsensowne przykłady, chyba przyszedł pod koniec spotkania i większości argumentów nie słyszał, Dyszyński zdobył się na cierpliwość, bardzo rzeczowo wyjaśnił mu, że jest akurat odwrotnie, przynajmniej w odniesieniu do utworów znanych i poczytnych. Wyglądało na to, że zasiał w nim wątpliwości, co poczytał sobie za osobisty sukces, nawet jakby go ucieszył, co już wydało mu się dziwne…

– I kto to był, ten facet?

– Nie wiem. Nie było o tym mowy…

– A jak wyglądał?

– Też nie wiem. Dyszyński go nie opisywał…

– I co ten facet jeszcze mówił?

Pan Tadeusz zakłopotał się nieco.

– Nie potrafię pani powiedzieć, nie wiem, w zasadzie była mowa o reakcjach Dyszyńskiego, no i o Wajchenma

– Mało – zaopiniowałam karcąco. – Nie mógł pan go jakoś porządniej wypytać?

– Nie wiedziałem, że trzeba – usprawiedliwił się pan Tadeusz. – A właściwie, o co wypytać?

– O tego faceta. Trafiło się jak ślepej kurze ziarno… Do głowy by mi nie przyszło…

– A może pani…

– Zaraz. Uczciwie mówiąc, posiekane wióry po mnie biegają, jakoś to muszę rozwikłać. Myślenie szkodzi.

– A może pani po prostu osobiście porozmawia z Dyszyńskim, może ja panią umówię? Możemy nawet zaraz…

– Nie – powiedziałam pośpiesznie, bo pan Tadeusz już otwierał notes. – To znaczy, tak. To znaczy, jeszcze inaczej, niech pan mi zostawi jego numer komórki albo, co, tak na wszelki wypadek, a ja się jeszcze zastanowię.

Pan Tadeusz spełnił moje życzenie i spróbował przystąpić do spraw, z którymi przyszedł, nie przeszkadzałam mu już. Podpisałam się na czymś, czego nawet nie obejrzałam, zaprzątnięta podejmowaniem decyzji.

Nie ja z Dyszyńskim będę rozmawiać, tylko Górski. Może da się namówić, może zdołam jakoś uporządkować rozbiegane wióry i przekonać go… Zaraz, do czego? No właśnie, może Górski zgadnie, o co mi właściwie chodzi, bo to, co wymyślam, jest nieziemsko głupie i kłóci się samo ze sobą. Tak jest, koniecznie muszę złapać Górskiego. Wszystkich muszę połapać!

Natychmiast po wyjściu pana Tadeusza na nowo rozpoczęłam łapanie.

– Ja się ukrywam nie przed tobą i w ogóle nie przed ludźmi, tylko przed moją matką – powiedziała niecierpliwie Miśka w telefon. – Widzę tu właśnie, że mi się nagrałaś, więc proszę bardzo, dzwonię. Gdybym nie wyłączała całej akustyki, od mojej matki miałabym dwanaście telefonów dzie

– A odbierałaś? – zainteresowałam się.

– W tym rzecz, że tak. Też żeby nie było, że dziesięć razy nie mogła mi czegoś tam powiedzieć, więc musiała dzwonić.

– I co mówiła?

– Że jakaś dziwna ta pogoda, nie wiadomo, zimno czy ciepło, może by jej własna córka powiedziała, w co się trzeba ubrać, że chyba jej się zepsuła ta parasolka w kratkę, że koty tak niewygodnie śpią na fotelu i czy jeden drugiego nie przygniata, powi

– Opamiętaj się, rany boskie, umiesz to wszystko na pamięć…?!

– Jeśli słyszy się coś sto razy, niemożliwe jest nie zapamiętać. Ale i tak z pewnością trochę mylę, bo może powi

– Nic takiego, Piotrusia Pana… Najmocniej cię przepraszam, Piotra Petera. Numer do niego, najlepiej komórkę.

– I po co ci on? Z ciekawości pytam.

Nie widziałam powodu ukrywania przed nią pana Wystrzyka.

– Po chrzestnego ojca. Zna go chyba? Muszę wiedzieć, jak on wygląda.

– Ten chrzestny ojciec Piotrka?

– Tak jest, chrzestny ojciec Piotrka.





– Dziwne potrzeby. Nie wiem, jak on wygląda, ale wiem, że ostatnio zdenerwował jego matkę, ona go nie cierpi.

– Nie dziwię jej się…

– Ja też. A co, ty go znasz?

– Pośrednio. I właśnie chcę się upewnić…

– Złożył jej wizytę i tak się tym zirytowała, że nie była w stanie mówić o niczym i

– Nie musiałabyś wyłączać telefonów.

