Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 39 из 49

Górski okiem nie mrugnął.

– Ten ostatni fakt jest z pewnością najściślejszy ze wszystkich – pochwalił z wielkim uznaniem. – Czy teraz roztoczy pani przede mną wachlarz supozycji i wniosków?

Postarałam się głęboko odetchnąć. Wypiłam trochę herbaty. Zapaliłam papierosa. Postanowiłam odszpuntować i

– Kogo właściwie pan sam podejrzewa? – spytałam surowo.

– Ja nie podejrzewam – skorygował Górski. – Ja węszę. Ślady wskazują na jednego sprawcę, ściśle biorąc, mikroślady. Głównie związane z obuwiem, butów nie zmienia…

– Może ma jakieś ulubione i wygodne.

– Może. Dwie pierwsze ofiary nie dały nic więcej, denat na Narbutta sam mu otworzył, zabójca nawet nie wchodził dalej, zamknął za sobą drzwi, na wewnętrznej klamce zamazany ślad rękawiczki, kropnął i wyszedł. Nikt go nie widział, to znaczy mnóstwo ludzi widziało, co najmniej czterdziestu rozbójników, brodatych i o dzikim wzroku, a szesnaście osób rozpoznało ze zdjęć siedmiu przestępców, aktualnie siedzących w więzieniu. W dwóch pozostałych wypadkach znaleziono po jednym włosie, krótki, męski, jeden siwy, drugi nie, ale oba z tego samego źródła, z czego wynika, że facet jest szpakowaty. Praworęczny, fizycznie silny. Tyle powiedziała technika. Co kto widział w Krakowie, bez wątpienia wie pani lepiej ode mnie.

– Martusia nie – powiedziałam szybko i stanowczo. – Na psa przysięgła. W psa wierzę.

– W psa owszem, również jestem skło

– Toteż, dlatego Poręcz mi nie pasuje. Gdyby nie pies, sama podejrzewałabym Martusię. Nie skorzystał tam przypadkiem z okazji ktoś i

– Buty te same…

Przez chwilę martwiliśmy się wspólnie. Zastanawiałam się, jak mu zaprezentować mętlik, kłębiący się pod moim ciemieniem.

– Nie powi

– Drobiazg. Niech pani mówi, co pani wie?

– W tym rzecz, że nic, mnie się majaczy. A, nie, coś wiem! Gdzieś mi w tym wszystkim tkwi, nie ma już sensu ukrywać, Ewa Marsz jako nie wiem, co. Inspiracja…? Ofiara…? Pogląd…? Przyczyna…? Przypadek sprawił, że wróciłam akurat przepełniona myślą o niej i z zamiarem zdobycia jej książek i obejrzenia jeszcze raz ekranizacji. Pojęcia nie miałam, gdzie ona przebywa…

– Teraz pani wie?

Wahałam się bardzo krótko. Nie, do diabła z mataczeniem!

– Wiem. We Francji. O, mam tu, specjalnie dla pana, jej alibi na właściwe chwile, tylko przy Poręczu trochę się potyka, ale reszta jak łza! Proszę bardzo!

Wygrzebałam spod stolika dokument z notatkami na plecach, obejrzałam drugą stronę i zastanowiłam się. Właściwie nie powi

– Podyktuję panu i niech pan sobie sam zapisze. Papieru u mnie dużo…

Górski nie protestował, cierpliwie notował informacje od Lalki razem z moimi komentarzami, potknięcie przy Poręczu potraktował obojętnie.

Wróciłam do wybrakowanych faktów.

– Okazuje się, że ten cholerny tatuś Ewy Marsz jest chrzestnym ojcem Piotra Petera, to akustyk z telewizji i chłopak Miśki Kamińskiej, siostry Lalki. Natomiast czymś w rodzaju konkubenta Ewy jest Henryk Wierzbicki, prawnik, nie chcą tego rozgłaszać, ale uprzedziłam, że panu powiem i nawet dam panu numer jego komórki. On też ma podejrzenia i nic z tego nie rozumie, ale na wszelki wypadek wypchnął Ewę z Polski, w rezultacie zaczęło mi wychodzić, że cała ta zbrodnicza afera została wymyślona przeciwko Ewie Marsz. W dodatku głupio wymyślona, więc możliwe, że się mylę. Potrzebny byłby do tego jej zakamieniały wróg, daleko nie szukać, jest taki, proszę bardzo, Poręcz. Ale Poręcz też skasowany, więc co? Niemożliwe, żeby ktoś był wrogiem zarazem Poręcza i Ewy Marsz!

– Przyjacielem chyba też nie…

– Toteż właśnie. A ten Piotruś Pan, chciałam powiedzieć Peter, nasłuchał się gadania Jaworczyka. I z pewnością wie więcej, niż ja z niego wydoiłam przez telefon. A Jaworczyka inspirował Poręcz i koło się zamyka, tyle, że w środku nic nie zostaje, cholerny tatuś natomiast plącze się po obwodzie i niech pan teraz coś z tym zrobi!

Górski w zadumie patrzył w okno.

– Z kim pani kazała mi rozmawiać w Busku – Zdroju? Z Dyszyńskim?

– Nie musi pan rozmawiać w Busku. On już wrócił.

– Pani sama nie chce…?

– Jak Lewkowski! Umówiliście się…? Nie, mnie głupio. Nie potraktuje mnie poważnie, zbieram materiał do kryminału, nie będzie mi rzucał na żer obcego człowieka, jeszcze i jego samego spożytkuję, a on może wcale nie chce. I tak dalej. Panu odpowie ściśle i porządnie, to w końcu przyzwoity człowiek, chociaż literat, a nie żaden bandzior. Może mu się nie chcieć wspominać nieprzyjemności, ale poważnym dochodzeniem poczuje się zobligowany i wszystko powtórzy.