– No pewnie! Na mnie wszystko spadło, bo ta małpa się odseparowała…

– Rozumiem, że masz na myśli Lalkę?

– No, a kogo?

– Ona jednak ma dalej…

– Nie znoszę upałów, bo uciekłabym do Australii, do Ameryki…

– W RPA jest prawie tak jak u nas.

– Nic podobnego, goręcej. Chociaż więcej morza, więc nie wiem, jeszcze się zastanowię. Od trzech dni mnie dręczy, od tej wizyty, rozumiesz, rozgoryczenie tak mną trząchnęło, ale może ona, mam na myśli matkę Piotrka, trochę już łagodniała, bo dwie doby stres ją trzymał i popatrz, nie czepiała się, sama w sobie dusiła i do nas wyrzuciła już tylko resztki.

Coś mi tu nie pasowało.

– Zaraz. Czekaj. To, kiedy ten czarujący dżentelmen złożył jej wizytę?

– A bo ja wiem? Mam liczyć?

– Co ci szkodzi? To nie całki i różniczki, zwyczajne rachunki, dodać, odjąć, szkoła podstawowa.

Miśka wysapała już z siebie pasje i zaczęła się zastanawiać.

– Od wczoraj licząc, trzy dni, a ona miała za sobą dwie doby, znaczy wychodzi pięć dni. Pięć dni do tyłu od wczoraj. I co ci z tego?

– Jeszcze nie wiem, muszę się poważnie zastanowić, bo to, co odczuwam w umyśle, w pełni zasługuje na miano kołowacizny. Daj ten numer Piotrusia Pana…

– No właśnie, od tej wizyty Piotrek też się zrobił jakiś dziwny, aż mnie zgniewało, oszalał chyba, przy takiej matce? To, czego on wymaga? Niech pozna moją! Cholera, nie może, przez koty…

– Opanuj się i uciesz. To chyba lepiej, nie? Jeszcze by mu przyszło do głowy, że się w nią wrodziłaś.

– Wiesz, że ty masz rację – powiedziała Miśka po chwili milczenia. – Jednak prawdą jest, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W porządku, przestanę się bzdyczyć, daję ci numer, masz czym pisać…?

Piotrusia Pana łapałam bezskutecznie tak długo, aż mnie złapał Górski. Elegancko najpierw zadzwonił, a zaraz potem przyszedł, co uszczęśliwiło mnie bardziej niż zwykle.

– Czym mam pana uczęstować, bo chętnie bym panu nieba przychyliła – oznajmiłam w miejsce powitania. – Już się zaczynałam pchać do pana, tyle, że w obliczu tych wszystkich telefonów nie zdążyłam. Niech pan mówi od razu, zanim, co!

– Herbaty…? – powiedział Górski niepewnie.

– Ależ proszę bardzo, całą cysternę. Czy pan ma coś do mnie? Bo ja do pana mnóstwo!

– Właśnie nadzwyczajnie mnie interesuje to mnóstwo od pani…

– A pan dla mnie nic?! – wrzasnęłam z kuchni.

Górski coś powiedział, ale nie dosłyszałam, bo czajnik zaczął gwałtownie bulgotać. Okazało się, że pytał o koty, które gdzieś polazły i nie było ich widać. Zgodnie zadecydowaliśmy, że obejdziemy się bez zwierzyny.

– Zacznę od faktów – zaproponowałam. – Chce pan?

Górski spojrzał na mnie dziwnie i tylko pokiwał głową.

I nagle okazało się, że faktów mam tyle, co kot napłakał. Wszystko niepewne, wątpliwe i przypuszczalne, dokładnie takie, od jakiego organom śledczym robi się ciemno w oczach i szlag ciężki je trafia. Spróbowałam jednakże.

– Ten facet od samochodu w gipsie… wygląda na to, że był to niejaki pan Wystrzyk, ojciec Ewy Marsz… – w tym momencie przypomniało mi się, że sąsiadka Wiśniewska w pierwszej rozmowie napomykała coś o jakichś odgłosach -… który powinien być w Busku, dał mi pan to na piśmie, ale zrobił sobie wycieczkę do stolicy i symulował anginę na Kubusia Puchatka, przy czym głowy za niego nie dam, bo nie wiem, jak on wygląda. Dyszyński z nim bardzo dziwnie rozmawiał, zależy mi straszliwie, żeby pan pogadał z Dyszyńskim, bo mnie jakoś nie pasuje, pan ma uzasadnione powody, a ja, co? Ni przypiął, ni wypiął. I też nie wiem, czy na pewno z nim, bo Lewkowski oczywiście nie spytał o wygląd zewnętrzny… W dodatku Poręcz do tych wcześniejszych trupów jaskrawo nie pasuje, więc do reszty przestałam rozumieć cokolwiek.