– Doskonale. I z Piotrem Peterem. I niewątpliwie także z tym konkubentem, jak mu tam… Henrykiem Wierzbickim. Jeszcze z kimś, kto ze sprawą nie ma nic wspólnego i nie budzi żadnych podejrzeń?

Zirytowałam się nieco i zniechęciłam.

– Przecież mówiłam, że mam mętlik! A pan mówił, że pan węszy!

– Węszę – zgodził się Górski i westchnął. – Szczerze pani wyznam, że znaleźliśmy dotychczas tyle dziwacznych przekrętów, że na całą górę by wystarczyło, a to całkiem nie moja działka. I w obliczu naszego, pożal się Boże, prawa, oraz wymiaru sprawiedliwości nic nikomu z tego nie przyjdzie, jedyna przyjemność, to ta, że złodzieje na rozmaitych stanowiskach nerwicy dostają. Ale lekkiej. Żaden nie wywinąłby takiego numeru, żeby mordować ludzi tak zwanej kultury, kłócą się między sobą i tyle. Nic nam z tego. Dlatego węszę. W tym szaleństwie musi być jakaś metoda.

Złagodniałam.

– Niech pan nie zapomina, że i mnie w to wetknęli, za gwiazdę chciałam robić, karierę przez film i nie pamiętam, co tam jeszcze. Ten sam gatunek kretyństwa, ale tu się zbiegli Poręcz z Jaworczykiem, z jednym nie chciałam tworzyć wspólnie, a drugiemu odmówiłam wywiadu, to akurat przypadkiem jest prawda. Coraz bardziej mi się wydaje, że Piotruś Pan wie najwięcej i nawet sobie z tego nie zdaje sprawy. A… i Ostrowski! Złapał pan już Adama Ostrowskiego?

– Złapałem. Jestem z nim umówiony. Moment. Skąd pani wie, że ten cały Wystrzyk przyjechał do Warszawy samochodem Majewskiego?

– Ja nie wiem, ja przypuszczam. Podejrzewam.

– Dlaczego?

– Samochód Majewskiego widziałam na własne oczy…

– A Wystrzyk skąd? Zramolały reumatyk…

– Przecież nie leciał piechotą i nie skakał przez płotki! Nie taka znowu długa trasa, samochodem można ją odpracować nawet i z reumatyzmem. A…

Zawahałam się. Rzucić go na pastwę pani Wiśniewskiej? Znów ta baba coś namąci… Ale Górski do trudnych świadków jest przyzwyczajony…

– Aż mi pana żal. No dobrze, niech będzie. Sąsiadka, która mieszka piętro niżej…

– Czyja sąsiadka?

– Tych Wystrzyków. Wiśniewska niejaka…

Górski przyglądał mi się z wyraźnym niesmakiem.

– A może mnie pani poinformować, gdzie to jest? Adres mi podać, na przykład…

– Jak to? – zdumiałam się. – Pan tego nie wie?

– A dlaczego mam wiedzieć? Dotychczas nikogo to nie interesowało. Niech się pani zastanowi, ma pani przecież jakieś pojęcie o dochodzeniach, bada się otoczenie ofiar, ich rodzinę, znajomych, ludzi, z którymi mieli do czynienia, szuka się wrogów, konkurentów… To pani ma obsesję na tle Ewy Marsz, a nie policja, mimo że rozmaite plotki wskazywały na nią i mimo że i mnie pani nią zaraziła, na prowadzenie wyszły i

Tkwił nad notesem z długopisem w ręku. Aż mi się niedobrze zrobiło, miał rację, to ja mu podsunęłam akurat te pomysły, które koniecznie chciałam ukryć, rany boskie, oślica…

– Ale niech mi pan…

Górski najwyraźniej w świecie miał przypływ jakichś tajemniczych mocy wewnętrznych. I pamięć prezentował wzorcową, i zgadł teraz w jasnowidzeniu, co mam na myśli, wskoczył mi w zdanie.

– …przysięgnie, że dyplomatycznie, z umiarem i taktem, nie na chama i co tam jeszcze?

– Żeby się tatuś nie połapał. Jestem przekonana, że ona uciekła głównie przed nim, dużo człowiek może wytrzymać, a jakaś ostatnia kropla go dobije. Ten cały tatuś, to mało, że kropla, to ostatnie wiadro, wodospad zgoła, w tym miejscu pani Wiśniewska wydaje mi się wiarygodna. I z Poręczem trzymał sztamę, zewsząd tak słyszę, a nic temu nie przeczy. Klęska córki ucieszyłaby go niebotycznie, nawet nie wiem, czy sam nie był źródłem nagonki!

– I upiera się pani, żeby to zbadać subtelnie, bezszmerowo, niezauważalnie i podstępnie…

– A jak?! To delikatna sprawa, a nie żadne walenie młotem z odciskami palców, oplutym i obsmarkanym przez mordercę, żeby łatwiej zbadać jego DNA, a jeszcze może się skaleczy i zakrwawi narzędzie dla uniknięcia wszelkich wątpliwości! Tu psychiatra potrzebny, najlepiej perfidna pompa ssąca w atłasowych rękawiczkach…!

– Dziękuję pani bardzo za tak atrakcyjną rolę…

– O, niech mi pan nie mówi, że pan nie potrafi! Tylko nie wiem jak, bo co i

Górski się zamyślił, ale widać było, że jakieś chęci się w nim lęgną. Moje propozycje nie wydały mu się odrażające, najwyżej głupie, możliwe, że pasowały do wywęszonych wcześniej odorów, w każdym razie postarał się je sobie uporządkować.